Pierwszego aktu przemocy w To był zwykły przypadek nie widzimy. Kamera od początku filmu nie opuściła trójki bohaterów siedzących w aucie. Potrącenie bezpańskiego psa błądzącego po ulicy sygnalizuje jedynie pisk hamulców i głuchy odgłos uderzenia, po którym następuje ciche, urywane skomlenie. Kierowca – postawny mężczyzna w sile wieku – na pytania przerażonej córki odpowiada bez zawahania: „Nie chciałem. Nie widziałem go. Nie możesz mnie o to oskarżać, to tylko przypadek”.
Nie wiemy, jak było naprawdę. Jest noc, na ulicy nie ma oświetlenia. Mężczyzna faktycznie mógł nie zauważyć psa, jest też prawdopodobne, że gdyby go dostrzegł, zrobiłby wszystko by uniknąć zderzenia. Kiedy opuszcza pojazd i podchodzi do rannego zwierzęcia, kamera ponownie unika psa, skupiając się jedynie na ojcu. Możemy tylko założyć, że psu nie dało się pomóc, a mężczyzna, ukrócił jego cierpienia.
Czy tak było, czy na pewno nie można było zwierzęcia uratować? Widz, tak jak rodzina mężczyzny, musi mu wierzyć, że nie.
Bezpośrednia przemoc w filmie Jafara Panahiego jest praktycznie nieobecna. Wisi jednak nad bohaterami toczącego się na irańskich pustkowiach dramatu. Jest nieodłącznym elementem ich życia. Niczym stałe, drażniące wibrowanie z tyłu głowy, do którego możesz się do pewnego stopnia przyzwyczaić, ale nigdy go nie wygłuszysz.
Tak jak dla nas na początku filmu dźwięk jest jedyną wskazówką, tak dla bohaterów różne odgłosy otwierają drzwi do przeszłości, o której chcieliby zapomnieć. Powracają myślami do więzienia, w którym byli torturowani. Swego oprawcę poznać mogą jedynie po głosie, zapachu i przerażającym stukocie sztucznej nogi.
Czy jest nim mężczyzna, którego pojmali? Czy dobrze pamiętają? Jeśli się pomylą, skażą na śmierć niewinnego człowieka.
Panahi bardzo długo unika odkrycia przed widzem wszystkich tajemnic. Przez większość filmu odbiorca pozostaje równie zagubiony co jego bohaterowie. Nie wie, czy mężczyzna jest Kuternogą, potworem z koszmarów. Można by się nawet zastanawiać czy Panahi w ogóle odpowiada na to pytanie.
Ostatecznie jednak to nie tożsamość Kuternogi jest głównym tematem filmu. Punkt wyjścia, którego nie powstydziliby się twórcy rasowych thrillerów, Panahi wykorzystuje jedynie do snucia poruszającego społecznego dramatu, do rozprawy nad ludzką naturą w obliczu zła absolutnego. Walki o zachowanie człowieczeństwa. Chociaż jest to traktat ściśle osadzony w realiach irańskiego reżimu, to mamy tutaj do czynienia z prawdopodobnie najbardziej uniwersalnym filmem w karierze Panahiego.
Kontekst powstania To był zwykły przypadek jest równie fascynujący co sam film. Po trwającym prawie dwie dekady zakazie pracy na planie oraz po pobycie w więzieniu, irański twórca raz jeszcze próbuje zmierzyć się z otaczającą go rzeczywistością. Ta nieco się zmieniła od kiedy Panahi mógł pracować nad filmem. Ominął go między innymi okres gorących protestów przeciwko nakazowi zasłaniania głów przez kobiety. Twórca odrobił jednak pracę domową. To był zwykły przypadek jest jego pierwszym filmem, w którym kobiety nie noszą hijabu. Celem było nawiązanie do nieustępujących w swych działaniach aktywistek oraz pewnej zmiany, która następuje w Iranie: nakaz noszenia okrycia na głowie pozostaje w mocy, ale niekoniecznie jest egzekwowany równie rygorystycznie co wcześniej.
Film na wiele sposobów różni się od wcześniejszych prac Panahiego. Raz – reżyser rezygnuje z dokumentalnego stylu i powraca do fabularnych korzeni. Dwa – Panahi w nim nie występuje. Trzy – zdecydowanie częściej opuszczamy zamknięte pomieszczenia czy wnętrza tak ważnych dla reżysera pojazdów.
