Luty lipiec – recenzja filmu „Sny o miłości”

Stanisław Sobczyk17 sierpnia 2025 16:00
Luty lipiec – recenzja filmu „Sny o miłości”

Podczas zeszłorocznego Berlinale, w pobocznej sekcji Panorama swoją światową premierę miał Seks. Projekt otworzył trylogię Oslo Daga Johana Haugeruda, a jej dwie kolejne odsłony ujrzały światło dzienne jeszcze w 2024. Miłość zadebiutowała w konkursie głównym festiwalu w Wenecji, a Sny o miłości trafiły do norweskich kin we wrześniu. Nie przeszkodziło to jednak w tym, by trzeci z filmów, prawie pół roku po światowej premierze, trafił do selekcji tegorocznego Berlinale, gdzie niespodziewanie zdobył główną nagrodę – Złotego Niedźwiedzia. Podczas Nowych Horyzontów Sny o miłości po raz pierwszy mogli zobaczyć polscy widzowie.

17-letnia Johanne zakochuje się w swojej dorosłej nauczycielce, Johannie. Dziewczyna, by poradzić sobie z buzującymi w niej emocjami i miłosnym przebudzeniem spisuje swoje przeżycia w formie tekstu. Kiedy manuskrypt trafia w ręce jej matki i babci, te zaczynają zastanawiać się, co powinny z nim zrobić. Porozmawiać z Johanne, zgłosić sprawę do odpowiednich służb czy może wydać pamiętnik w formie książki.

Po obejrzeniu całej trylogii Oslo wcale nie dziwi mnie, czemu to właśnie Sny o miłości, a nie jej poprzednie odsłony odniosły tak wielki, festiwalowy sukces. Seks Miłość były z pewnością projektami ciekawymi, przesiąkniętymi błyskotliwymi dialogami i inteligentnymi przemyśleniami na temat uczuć oraz bliskości. Przy tym sprowadzały się jednak do bardzo prostej, nieco nużącej formy – były w zasadzie seriami długich rozmów w gronie kilkorga bohaterów, bez muzyki czy przerywników. Mogły intrygować, a nawet poruszać, ale łatwo było zgubić je w zalewie formalnie odważniejszych, bardziej prowokujących do dyskusji festiwalowych premier.

Tymczasem Sny o miłości od tej wcześniejszej strategii wyraźnie się odcinają. To film dużo bardziej rozbudowany i kreatywniejszy narracyjnie. Haugerud zostaje przy tematyce i klimacie, ale opowiada historię w dużo kreatywniejszy sposób. Akcję filmu można podzielić na dwie oddzielne części. Jedna to wspomnienia Johanne, spisane w formie osobistego pamiętnika, przedstawione za pomocą scen ilustrujących perspektywę bohaterki okraszonych intymną narracji z off-u. Druga to wszystkie „obiektywne” sceny, w których Johanne omawia to, co się stało z mamą i babcią. Różnica między dwiema częściami filmu jest diametralna. Posługując się literackim porównaniem, ta pierwsza to narracja pierwszoosobowa, introspektywna, a druga trzecioosobowa. Różnica dostrzegalna jest nawet w stylu kręcenia. Wspomnienia Johanne są żywe, utrzymane w ciepłych barwach, oparte na ujęciach skupionych na detalach, takich jak twarz czy ręce nauczycielki. Można by je porównać do tytułowych snów – są oniryczne i w pewnym stopniu nierealne. Trudno ocenić jaka ich część to sucha prawda, a jaka została zniekształcona przez pamięć Johanne. Natomiast „obiektywne” sceny, pozbawione perspektywy jednostki, są dużo bardziej wyważone. Portretują bohaterów z dalszej perspektywy, nie ma w nich wielu zbliżeń, a ciepłe barwy zastępuje chłod norweskich przedmieść. Przywodzą na myśl styl, w jakim nakręcone były Seks Miłość. Kompletnie różni się także sposób prowadzenia narracji. Wspomnienia to właściwie monolog, wyznanie jednostki, podczas gdy osią wszystkich innych scen jest dialog i zderzenia różnych, równoznacznych perspektyw.

