Imperium. Rebelia. Syndykaty. Czy w odległej galaktyce jest miejsce dla dobrych ludzi? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć najnowsza gra Ubisoftu, Star Wars Outlaws. Czy pierwszy pełnoprawny sandbox w ramach uniwersum Gwiezdnych wojen usatysfakcjonuje wyobrażenia fanów? To odpowiedź skomplikowana i jak to bywa w półświatku odległej galaktyki, pewne rzeczy nie są tylko czarno-białe.
Nasza przygoda rozpoczyna się w okresie między Imperium kontratakuje a Powrotem Jedi. Na planecie Cantonica, a ściślej mówiąc Canto Bight – miejscu słynącego z tego, że jedyną wartością płynącą po ulicach miasta, są pieniądze. Najczęściej te brudne pieniądze. Wchodzimy w buty Kay Vess i jej futrzanego przyjaciela – Nixa, którzy razem stanowią duet skromnych złodziejaszków i których życie bardzo szybko zmienia się o 180 stopni. Kay to bohaterka jak z tysiąca innych opowieści, pragnąca wyrwać się z miejsca, którego nienawidzi oraz wyruszyć na przygodę w nieznane rejony galaktyki.
Warto na wstępie powiedzieć, że szum wokół gry trochę mnie obszedł. Nie śledziłem wypuszczanych materiałów, gameplayów i raczej trzymałem się mojego raczej średniego stosunku do otwartych światów od Ubisoftu. Ostatnie gry z serii Assassin’s Creed, choć na starcie i przez pierwsze godziny dawały mi mnóstwo rozrywki, z czasem zaczęły mnie przytłaczać oraz nudzić pewną powtarzalnością. Do Star Wars Outlaws podchodziłem więc z czystą głową, pełną ciekawości oraz myśli, że może się zaskoczę. Mimo to idea otwartego świata w ramach Gwiezdnych wojen towarzyszyła nam, fanom, od lat i w tym przypadku wszystkie karty były na stole.
Po rozegraniu kilkudziesięciu godzin mogę powiedzieć, że przy grze spędziłem miły czas, natomiast im dalej zagłębiałem się w fabułę i rozgrywkę, to pewna frustracja oraz znudzenie proporcjonalnie wzrastało. Gra dosyć szybko komunikuje graczowi, że nas nie zaskoczy oraz będzie operować na ustalonym schemacie, czy to gameplay’owym, czy fabularnym, aż do końca rozgrywki. Podobnie jak przy innych grach Ubisoftu, najprzyjemniejsza była pierwsza część gry, gdzie sporo elementów potrafi nas jeszcze urzec, ale dalsza część nie budzi już żadnych większych emocji, bo nawet fabuła zaczęła powtarzać te same zdania. Warto dodać, że w grę ogrywałem w wersji na PlayStation 5 i w moim przypadku nie wystąpiły żadne większe błędy, które przy takim nagromadzeniu szczegółów mogłyby zdarzać się często. Nie miałem również problemów z optymalizacją czy spadkiem płynności.
Star Wars Outlaws to gra skupiająca się m.in. na eksploracji i elementach skradankowych. Choć sporo można się przyczepić do tej mechaniki, szczególnie, że gra często narzuca ten tryb gry graczowi, to na koniec to była chyba najprzyjemniejsza część rozgrywki. Mimo że przy finale zagęszczenie działań z ukrycia było naprawdę wysokie, to wiele misji sprawiło mi naprawdę sporo frajdy. Wpada się po pewnym czasie w swoisty trans, schemat rozgrywki w połączeniu ze zbieractwem, co potrafi być zaskakująco relaksujące oraz odprężające, nawet jeśli po raz kolejny szturmowiec wywołał alarm w bazie, zauważając naszą obecność. Uczymy się i nabywamy wiele umiejętności, które są pomocne w infiltracji obszarów, często wykorzystując do tego naszego małego przyjaciela – Nixa, który stał się jednym z ciekawszych elementów gry. Poza oczywistym urokiem zwierzaka, Nix jest przydatny w rozpraszaniu przeciwników, okradaniu ich, wyłączaniu różnych systemów, a nawet atakowaniu wrogów. To z pewnością ciekawy dodatek, na przekór gwiezdnowojennej fazie na droida-kompana (jak na przykład BD-1), choć i tu pewien droid, ND-5, odgrywa znaczną rolę i ma ciekawą relację z główną bohaterką.