Tworząc film, reżyser czerpał z własnych doświadczeń. Gdy przebywał w więzieniu, tak jak bohaterowie, mógł jedynie nasłuchiwać oprawców i więziennych strażników. Mógł jedynie zastanawiać się nad tym, kim są, co ich motywuje. Do stworzenia dramatu o byłych więźniach, o tym jak przepracowują (lub nie) swoje traumy zainspirowały go także rozmowy z innymi skazańcami, ofiarami prześladowania ze stron reżimu. Panahi unika jednak stawiania ich w oczywistym świetle, portretowania jako jednostki złamane czy zagubione. Oczywiście, blizny pozostają świeże, nieuleczone, ale to, co przebija się na pierwszy plan to siła tych ludzi, ich nieustępliwość, nieskonkretyzowane poczucie wspólnoty oraz nieustępliwe, nawet jeśli nie do końca możliwe, dążenie w życiu do czegoś więcej.
To był zwykły przypadek szybko staje się manifestacją wewnętrznego, moralnego dylematu. Konfrontacji z samym sobą w walce o zachowanie własnego człowieczeństwa. To, co jest zaskakujące, to fakt, że chociaż podejście Panahiego jest ewidentnie sceptyczne i pozbawione wiary w to, że sytuacja może się zmienić to i tak pozostaje bardzo szlachetne i czyste.
To nadal twórca zakochany w idei moralnego zwycięstwa, wyższości dobra nad złem oraz tego, że da się je wyraźnie rozróżnić, nawet w tak podłym świecie. Nie przeszkadza mu w tym brak wiary w ostateczne zwycięstwo „dobra”. Panahi zdaje się też odrzucać możliwość pełnej, duchowej zmiany ciemiężców. Daleko mu przy tym do nihilizmu, co szczególnie podkreśla wpleciony w całość, niewymuszony, znakomicie wygrany i dawkowany humor — doskonale rozładowujący napięcie i jednocześnie w żaden sposób nienaruszający dramaturgii wydarzeń.
Reżyser ufa inteligencji emocjonalnej widza i nie odczuwa potrzeby otaczania go na każdym kroku beznadzieją i okrucieństwem. Zamiast tego pozwala złapać historii oddech, a nam lepiej poznać poszczególnych bohaterów również od tej przyziemnej, ludzkiej strony — często nieporadnej i uroczej, zwłaszcza w przypadku mężczyzny, który jako pierwszy porywa Kuternogę i jest jednym z najbardziej prostolinijnych, poruszających bohaterów, jakich od dawna widziałem na ekranie. To też człowiek bardzo prosty, w żadnym przypadku niebędący bohaterem ruchu oporu czy uciśnionym intelektualistą, wręcz przeciwnie, spokojnie możemy go nazwać nieszczególnie rozgarniętym. Jednak dzięki jego szczerości i bezpośredniości, moralny konflikt będący sercem historii jedynie zyskuje na wyjątkowości.
To był zwykły przypadek wydaje się filmem idealnym jako „powrót”, zwłaszcza ten symboliczny. Nie jest jednak bez skazy. Pod koniec niebezpiecznie zbliża się do granicy kiczowatego patosu (mówię tu o długiej scenie dialogu) i sprawia wrażenie, że Panahi rozwiąże całą intrygę w najgorszy i najbardziej naiwny sposób. Twórca w ostatnich minutach w dramatycznym stylu unika jednak własnoręcznie przygotowanej pułapki i kończy obraz sceną absolutnie doskonałą, proponując najlepsze ujęcie zamykające roku.
Chociaż wszystko koniec końców wychodzi po jego myśli, to podobnych momentów zawahania czy niepewności czuć na przestrzeni filmu nieco więcej. Zapewne też niektórzy zwrócą uwagę, że pewne spostrzeżenia dotyczące irańskiego systemu są nieco wyświechtane czy powierzchowne, a w swej misji stworzenia historii uniwersalnej, Panahi nie wykorzystuje w pełni tego co zapewnia mu polityczno-kulturowy kontekst. Ja jednak doceniam, że To był zwykły przypadek jest przede wszystkim ludzką, bardzo osobistą historią, stworzoną z bardzo wrażliwego, intymnego miejsca. Historią, której przekaz daleki jest od oczywistości, która pozostaje przede wszystkim urokliwym, pełnym nadziei w ludzkie serca i sumienia, listem.
Zapraszamy do lektury innych naszych tekstów z tegorocznej edycji festiwalu Nowe Horyzonty. To był zwykły przypadek do szerokiej dystrybucji wprowadzi firma Aurora.