Baloo, Puchatek, Uszatek, Yogi, Colargol, Paddington. Historia filmowych misiów jest całkiem bogata. Żaden z nich nie był jednak naćpany. Kanon filmowych futrzaków zyskał nowego bohatera, a jest nim tytułowy Kokainowy miś, nie do końca osobliwy niedźwiadek, który zjadł kilka kilogramów kokainy. Za kamerą Elizabeth Banks.
Pretekstem do powstania filmu jest prawdziwa historia. W 1985 roku w Knoxville w Tennessee doszło do katastrofy lotniczej samolotu handlarza i przemytnika narkotyków. Chcąc ratować siebie oraz narkotyki o wartości około 14 milionów dolarów, przemytnik wyskoczył z samolotu razem z całym towarem. Spadochron się nie otworzył, co doprowadziło do nadzwyczaj bliskiego spotkania z ziemią. Nieopodal znaleziono torbę z narkotykami, której towarzyszył niedźwiedź. Jak się okazało, miś przedawkował.
Inspiracja prawdziwymi faktami to oczywiście głośny element kampanii promocyjnej filmu. W rzeczywistości niedźwiedź najadł się kokainy i padł trupem. W filmie Banks po zażyciu wpada w morderczy szał, a na jego drodze staje narkotykowa mafia, jeden stereotypowy policjant, dwójka dzieci oraz strażniczka parku narodowego.
Należy od razu zaznaczyć, nie jest to przesadnie udany film. To dobra zabawa, ale raczej w duchu mało ambitnej i wtórnej komedii, niż odświeżającej zabawy inspirowanej kinem klasy B. Banks stara się na siłę dołożyć mądre i pouczające wątki ludzkie, które mają opowiedzieć o trudnych relacjach ojców z synami. A ja chciałem tylko obejrzeć film, gdzie naćpany misiek odgryza nogę Keri Russell.
Wspomniany już marketing i wytworzenie konkretnie takiego wizerunku filmu to największy sukces Kokainowego misia. Chwytliwy tytuł, niebanalny i kreatywny pomysł, całkiem niezła obsada. Gdyby odpiąć Banks wrotki lub zaangażować nieco bardziej bezkompromisowego reżysera byłby to prawdziwy samograj. Kokainowy miś zasługuje na lepszy film.
Mimo to należy przyznać, że momentami jest to niezmiernie udana zabawa. Wszystkie sceny z miśkiem nie rozczarowują. Każdą scena pożerania ludzkich kończyn nakręcono w sposób niebanalny. Kreatywny pościg za karetką, przezabawna scena pod altanką, satysfakcjonujący napad na budkę strażniczki lasu. To świetna zabawa, której potrzebuje kino. Abstrakcyjny pomysł jako punkt wyjścia do kampowej, pośrednio świadomej i emocjonującej pogoni naćpanego miśka za stadem stereotypów to ten lepszy model rozrywki. Mała skala, ograniczenie przestrzeni do jednego lasu oraz przede wszystkim kreatywność, są o wiele lepszą kinową rozrywką niż kolejny generowany komputerowo (zarówno jeżeli chodzi o obraz, jak i fabułę) blockbuster.
Z galerii płaskich i nudnych ludzkich postaci należy natomiast wyróżnić policjanta Boba, w którego wciela się Isiah Whitlock Jr. Nieco stereotypowy amerykański policjant, który w pojedynkę staje przed naćpanym miśkiem oraz groźnymi przemytnikami narkotyków, budzi skojarzenia z Mona Lisą i krwawym księżycem. W filmie Amirpour to Craig Robinson kradł show w podobny sposób. W obu przypadkach trudno przejść bez uśmiechu obok tak konstruowanej postaci. Amerykański policjant sam przeciw absurdalnemu i abstrakcyjnemu zagrożeniu to formuła komedii, w którą wierzę i wierzyć będę. Szkoda, że całego filmu od ludzkiej strony nie oparto na tejże postaci. Rozwinięcie kampu jednego bohatera sprawdziłoby się o wiele lepiej niż pobieżne nakreślenie kilku kartonowych postaci.
W pewnym sensie szkoda też, że nie jest to nieco bardziej odważny wizualne film. Banks utrzymuje obraz w przezroczystej formie, podczas gdy aż prosi się o nieco większą odwagę i brawurę. Całe filmowe szaleństwo ograniczyło się niestety tylko do kilku (bardzo udanych) scen z niedźwiedziem.
Nie jest to w pełni wykorzystany potencjał. Kokainowy miś to zachowawcza i nieco wtórna komedia, która jedynie okazjonalnie zachwyci i rozbawi wykorzystaniem punktu wyjściowego. Kreatywność i humor obłożono bezpiecznymi pomysłami i kliszami. Dobrze chociaż, że zza horyzontu wyłania się Kokainowy rekin, który zapewne nie będzie już tak asekurancki.