fot. Sny o miłości, reż. Dag Johan Haugerud, dystrybucja Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Tym zabiegiem Haugerud nakreśla główny temat filmu i swoje podejście do niego. Sny o miłości opowiadają o przypadku, który moralnie jest złożony i trudny do oceny. Czy sytuacja, która zaszła między Johanne a Johanną to niewinne zauroczenie czy może nadużycie? Czy dorosła kobieta podrywana przez nastolatkę nie przekroczyła granic, czy nie wpuściła dziewczyny za blisko do swojego życia? Odpowiedź na to pytanie jest nieoczywista, a kryje się właśnie w nietypowej konstrukcji scenariusza. Każda z bohaterek ma zaburzoną perspektywę, każda patrzy na sprawę z innego punktu, a podsumowując wszystkie te punkty nie dojdziemy do żadnej spójnej konkluzji. Johanne pamięta wszystkie wydarzenia przez pryzmat pierwszego zauroczenia, które zniekształca i wyolbrzymia pewne szczegóły, matka Kristin patrzy na to co się stało skupiając się przede wszystkim na dobru córki, babcia Anne skupiając się na literackim aspekcie pamiętnika, a perspektywa Johanny ogranicza się do jednej sceny, z której możemy wysnuć co najwyżej niepewne przypuszczenia i domysły, więc de facto pozostaje tajemnicą.

Tutaj dochodzimy do konkluzji, która czyni film Haugerada tak niezwykłym. W Snach o miłości nigdy nie chodziło o „prawdę”, takowa bowiem nie istnieje. Chodziło o zderzenie perspektyw i uczuć, które targają bohaterkami dramatu. Uczuć, które w samej swojej idei pozostają z jednej strony trywialne, z drugiej zaś złożone i trudne do zrozumienia, nawet dla osoby, która je przeżywa. Emocje, z którymi zmaga się każda z postaci są kierowane prostymi motywacjami. Trudno przecież o łatwiejsze do zrozumienia uczucia niż pierwsza miłość czy matczyna miłość. Równocześnie składają się na nie dużo głębsze, bardziej złożone czynniki. Kristin odkrywa choćby, że na jej opiekuńcze, wspierające podejście do córki, wpływ mogła mieć relacja z własną matką. Babcia w pewnym momencie zaczyna zazdrościć wnuczce literackiego talentu, wspominając swoją przeszłość i odsłaniając przed nami tendencję do wypychania ze swojej świadomości marzeń i pragnień, które wracają do niej tylko w obszarze snów.

Haugerud nigdy nie chce oceniać, ani kategoryzować uczuć swoich bohaterek. Każda z nich zachowuje się czasem irracjonalnie czy wręcz śmiesznie, ale to dla reżysera nie powód do moralizowania. Johanne, choć kierowana silnymi, młodzieńczymi emocjami i nieznajomością życia, w wielu sytuacjach reprezentuje logiczniejsze i mądrzejsze podejście niż jej mama i babcia. Ta myśl, by nie oceniać, ani nie próbować logicznie wyjaśniać uczuć jest zresztą punktem stycznym dla wszystkich filmów z trylogii Oslo. Kominiarze w Seksie sami do końca nie rozumieli, co kieruje ich pragnieniami i spontanicznymi decyzjami, a bohaterowie Miłości zakochując się w nowo napotkanych osobach nie kierowali się żadnymi logicznymi przesłankami bądź kalkulacją sytuacji. W Snach o miłości pojawia się pewien interesujący dialog, który świetnie definiuje podejście Haugeruda. Kiedy Kristin nazywa tekst córki świadectwem lesbijskiego przebudzenia, ta sprzeciwia się, mówiąc, że nie zakochała się w kobiecie, ale w osobie. Ta krótka wymiana zdań oddaje to o co norweski reżyser walczy w swojej trylogii – emocje należy przeżywać, można starać się je zrozumieć, rozmawiać o nich, próbować pojąć różne perspektywy, ale nigdy nie należy zamykać ich w szufladkach z prostymi etykietami.