Największym utrapieniem dla mnie był jednak system walki. Do naszej dyspozycji jest blaster Kay, który możemy ulepszać dzięki kupionym lub znalezionym przedmiotom oraz przełączać się między różnymi funkcjami broni. Poza tym możemy korzystać z blasterów, które upuścili nasi przeciwnicy, jak m.in. działo obrotowe i karabin snajperski. Nie jestem fanem strzelania w tej grze. Było naprawdę ciężkie i żmudne, a pod koniec gry często rezygnowałem z niego na rzecz walki wręcz, która zajmowała dużo mniej czasu. Gdy tylko miałem możliwość, to starałem się całość obejść, skradać się, bo walka to zdecydowanie najmniej przyjemny element gry.
Star Wars Outlaws przez całą rozgrywkę oferuje nam pięć planet do eksploracji: Cantonica, Toshara, Akiva, Kijimi oraz Tatooine. Ostatnie trzy zostają udostępnione do wolnego wyboru po pierwszym etapie rozgrywki. Na każdej z tych planet gracz ma za zadanie zwerbować inną osobę do naszego zespołu przygotowującego się pod wielki heist, a przy okazji może swobodnie zwiedzać obszar mapy, wykonując poboczne aktywności. Star Wars Outlaws postawiło nacisk na wiarygodny oraz pełen życia świat. Centra i miasta danej planety przyciągają liczbą szczegółów i klimatem podkreślającym wibrujące uniwersum. Spotykamy na naszej drodze skorumpowanych oficerów Imperium i rzezimieszków szukających zarobku, ale możemy również na chwilę odsapnąć, zasiadając się w kantynie na partyjce w Sabacca. Każda z tych planet ma rzecz jasna inne środowisko oraz charakterystykę, co na pewno wprowadza potrzebny dla tej gry element różnorodności. Dodatkowo na każdej orbicie planety są również inne aktywności. Zdarzają się wyzwania pokroju uratowania frachtowca przed piratami w różnej scenerii, na przykład pasie asteroid, co też wzbogaca oraz urealnia ten świat.
Problem zaczyna się jednak, gdy oddalamy się od centrum. Nawiązując do tego, co napisałem wcześniej, gra nie daje argumentu graczowi, aby na własną rękę zwiedzać oraz eksplorować najdalsze zakamarki danej planety. Wszystko dookoła jest ulepione z tej samej gliny. Każda wioska, baza Imperium czy danego syndykatu składa się z podobnych aktywności oraz mechanizmów, także pod kątem gratyfikacji gracza. Nie inaczej jest w przypadku zadań pobocznych, które na zmianę lawirują między infiltracją bazy lub kradzieżą istotnego przedmiotu. Dużo w tej grze zbieractwa, co jest moim skromnym hobby przy otwartych światach, ale tutaj pozostaje sporo niesmaku, że przedmioty, które zbieramy, to w gruncie rzeczy śmieci – bez historii i znaczenia, a szkoda, bo takie dodatkowe smaczki z pewnością byłyby ciekawym dodatkiem. Szczególnie że każda planeta ma osobną kulturę, historię i to byłby niestandardowy sposób dowiadywania się nowych informacji o danym świecie.
