Spider-Man Uniwersum (reż. Bob Persichetti, Peter Ramsey i Rodney Rothman; 2018) zmienił reguły gry. Zmienił nasze postrzeganie kina komiksowego, pokazując jego nieograniczone w formie możliwości. Kiedy multiwersum w filmach MCU było na tamtym etapie odległą przyszłością, Spider-Verse wzięło ten temat na warsztat i w kreatywny oraz poruszający sposób uczyniło z tego konceptu najbardziej ludzki film o Spider-Manie. Nic więc dziwnego, że sequel nagrodzonej Oscarem animacji – Spider-Man: Poprzez multiwersum (Joaquim Dos Santos, Kemp Powers, Justin K. Thompson, 2023), był postawiony przed nie lada wyzwaniem. Jak można było podnieść poprzeczkę, skoro ona była już pod sufitem? Po 5 latach powróciliśmy więc do Spiderwersum. Czy twórcom udało się przeskoczyć rekina i wznieść sequel ponad pierwowzór?
Odpowiedź na to pytanie, jak to w multiwersum, nie jest łatwa. Szczególnie z moim przywiązaniem do pierwszej części, postaci Spider-Mana, jak i już całej serii. Spider-Man: Poprzez multiwersum to film diametralnie inny od poprzednika. Kiedy jedynka była zwartą i spójną strukturalnie historią, sequel to już kompozycyjny bajzel, mający w tym rozgardiaszu swoje zalety, ale i też spore wady, które najbardziej objawiają się w finale. Jest tutaj sporo chaosu, czasem zbędnego, który lekko rujnuje to, co film zbudował wcześniej, ale i znajduje się w tym sporo przestrzeni dla spokojniejszych momentów, w których my, jako widzowie, zapominamy o multiwersum i sprawach wielkich. Ponownie zagłębiamy się w szkielet postaci Spider-Mana. Najbardziej ludzkiego superbohatera, który w każdej swojej wersji mierzy się na koniec dnia z problemami, gdzie sieć oraz moce pająka mogą nie pomóc.
Poprzez multiwersum, po genialnym prologu z udziałem Gwen, zabiera nas do Brooklynu, do Milesa, który rok po wydarzeniach z poprzednika, staje się z dnia na dzień coraz lepszym Spider-Manem, rozwijając coraz bardziej swoje umiejętności. Bycie jedynym Spider-Manem w swoim świecie, to jednak nie wszystko. Miles musi stawić czoła swojej przyszłości, co do której jego rodzice i najbliżsi mają zgoła inne plany. Wkrótce Milesa odwiedza stara przyjaciółka – Gwen Stacy, z którą potem trafia w wir wydarzeń w multiwersum.
Idąc na seans miałem spore obawy, że sequel będzie przeżarty akcją i przejażdżką po dziwnych światach multiwersum, co trochę zapowiadały dla mnie zwiastuny. Pozytywnie się zaskoczyłem, gdy film przez pierwszą połowę jest w dużej mierze bardzo stonowaną historią. Te wolniejsze, przepełnione niekiedy melancholią momenty są dla mnie największą siłą nowego Spider-Verse. Skojarzyło mi się to trochę z drugimi Strażnikami Galaktyki, którzy po zwartej jedynce, w sequelu odrzucili na bok pewne strukturalne założenia, kładąc nacisk na rozwój bohaterów i ich relacje. Poprzez multiwersum robi podobnie. Nie bojąc się upływającego czasu, twórcy przez połowę filmu dostarczyli superbohaterski hangout, wpisując go w Brooklynową ambiencję. Nie jesteśmy szybko wrzuceni w wir akcji, wyrywając nagle Milesa od rodziny i gwałtownie wprowadzając go na nową drogą bohatera. Twórcy podeszli do tej kwestii subtelnie, rozwijając oraz pogłębiając rzeczy, które były wprowadzone w pierwszej części.
