„All of the films I have made, that I have chosen to make, are all about the thin line between good and evil. And also the thin line that exists in each and every one of us. That’s what my films are about”.
Tym cytatem rozpoczyna się The Caine Mutiny Court Martial, ostatni film jednego z największych reżyserów amerykańskiego kina – Williama Friedkina. Nie jest to film oryginalny. To adaptacja dość leciwej sztuki, którą zresztą już dwukrotnie przeniesiono na ekrany (raz zrobił to nawet Robert Altman). Friedkin wprowadził tu jedynie kilka oczywistych zmian i urozmaiceń, by całości nadać współczesny kontekst.
Akcja The Caine Mutiny Court Martial w całości rozgrywa się w trzech pomieszczeniach, głównie na sali sądowej i praktycznie jest zapisem przedstawienia teatralnego. Formalnie przypomina produkcję telewizyjną, ze zdjęciami rodem z (niezbyt dobrego) sitcomu. To jednak kino znakomitych dialogów i fenomenalnego aktorstwa. To dzięki nim właśnie wybija się ponad przeciętność, czyniąc owo dzieło rewelacyjnie zabawnym, angażującym i zaskakująco bystrym w swych komentarzach.
Jeden z oficerów tytułowego statku zostaje oskarżony o bunt przeciwko kapitanowi. Jako powód swych działań podaje domniemaną chorobę psychiczną przełożonego. Próba udowodnienia słuszności tych założeń staje się podstawą działań obrony.
The Caine Mutiny Court Martial to niemalże dwugodzinna bitwa na słowa. Pozbawiona typowej filmowej narracji, właściwie odarta z jakichkolwiek środków stylistycznych. Praca kamery, z grubsza, właściwie nie istnieje. Film rozciąga znaczenie „kina zerowego” do absolutnego ekstremum, nawet reżyseria Williama Friedkina jest tu niemalże niewidzialna. Twórca wszystkie swoje nadzieje ulokował w skrypcie i talencie aktorów. Zabieg odważny – w przypadku niepowodzenia mielibyśmy nieoglądalny twór filmopodobny. Na szczęście z eksperymentu tego Friedkin wyszedł obronną ręką.
Dialogi są ostre jak brzytwa, płynne i diabelnie inteligentne. Cały film naszpikowany jest niewymuszonym, świetnym humorem – równie często ironicznym czy sarkastycznym, co sytuacyjnym. Widz zaśmieje się zarówno z udanej przepychanki słownej, jak i z odpowiednio wkomponowanej w całość mimiki aktora. Friedkin pozornie na planie jest nieobecny, ale w rzeczywistości całość kontroluje z imponującą precyzją. Wie doskonale, gdzie i w którą stronę skierować kamerę, jak poprowadzić aktorów, kiedy interweniować, a kiedy zostawić ich samym sobie. To cicha, subtelna reżyseria, która jest jednak kluczowym elementem całej układanki.
The Caine Mutiny Court Martial jest filmem w dużej mierze ironicznym, żeby nie powiedzieć szyderczym. Świetnie punktuje absurdy i zacofanie zarówno militarnego systemu, jak i zachowań żołnierzy – grupy dużych dzieci bawiących się w wojnę, tworzących dla siebie własny mikroświat złożony z absurdalnych zasad i jeszcze głupszych przekonań. Film jest szyderczym spojrzeniem na braki w edukacji dowódców, na hierarchię dowodzenia i wewnętrzny system sprawiedliwości. To również dość subtelny, nienachalny, a przy tym smutny – pomimo podania w skrajnie komediowej wersji – komentarz dotyczący stanu opieki psychologicznej dla żołnierzy.
Friedkin nie oszczędza tu nikogo.
W fantastycznej wolcie nie szczędzi krytyki również „drugiej strony”. Tej progresywnej, lewicującej, stanowiącej trzon współczesnych ruchów młodego pokolenia. Przy całej tej niechęci do systemu i czołobitności wobec amerykańskiej flagi, Friedkin ma dużo szacunku dla samych jednostek, ludzi, którzy na swoją pozycję czymś sobie zasłużyli. Nie odmawia racji i zasług osobom, które niegdyś bezwarunkowo gotowe były stanąć w obronie tych, którzy dziś nimi gardzą. Film nie szczędzi karierowiczów, cwaniaków czy ludzi mających się za lepszych od całego wojskowego ciemnogrodu. Sama intryga związana z procesem i walką o prawdę też ma swój własny twist, znakomicie i przewrotnie wywracający całą sytuację do góry nogami.
A mimo wszystko nic by się tu nie broniło, gdyby nie wybitni aktorzy. Nie ma tu złej roli, a Kiefer Sutherland, Jason Clarke i Monica Raymund naprawdę brylują swymi zniuansowanymi kreacjami. Z genialną precyzją i werwą posyłają linijkę dialogu za linijką. Nie boją się eksperymentować z podtekstami i sugestiami, głosem, mimiką i gestykulacją zastępując filmowców przy budowaniu napięcia. Cieszę się, że dane mi było zobaczyć na dużym ekranie Lance’a Reddicka w jednym z jego ostatnich występów – roli statycznej, posągowej, ale bardzo przekonującej. Roli, z której Friedkin umiejętnymi przebitkami tworzy również źródło zaskakującej komedii.
The Caine Mutiny Court Martial to świetne pożegnanie Williama Friedkina. Jego ostatni, wyjątkowy projekt, który wyróżnia się pozytywnie na tle wszystkich innych jego dzieł. Stanowi też ich znakomite uzupełnienie i kolejny dowód na to, że Friedkin do końca pozostał uważnym i spostrzegawczym obserwatorem.