Nic Cage kontra świat – recenzja filmu „Surfer”

Filip Grzędowski08 lipca 2024 18:22
Nic Cage kontra świat – recenzja filmu „Surfer”

Nicolas Cage jako Spider-Man. Nicolas Cage w kurtce, która jest symbolem jego indywidualności i wiary w wolność jednostki. Nicolas Cage walczący na piły mechaniczne. Nicolas Cage kontra potwór Lovecrafta. Nicolas Cage jako mistrz trufli. Nicolas Cage jako więzień Ghostland. Nicolas Cage jako Dracula. Nicolas Cage w garniturze ze Stop Making Sense. A ostatnio nawet Nicolas Cage jako Nicolas Cage. Wszystko to już było. Cage jako aktualnie największa ikona kinowej bezwstydnej rozrywki rządzi i dzieli. Czy cała cage’owska podróż przez kolejne szaleństwa i absurdalne estetyki doczeka się jakiejś puenty? Czy te wszystkie kolorowe obrazki nie zaczynają już męczyć? Jak na tle filmografii Cage’a wypadł Surfer?

Najnowszy film z arsenału sześćdziesięciolatka krzyczy, że to Czas surferów. Plażowa sceneria zdawała się czerwoną lampką – beztroska zabawa, nawet tak fajną figurką, jak Nic Cage, w końcu się przecież znudzi. Wspomniany Surfer Lorcana Finnegana, prezentowany premierowo w czasie tegorocznego Festiwalu w Cannes niestety nie jest jeszcze oczekiwanym przełomem. Finnegan, idąc dalej za metaforą zabawek, nie dosłyszał, kiedy mama z okna wołała na obiad, przez co jego filmowa zabawa jest zdecydowanie przydługa. Surfer nie jest wyszukanym nowym rozdziałem w bogatej filmografii Cage’a. Nie jest to jednak zły film. To przyjemna festiwalowa rozrywka, która imponuje precyzją w budowaniu świata i porywającą rolą główną. Choć ambicje po drodze się ulotniły – powstało coś, co z dumą wyróżnia się w tegorocznym Nocnym Szaleństwie.

Tym razem Nic Cage to tytułowy surfer. Prawdę mówiąc, przyklejone do bohatera określenie wydaje się od dłuższego czasu nieaktualne. Bohater Cage’a po latach wraca w rodzinne słoneczne pejzaże, by odkupić posiadany niegdyś dom i zmierzyć się z wysokimi falami. Problem w tym, że plaża jest okupowana przez lokalny gang surferów, który eufemistycznie mówiąc nie jest pełen entuzjazmu co do pomysłu i marzenia głównego bohatera. Rozpoczyna się psychologiczne przeciąganie liny. Szybko okazuje się, że gang lokalsów to nie tylko mała grupa umięśnionych nastolatków, ale część większego spisku przeciwko marzeniom o wodzie i piasku.

Surfer to tak naprawdę Nic Cage kontra świat – wrzucenie bohatera w sidła spisku, którego skala jest stopniowo odkrywana. Narracyjnie to pełnokrwisty dramat psychologiczny. To plażowe Martyrs, tyle że w pełnym słońcu i z Cage’em. Kreatywność w doborze kolejnych przeszkód rzucanych pod nogi w połączeniu z misternym tkaniem całej sieci wzajemnych powiązań między bohaterami to największa wartość filmu. W tym nieco karykaturalnym, choć na szczęście śmiertelnie niepoważnym świecie głównego bohatera odgrywa on – perfekcyjny w takiej konwencji Nic Cage.

fot. Surfer, reż. Lorcan Finnegan

Tym razem dobór Cage’a nie jest marketingową atrakcją – to perfekcyjny dobór aktora do roli obolałego surfera. Kolejne cierpienia, na jaki wystawiony jest główny bohater, zostają przez Cage’a przetworzone w mistrzowski sposób. Bez niego ten film by się nie udał. Każde obite spojrzenie, każde zrozpaczone drżenie w głosie podane jest w typowo dla niego nadekspresyjny sposób, który idealnie przesuwa powagę filmu ze śmiertelnie nieprzyjemnej sytuacji w satysfakcjonujący (choć brutalny) absurd. To satysfakcjonująca i o dziwo niebezemocjonalna zabawa. Owszem, „poważniejsze” elementy filmu raczej się wykładają – cały wątek ojca i syna to raczej marna wata, która miała wypełnić treść filmu. Mim to, postawienie na drodze do marzeń bohatera tak intrygującego pomysłu sprawia dobre wrażenie. Surfer to niezbyt inspirująca, ale wprawiająca w szczery i nieskrępowany uśmiech historia o miłości do piachu i wody.

Całe szczęście, że ta niezbyt głęboka historia została obudowana przez wdzięczną, estetyczną i dopracowaną formę. Mowa nie tylko o każdej idealnie ukształtowanej zmarszczce na twarzy Nicolasa Cage’a, ale także o zdjęciach Radka Ladczuka – autora zdjęć do Surfera, który wcześniej mistrzowsko nakręcił Chłopów, Hejtera, Babadooka oraz jeden z odcinków netfliksowej antologii Guillermo del Toro. Zdjęcia Ladczuka to nasycone pocztówki, dowody psychicznych zbrodni na wyniszczonym i spoconym ciele tytułowego surfera. Pełne kolory i mistrzowskie ogranie światła słonecznego to wielki popis operatorskich umiejętności Ladczuka. Oby był to kolejny krok w potencjalnie wielkiej międzynarodowej karierze kolejnego niezwykle zdolnego polskiego operatora.

Tak jak bez cierpienia nie ma surfowania, tak bez Nica Cage’a nie ma prawdziwego filmowego szaleństwa. Choć artystyczne ambicje tym razem poszły w odstawkę, tak filmowa rozrywka nie raz na przestrzeni filmu daje się we znaki. Surfer to satysfakcjonujący seans i doskonały filmowy odpoczynek. Spieszmy się kochać Nica Cage’a, zanim nam wszystkim znudzą się te absurdalne zabawy. Albo zanim wymyśli sobie, że pora wygrać kolejnego Oscara. Albo zanim znów założy kurtkę, która jest symbolem jego indywidualności i wiary w wolność jednostki.

Surfera będzie można zobaczyć podczas tegorocznej edycji festiwalu mBank Nowe Horyzonty w sekcji Nocne Szaleństwo, której Portal Immersja jest partnerem medialnym.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to