15-letni Miles nie radzi sobie najlepiej z życiem, łącząc obowiązki bycia Spider-Manem oraz chłopakiem, który powoli musi spojrzeć na swoją przyszłość. Przyszłość, co do której nie zgadza się ze swoimi rodzicami. W tym konflikcie jest sporo ze Spider-Mana 2 Sama Raimiego, który również wziął na tapet wątek nieradzenia sobie z łączeniem bycia Spider-Manem, jak i Peterem Parkerem. W tym przypadku bycia Milesem Moralesem, który trochę zapomniał, że pod maską wciąż jest jedynie nastolatkiem oraz synem, o którego troszczą się rodzice. Miles stara się stawić czoła swojej przyszłości, pomimo tego, że całe multiwersum ma zgoła inne plany wobec tego.
Relacja z rodziną to najważniejszy motyw w tym filmie, co najlepiej widać na przykładzie wątku Gwen Stacy, która stanowi w dużej mierze centralną postać historii. Film zaczyna się od wprowadzenia z jej udziałem, a także skomplikowanej relacji z ojcem. Gwen to postać, która w sequelu zaliczyła największy krok naprzód. Poprzez naprawdę efektowny oraz poruszający prolog dostaliśmy ciekawą perspektywę na tę postać oraz na to, jak istotna jest dla niej relacja z Milesem, która jest ważniejsza, niż cokolwiek innego. Drogi Gwen szybko związały się z nowymi postaciami, takimi jak Spider-Woman czy Miguel O’Hara aka Spider-Man 2099, któremu głos podłożył Oscar Isaac. Początkowo zapowiadało się na to, że Spider-Woman będzie pewnego rodzaju mother figure dla Gwen, jednak w ostatecznym rozrachunku jej postać wypadła dosyć płasko. O’Hara to z kolei jedna z najciekawszych postaci wprowadzona w tym filmie. Ma za sobą tragiczną przeszłość i z jednej strony czuć jego empatię wobec pewnych wydarzeń, ale z drugiej jego gniew oraz agresja czynią z jego duże zagrożenie dla naszych bohaterów.
Spider-Man: Poprzez multiwersum to jedynie pierwsza część historii, co przełożyło się na dosyć nietypową narrację. Na drugą poczekamy do marca 2024. Twórcy na przestrzeni filmu wielokrotnie wysyłali sygnały, że konkluzję do większości wątków zobaczymy dopiero w Spider-Man: Beyond the Spider-Verse. Nie byłem zły na to rozwiązanie, gdyż w trakcie seansu bardzo polubiłem to, że twórcy tę dwuczęściową opowieść poświęcają w dużej mierze dla pogłębienia postaci, niż do upchnięcia większej ilości akcji (oraz przy okazji zarobienia większej gotówki). Jak wcześniej wspomniałem, taka struktura przyniosła za sobą zalety, jak i wady.
Nierówna narracja odbiła się filmowi czkawką w wielu aspektach. Spot – główny antagonista filmu, szybko staje się dosyć nudnym złoczyńcą historii. Początkowo zapowiadało się na to, że będzie on zgrywą i satyrą na „arcywrogów” danych superbohaterów, którzy poprzez swoje nieumyślne zachowanie doprowadzili do narodzin ich nowego nemezis. Nie inaczej jest w przypadku Spota, który jak mantrę powtarza słowa o zemście na Milesie, co jest śmieszne… do momentu. Spot w mgnieniu oka staje się antagonistą, który jest pozbawiony jakichkolwiek większych celów i motywacji, zatracając tym samym pewien meta-komentarz, jaki od początku się tutaj kreślił. Co prawda stanowi od pewien symbol konceptualnego zagrożenia wynikającego z multiwersum, ale za tym nic więcej nie idzie. Zobaczymy, jak to rozwiną w kontynuacji.
