Koniec uciekania – przedpremierowa recenzja filmu „Strażnicy Galaktyki: Volume 3”

Stanisław Sobczyk04 maja 2023 18:00
Koniec uciekania – przedpremierowa recenzja filmu „Strażnicy Galaktyki: Volume 3”

Ostatnimi czasy MCU nie ma się za dobrze. Kolejne filmy i seriale Marvela zbierają średnie recenzje, a studio jest krytykowane za natłok produkcji i niskiej jakości ekranizację. Kulminacją tego wszystkiego był Ant-Man i Osa: Kwantomania, który nie przypadł do gustu ani widzom, ani krytykom. Ostatnią nadzieją dla MCU mieli być nowi Strażnicy Galaktyki. Dwie poprzednie części trylogii są jednymi z najlepszych filmów superbohaterskich ostatnich lat i są powszechnie uwielbiane. James Gunn miał wrócić i domknąć cykl. Wszystkie materiały promocyjne do Guardians of the Galaxy Vol. 3 zapowiadały emocjonalny roller coaster i jeden z najciekawszych blockbusterów w tym roku. Jak finalnie wypadła produkcja i czy rzeczywiście jest ona powrotem jakościowego Marvel Cinematic Universe sprzed kilku lat?

Po swoich ostatnich przygodach Strażnicy Galaktyki osiedli w swojej siedzibie w Knowhere. Ich spokój zostaje zaburzony przez Wielkiego Ewolucjonistę, tajemniczego człowieka, który spróbuje stworzyć idealne społeczeństwo, a w niektórych częściach galaktyki uważany jest wręcz za boga. Bohaterowie będą musieli się z nim zmierzyć, przy tym odkrywając przerażającą przeszłość Rocketa.

fot. Strażnicy Galaktyki: Volume 3, reż. James Gunn, dystrybucja Disney Polska

W ostatnim czasie filmy superbohaterskie bez przerwy usiłują zaoferować widzom coś większego, bardziej imponującego i przyciągającego uwagę. Efektem są kolejne zbędne cameo i wciskanie do co drugiej produkcji multiwersum. O takich filmach jak Spider-Man: Bez drogi do domu czy Ant-Man i Osa: Kwantomania nie dyskutuje się już jako o samodzielnych projektach, ale jako części większej całości. Właśnie dlatego Strażnicy Galaktyki: Volume 3 są tak odświeżający. Jamesowi Gunnowi nie zależy na budowaniu uniwersum czy ustanawianiu rzeczy na przyszłość. Jego film nie jest żadnym eventem czy cross overem, a po prostu odpowiednim zwieńczeniem konsekwentnie budowanej trylogii. Działa w oddzieleniu od innych produkcji MCU. Reżyser w pełni skupia się na bohaterach, których już znamy, a każdemu z nich stara się zapewnić godne pożegnanie. Strażnicy wreszcie mogą znaleźć miejsce dla siebie, skonfrontować się ze swoją przeszłością i wreszcie przestać nienawidzić samych siebie.

Szczególnie dobrze w najnowszej odsłonie Strażników Galaktyki wypada wątek Rocketa. Szop, który w poprzednich częściach był bardzo ciekawym bohaterem drugoplanowym, teraz staje się właściwie protagonistą historii. Poznajemy jego bolesną przeszłość przez pojawiające się co jakiś czas retrospekcje. Są one właściwie najmocniejszą i najbardziej poruszającą częścią filmu. Finalnie prowadzą też do kilku momentów, w których widzowie nie będą w stanie powstrzymać łez. Finalnie Rocket może wreszcie skonfrontować się ze swoją przeszłością, a zakończenie filmu dobitnie pokazuje jak wielką drogę przeszedł on od czasu pierwszych Strażników Galaktyki.

Chociaż pozostali strażnicy nie dostają aż tyle czasu ekranowego, także zostają znacząco rozwinięci, a ich wątki są poprowadzone po prostu dobrze. Peter Quill może pogodzić się wreszcie z utratą Gamory i przestać uciekać przed swoją ziemską przeszłością. Nadal jest też charyzmatycznym liderem, któremu najbardziej zależy na rodzinie. Problem mam tylko z jedną, powiązaną z nim sceną w finale, która jest mocno przeszarżowana. Jeśli chodzi o pozostałych członków ekipy także jest dobrze. Mantis wreszcie jest pełnoprawną bohaterką i ma określone miejsce w drużynie, Drax wydaje się być bardziej ludzki, nie jest już tylko comic reliefem, a Nebula przeszła ogromną przemianę od czasu pierwszej części. Żadna z tych postaci nie ma szczególnie dużo czasu ekranowego, ale Gunn potrafi budować wątki za pomocą krótkich scen i interakcji.

fot. Strażnicy Galaktyki: Volume 3, reż. James Gunn, dystrybucja Disney Polska

Reżyserowi udało się też wprowadzić nowych bohaterów. Jest choćby Cosmo, którą poznaliśmy już w Guardians of the Galaxy: Holiday Special, ale dopiero w trzeciej części serii dostała pełnoprawny wątek i zbiór cech charakteru. W efekcie wypadła naprawdę sympatycznie i całkiem zabawnie. Fabularnie bardziej znaczącą postacią jest Adam Warlock, którego pojawienie zapowiadali już drudzy Strażnicy Galaktyki. Bohater nie jest jednak nieskazitelnym bogiem jak w komiksach, a pogubionym dzieciakiem, który nie radzi sobie ze swoimi mocami. Kiedy zostaje wrzucony w środek galaktycznego konfliktu, zupełnie nie orientuje się w sytuacji, a jedynym, co może zrobić jest słuchanie Ayeshy, która jest dla niego matką. Warto też docenić Willa Poultera, który sprawdził się zarówno w poważniejszych scenach, jak i w komediowej konwencji.