To wielka szkoda, że pierwszy sandbox z tego uniwersum nie oferuje nic ponadto. Na palcach jednej ręki mogę powiedzieć, kiedy gra naprawdę mnie zaskoczyła, wprowadziła jakiś losowy element do tego świata, który przecież powinien na tym się opierać. Nikt rzecz jasna nie oczekiwał poziomu Red Dead Redemption 2, jeśli chodzi o zachowania NPC, przypadkowe wydarzenia czy tajemnice, ale utracony potencjał jest tutaj ewidentnie spory. To trochę casus Hogwarts Legacy, gdzie tam również ognisko gry, jakim był Hogwart, nie tracił swojej magii, ale cały otwarty świat wokół to była w gruncie rzeczy ta sama wioska z tą sama aktywnością, tylko lekko przemodelowaną.
Najciekawszą funkcją dodaną do gry jest system reputacji. W świecie Star Wars Outlaws mamy cztery duże syndykaty: Huttów, Szkarłatny Świt, Pyke’ów oraz Klan Ashingów. Dla każdej z tych frakcji możemy wykonywać zlecenia i misje, które podniosą nam reputację w danym syndykacie. Trzeba się jednak liczyć z tym, że nie zyskamy tego za darmo i wówczas utracimy znacznik reputacji w innym syndykacie. Gracz musi zadbać o to, aby poziom reputacji w danym syndykacie nie spadł za bardzo, a jest ich pięć. Te wyższe poziomy gwarantują graczowi wejścia na teren konkretnej organizacji, dodatkowe bonusy, nagrody czy nawet zniżki u handlarza. Te niższe poziomy sprawiają, że dany syndykat może zacząć na nas polować. To na papierze bardzo ciekawy system, urozmaicający rozgrywkę oraz historię, która opiera się na filarze „grania dla siebie”. Tkwi natomiast w tej funkcji sporo niedoskonałości, zero-jedynkowego zachowania, które łatwo obejść i też szybko się orientujemy, że to dodatek, mający znikomy wpływ na naszą rozgrywkę.
Przemierzając galaktykę w butach Kay Vess i z naszym kompanem Nixem liznęliśmy tego z pewnością ciemnego zakamarka galaktyki. Odchodzimy od bezpośredniej walki dobra ze złem, walki o wartości i wolność, choć i to z czasem się zmienia. Poznajemy historię losy zwykłych ludzi w galaktyce, których nie interesuje cała wojna i pragną jedynie żyć swobodnie. Bo jak też ujęła to dobrze jedna z postaci, cała galaktyka to więzienie. Nieco żałuję, że ten ciekawy okres w uniwersum, bo na chwilę przed Powrotem Jedi, też nie został sprawniej oraz ciekawiej rozpisany. Fabuła jest prosta, bazuje na znanych schematach i choć im bliżej końca, tym częściej powtarza same truizmy, wciąż otwiera przed nami z pewnością warty uwagi odcinek galaktyki. Poznajemy szczegóły korupcji, degradację poszczególnych osób, frakcji, a w tym wszystkim jest zaczepiona Kay – naprawdę sympatyczna i charyzmatyczna bohaterka, mająca (pół -żartem, pół-serio) problemy z asertywnością.
Star Wars Outlaws zapewniło mi dobrą i przyjemną rozgrywkę. Chciałoby się powiedzieć do czasu, ale nie mogę odrzucić od siebie małego szczegółu prywatności, że ostatni okres miałem wyjątkowo stresujący, a ta gra mimo wszystko mnie odprężyła, a podróż przez Zewnętrzne Rubieże była momentami satysfakcjonująca. Patrząc nieco szerzej mamy jednak do czynienia po raz kolejny z tym samym sandboxem, pełnym waty, nudnych pobocznych aktywności i schematów, na widok których przekręcamy oczami. Nie odrzucę od siebie również myśli o niewykorzystanym potencjale, który tkwi i będzie tkwił w ramach tego świata jeszcze przez długie lata. To może nie jest ten jedyny open-world ze świata Gwiezdnych wojen, na jaki wszyscy czekaliśmy, ale może stanowi przedsmak tego, co odległa galaktyka może w przyszłości zaoferować graczom.
Gra Star Wars Outlaws dostępna będzie w sprzedaży od 30 sierpnia. Kopię gry dostaliśmy bezpłatnie od firmy Ubisoft w ramach dostępu recenzenckiego.