fot. Sny o miłości, reż. Dag Johan Haugerud, dystrybucja Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Sny o miłości to jedyny film z trylogii Oslo tak mocno skupiony na żeńskich bohaterkach. Haugerud portretuje trzy pokolenia kobiet, spośród których każda obrała inną drogę. Anne całe życie skupiała się na literackiej karierze, swoje silne, feministyczne przekonania przekazując córce, Kristin poświęca się roli matki, chcąc być dla córki oparciem, a Johanne dopiero odkrywa samą siebie, zmaga się z pierwszymi silniejszymi przeżyciami i nie chce się szufladkować. Haugerud pokazuje jak każda z bohaterek mierzy się z własnymi wyborami i próbuje poradzić sobie w roli, którą obrała. Najlepiej widać to w rozmowach między mamą a babcią Johanne, których podejścia do życia są w wielu kwestiach skrajnie odmienne. Anne silnie wierzy w idee, zależy jej na wnuczce, ale jej dobro rozumie przede wszystkim jako życiowy sukces. Dlatego jej pierwszą myślą po przeczytaniu tekstu jest aprobata dla stylu Johanne i pomysł, żeby zrobić z jej osobistego pamiętnika książkę. Krisin tymczasem zależy bardziej na psychicznym dobru córki. Po pewnym czasie dostrzega literacki potencjał Johanne, ale pierwsza lektura przynosi jej przede wszystkim obawę przed tym, czy nauczycielka w żaden sposób nie skrzywdziła zakochanej w niej uczennicy. Choć obydwa podejścia są różne, żadne z nich nie jest stricte złe. Każdej z kobiet walczy o dobro Johanne, ale każda widzi tę walkę w zupełnie inny sposób. Interesujące jest również to, że wraz z ubiegiem czasu i mama, i babcia zmieniają swoje nastawienie. Ta pierwsza postanawia wspierać plan wydania tekstu, po przepracowaniu pierwszych silnych, emocji i szczerej rozmowie z córką, podczas gdy druga, kierowana po części zazdrością, zaczyna obawiać się o swój pierwotny plan i hamować literackie ambicje wnuczki.

W tym wszystkim wyjątkowo interesująca jest także sama Johanne. Dziewczyna najpierw rozpętała całą burzę, tylko dlatego, że chciała móc z kimś porozmawiać o szargających nią emocjach. Z czasem zaś stała się narzędziem w dyskusjach mamy i babci, tracąc kontrolę nie tylko nad własnym losem, ale i przeżyciami, które spisała. Haugerud skupia się również na tym aspekcie całej historii, zadając widzom trudne pytanie o kapitalizację własnych emocji. Czy w jakikolwiek sposób może ona pomóc w przepracowaniu traumy? Czy jest moralna wobec samego siebie i wszystkich innych osób zaangażowanych w sytuację? Reżyser dodaje do tych przemysleń również nowy kontekst. W jednej z ostatnich scen Johanne spotyka się z psychologiem, który jest zresztą jedyną postacią pojawiającą się we wszystkich częściach trylogii Oslo. Wywiązuje się wtedy rozmowa na temat tego czy to, że za pomoc psychiczną trzeba płacić jest w porządku i czy w takim wariancie może ona być w ogóle skuteczna. W końcu sama instytucja psychologa, który pomaga poradzić sobie z uczuciami, to w pewnym sensie, podobnie jak wydanie pamiętnika, komercjalizacja emocjonalnej sfery człowieka. To, jak i wiele innych pytań zadawanych w Snach o miłości pozostaje bez jasnej odpowiedzi, ale już samo pojawienie się go dobrze ilustruje kolejny element, który czyni trylogię Oslo tak niezwykłą. W świecie, w którym emocje jednostki bez przerwy wystawiane są na sprzedaż i ocenę ze strony ludzi, Haugerud tworzy serię filmów o tym, że nigdy nie będziemy w stanie w pełni ich zrozumieć. Jak możemy kategoryzować czyjeś uczucia, kiedy nawet on sam nie jest w stanie zrozumieć co nimi kieruje? Każda pojedyncza, ludzka decyzja poprzedzona jest milionami przeżyć, doświadczeń i zaburzonych wspomnień, które tworzą niemożliwą do rozwikłania sieć powiązań. Żadna z tych decyzji nie może zostać podjęta w pełni świadomie.

W wielu recenzjach i opiniach, nawet tych bardzo przychylnych, Sny o miłości są sprowadzane do filmu ciepłego, na swój sposób wręcz urokliwego. Dla mnie to jednak dzieło dużo bardziej złożone, splatające szereg perspektyw i niepoddające się żadnej, prostej interpretacji. To film rewelacyjnie oddający pozornie najbanalniejsze i najbardziej uniwersalne uczucia. W końcu kto z nas nie przeżył pierwszej miłości czy nie zmagał się z własnymi wyborami? Sny o miłości pokazują jak złożone jest nasze życie emocjonalne, jak wiele czynników na nie wpływa i jakim wysiłkiem jest sama próba pogodzenia różnych perspektyw. To nie gotowa recepta na problemy codzienności, ale niezwykle empatyczne, mądre spojrzenie na nie. We współczesnym świecie, który uwielbia sprowadzać emocje do serii schematów i rozwiązywać je płytkimi, motywacyjnymi radami, Haugerud mówi nam, że to, co czujemy, nawet jeśli nie potrafimy tego nazwać czy zrozumieć, jest w porządku.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to