Najnowszy polski film Netflixa to wielka produkcja. Na temat Broad Peak powstało już wiele artykułów – zdjęcia częściowo realizowane w Alpach i na Karakorum, a do tego całkiem imponująca obsada, w której znaleźli się Ireneusz Czop, Maja Ostaszewska, Piotr Głowacki, Łukasz Simlat, Tomasz Sapryk czy nawet Dawid Ogrodnik. Nie trzeba chyba też przypominać, jak często Netflix raczył nas zwiastunami Broad Peak. No generalnie to na bogato. I z tej dużej chmury, spadł naprawdę mały deszcz. To bardzo nieudany film.
Film Leszka Dawida miał, zdaje się, być opowieścią o Macieju Berbece, polskim himalaiście, który zdobył aż pięć ośmiotysięczników. Berbeka znany był także ze swojego zamiłowania do sztuki – był malarzem i grafikiem, a także scenografem w Teatrze Witkacego w Zakopanem. Zginął w marcu 2013 podczas zejścia z Broad Peak.
Powiedzieć więc, że Berbeka to ciekawa postać, to mało powiedzieć, szczególnie biorąc pod uwagę szczegóły wejścia na Broad Peak. To bardzo ciekawa historia, jeżeli ktoś jej nie zna, to nie zdradzę jej. Mimo że film beznadziejnie podchodzi do tej historii, to i tak niedyskrecja mogłaby nieco zniszczyć seans.
Tak wielkie możliwości realizacyjne oraz potencjał na wybitnego bohatera trafiły w ręce reżysera Leszka Dawida (którego znamy głównie z nieoczekiwanie kultowego Jestem bogiem). Za scenariusz odpowiada Łukasz Ludkowski – to pierwszy raz, kiedy jego scenariusz doczekał się realizacji w kinie pełnometrażowym. Duet Dawid-Ludkowski (spodziewanie?) po szesnastu latach spełnił postulaty Kononowicza. Niedoszły prezydent Białegostoku domagał się, by „nie było niczego”. I w Broad Peak rzeczywiście nie ma niczego.
Przede wszystkim to nie jest opowiedziana historia. To jest zbiór wybranych (i to tych nie najciekawszych) momentów z życia Berbeki, który nie składa się w spójną i logiczną całość. Wszystko, co najciekawsze, zostało pominięte. Wszystko zostało też ułożone w niesamowicie koślawy sposób. Broad Peak to strasznie nieciekawy film. Narracja jest ułożona tak, że trudno zrozumieć, dlaczego cokolwiek miałoby w tej produkcji kogokolwiek obchodzić.
Maciej Berbeka zasługuje na lepszy film. Broad Peak nie jest jednak pełną szacunku hagiografią, a narracyjną rąbanką. Fragmenty z życia Berbeki są niechlujnie rozrzucone na przestrzeni niespełna dwóch godzin filmu. Trudno nawet mówić o koherentnym podziale na akty. Pierwsze 40 minut to wejście na szczyt, a później, gdy wreszcie zaczyna się najważniejsze i najciekawsze, czeka nas przeskok czasowy, który odbiera jakiekolwiek możliwości.
W tym filmie nie ma Macieja Berbeki. Nie wiem, kogo gra Ireneusz Czop, nie obchodzi mnie to. Główny bohater jest budowany nudno i mozolnie. Przez pierwsze 40 minut nie ma w tej postaci nic ciekawego. Gdy jednak przychodzi najważniejszy zwrot fabularny i pojawia się konflikt, całość rujnuje przeskok czasowy. Nie spoilerując – Berbeka musiał przez prawie 30 lat mierzyć się z potworną traumą. Podważono sensowność tego, co w życiu kocha i co przez całe życie robi. Film tragicznie adaptuje ten problem. Zamiast tego dostajemy dziwaczną układankę, w której nie ma czasu na rozwinięcie głównego bohatera! W miejsce należytej hagiografii, twórcy (co jest niezrozumiałe) wybierają momenty pomiędzy najciekawszymi problemami i z nich składają coś na kształt filmu. Przez narracyjną konstrukcję trudno mówić tu o drodze bohatera.
Nie ma w tym filmie pasji, czy też miłości do gór. Wątek sztuki w życiu Berbeki całkowicie pominięto, co jeszcze nie jest złą decyzją, ale nie dostajemy nic w zamian. Nie ma tu czasu na więcej gór. Relacje rodzinne to krótki przegląd klisz. Maja Ostaszewska pojawia się rzadko, a w dodatku każdy dialog małżeństwa Berbeków jest niebywale sztuczny.
Nie czuć w tym filmie pasji do gór, nie czuć też zagrożenia ani żadnej stawki. Wszystko jest skrótowe. Nijacy bohaterowie irytująco recytują ekspozycję – scenarzyści czują potrzebę precyzyjnego zarzucenia widza szczegółami na temat dat, godzin, szczytów. Szkoda tylko, że w ten sposób nie udało im się nic opowiedzieć.
Autorem zdjęć jest Łukasz Gutt, który odpowiada za niedawne rewelacyjne (również wizualnie) Wszystkie nasze strachy. Zdjęcia w Broad Peak były dużym wyzwaniem. Niestety nie wszystko się Guttowi udało. O ile w szerokich kadrach malują się piękne góry, tak operator nie wykorzystuje ich przesadnie interesująco. To poprawne zdjęcia. Sekwencje w PRL-u natomiast zrealizowane są naprawdę dobrze, ale też nie jest to coś, co się znacząco wybija na tle reszty filmu.
Nawet nie ma w tym filmie ciekawie pokazanego himalaizmu. Przeważnie to bliskie zbliżenia, wiatr i śnieg. Natomiast najważniejsze wejście na szczyt w finale filmu? Zablurowany obraz i napis na środku ekranu, który poinformuje widza, co się dzieje. Kompromitacja.
Broad Peak to nieudana, wręcz parodystyczna hagiografia. Filmowy Berbeka jest nieciekawą figurą obdartą z pasji i samozaparcia. To spektakl nudnych gadających głów. Wszystko, co najciekawsze, dzieje się poza kadrami.
Film trafi na platformę Netflix 14 września, od dziś można również obejrzeć go w wybranych kinach. Broad Peak będzie także obecne na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Recenzja powstała dzięki uprzejmości Netflix Polska.