Na osobny akapit zasługuje High Evolutionary, czyli główny antagonista filmu. Jest on w zasadzie kosmicznym Hitlerem, który nie panuje nad sobą i zrobi wszystko, by stworzyć perfekcyjne społeczeństwo. Likwiduje kolejne istoty bez mrugnięcia okiem, nawet jeśli musi w tym celu zniszczyć całą planetę. To jeden z najbardziej wyrazistych i przeszarżowanych villainów w MCU od bardzo dawna. Przy tym idealnie sprawdza się w konwencji, która obiera sobie James Gunn i ciężko narzekać na jego kreskówkowość. Przy tym Chukwudi Iwuji sprawdził się świetnie. Aktor bawi się swoją rolą, wrzeszczy, gestykuluje, a przy tym potrafi być przerażająco bezwzględny. Widz wielokrotnie w trakcie seansu będzie życzył High Evolutionary najgorszego. Szkoda tylko, że bohater gubi się gdzieś w finale, a konfrontacja między nim a Rocketem jest przeprowadzona zdecydowanie za szybko.

Tym, co można zarzucić Strażnikom Galaktyki: Volume 3 jest problem tempo. Już od samego początku film jest niesamowicie szybki. Po lekko meczącym pierwszym akcie, uspokaja się to na szczęście w drugim, ale problem wraca w pewnym stopniu w finale. Emocjonalne sceny czasem rzeczywiście wybrzmiewają odpowiednio, ale czasem są poprowadzone bez chwili oddechu. Film wypadłby po prostu lepiej, gdyby w niektórych momentach zrobił przerwę i pozwolił bohaterom odpocząć po niektórych wydarzeniach.

Kiedy w 2014 do kin trafiła pierwsza część Strażników Galaktyki, mówiło się o niej jako o następcy Gwiezdnych wojen. Wydaje się, że ta łatka do teraz pozostaje w pewnym stopniu słuszna. W Guardians of the Galaxy Vol. 3 dostajemy naprawdę dużo kreatywnych scen, a film odpowiednio wykorzystuje to, że jego akcja rozgrywa się w kosmosie. Dostajemy dużo zaskakujących designów, oryginalnie zaprojektowanych miejsc i kosmitów, którzy wyglądają dziwnie oraz interesująco. Przy tym film ma też dużo klimatu nowej przygody. Bohaterowie podróżują po galaktyce odkrywając nowe lokacje i społeczeństwa. Jedną z najlepszych sekwencji w filmie jest napad na kosmiczną bazę danych, który jest tym, czym powinny być współczesne odsłony Star Wars.

fot. Strażnicy Galaktyki: Volume 3, reż. James Gunn, dystrybucja Disney Polska

W ostatnim czasie MCU jest słusznie krytykowane za niską jakość realizacyjną. Słabe CGI było widać szczególnie w czwartym Thorze, Kwantomanii i She-Hulk. Jak to wygląda w przypadku Strażników Galaktyki: Volume 3? Trzeba przyznać, że widać poprawę. Film Gunna wykorzystuje dużo efektów praktycznych i charakteryzacji. Przez większość czasu efekty komputerowe nie są problemem, a tacy bohaterowie jak Rocket czy Cosmo nie wyglądają nienaturalnie. Natomiast w scenach walk, a szczególnie w finale jest już bardzo różnie i są momenty, kiedy CGI niestety rzuca się w oczy.

Ważnym elementem Guardians of the Galaxy Vol. 3 jest też soundtrack. Już w dwóch poprzednich odsłonach serii James Gunn wykorzystywał dużo wpadających w ucho, starszych piosenek. Strażnicy Galaktyki są już nierozerwalnie kojarzeni z takimi utworami jak Come and Get Your Love czy Hooked On a Feeling. Nowa część też oferuje naprawdę dobrą ścieżkę dźwiękową. Szczególna dobrze wypada otwarcie filmu z piosenką Creap oraz kosmiczna walka w rytm This Is The Day. Znalazło się też miejsce na jeden znacznie nowszy utwór, czyli Dog Days Are Over, który idealnie sprawdza się jako zamknięcie filmu.

Strażnicy Galaktyki: Volume 3 to nie tylko najlepsza produkcja superhero od czasu Batmana Matta Reevesa, ale i dobry, stojący na własnych nogach film. James Gunn skupił się na postaciach i zakończył ich przygody w bardzo naturalny sposób. Z ekranu bije miłość do głównych bohaterów – bandy wyrzutków, którzy wreszcie mogą pogodzić się ze swoją przeszłością i znaleźć swoje miejsce w galaktyce. Oczywiście film ma swoje problemy, które wychodzą na wierzch szczególnie w finale. Mimo to wygrywa ze wszystkimi ostatnimi projektami superhero tym, że nie jest bezdusznym, wykalkulowanym produktem, a pełnoprawną, emocjonalną historią pełną serca i szczerości.