Bajzel strukturalny najbardziej objawił się w zakończeniu filmu, które było naprawdę słabe. Cały bagaż oraz stawka emocjonalna, jakie zostały zbudowane na przestrzeni całej historii, zostały lekko zburzone na sam koniec. Finał to skrajnie przeciągnięta część filmu, która parę razy się kończyła. Twórcy chcieli pozostawić nas z ogromnym cliffhangerem, natomiast problem jest taki, że na sam koniec takich twistów i potencjalnych „szokujących zakończeń” było parę. Gdyby film zakończył się 20 minut wcześniej, to całość by naprawdę zyskała na tempie oraz samej kompozycji historii. Zakończenie pełne przedramatyzowania oraz nagromadzonych cliffhangerów zupełnie mi nie pasuje do ducha tej serii i w tani oraz słaby sposób chce nas utrzymać w niepewności na kolejną część. Nie uciekając za bardzo w spoilery, to powiem, że gdyby film się zakończył na pewnej scenie z Gwen, to mielibyśmy naprawdę ładną klamrę do całości.
Spider-Man: Poprzez multiwersum tak samo, jak poprzednik to ogromny hołd w stronę kultury i formy komiksowej. Jeszcze na większą skalę niż ostatnio. Film wręcz krzyczy do widza, że jest w istocie jedną z największych oraz najbardziej imponujących animacji w historii. Już w genialnym prologu zostaliśmy uraczeni przepięknie zrealizowaną pastelową animacją, a potem takich wariacji oraz mieszania się różnych stylów jest więcej. Poza samym kolorystycznym i konceptualnym zamysłem na daną animację w różnym świecie, mamy także osobny klatkarz, który ulega zmianie w zależności od tego, jaki Spider-Man z jakiego świata jest obecnie w centrum. Twórcy na każdym kroku bawią się przestrzenią oraz kompozycją kadrową, dostosowując ją do komiksowych kadrów. Takich detali jest znacznie więcej i jeden, a nawet dwa seanse nie wystarczą, aby objąć wszystko spojrzeniem. Wiele scen mnie oczarowało i choć na pierwszą myśl przychodzą te duże sceny akcji (pościg), tak również te mniejsze, bardziej subtelne sceny skąpane w kolorach zachodzącego słońca, wprawiły mnie zachwyt. Eklektyzm nie objawia się jedynie w formie wizualnej, ale i również w, powiedzmy szczerze, wybitnej ścieżce dźwiękowej od Daniela Pembertona. Bez wątpienia jest to „cichy” bohater filmu.
Czy Spider-Man: Poprzez multiwersum to godna kontynuacja Spider-Man Uniwersum? Tak. Jednak, czy przebił poprzednika? Niestety nie. Najnowszy film ma sporo wad na tle strukturalnym, na czym ucierpiało trochę wątków oraz samo zakończenie, które w swojej konstrukcji dramaturgicznej daje odwrotny efekt, lekko rujnując to, co film wcześniej zbudował. Znaczna część wątków wymaga rozwinięcia i stwierdzenie zobaczymy, jak to rozwiną w kontynuacji, pasowałaby do większości aspektów produkcji. Sam film jednak pozostaje technicznym oraz animacyjnym arcydziełem, które po raz kolejny pokazało, dlaczego animacje mogą stanowić w większości przypadków (zwłaszcza w kinie komiksowym) nadrzędną formę twórczej ekspresji.
Choć film nosi tytuł Poprzez multiwersum, to sama historia w znacznej większości opiera się na tych mniejszych, bardziej intymnych i subtelnych scenach, gdzie koncept multiwersum spychamy daleko na bok i z perspektywy bohaterów możemy spojrzeć na świat do góry nogami. Mam ogromne nadzieje oraz obawy wobec kolejnej części. Wierzę, że wrócimy narracyjnie do pierwszej części i otrzymamy spójne oraz ciekawe zakończenie, bo mimo tych wad historia wciąż złapała mnie za serce, a sequel wzmocnił moje uczucie wobec tej serii. Zobaczymy, jak to rozwiną w kontynuacji, bo nadal – potencjał jest ogromny na stanie się jedną z najbardziej angażujących trylogii w kinie komiksowym.