Film po nic, o niczym i dla nikogo – recenzja filmu „The Gray Man”

Filip Grzędowski23 lipca 2022 12:00
Film po nic, o niczym i dla nikogo – recenzja filmu „The Gray Man”

Od wczoraj na platformie Netflix możemy oglądać The Gray Man, najnowszy film, zdawać by się mogło, nienajgorszych reżyserów, jakimi są bracia Russo. „Zdawać by się mogło” to chyba celne określenie. Duet Anthony i Joe mają co prawda na koncie udane produkcje spod znaku Marvel Cinematic Universe. Druga i trzecia odsłona przygód Steve’a Rogersa, czy też dwie ostatnie części Avengers to przecież cenione filmy. I nieco naiwne byłoby celowe deprecjonowanie tego faktu, nawet mimo dość miernego warsztatu Russo w sferze wizualnej, co widać w okropnej grze kolorami. Mimo tych małych plusów, ich ostatni film – Cherry – pierwszy ważny dla nich projekt spoza MCU, okazał się katastrofą i jednym z najgorszych filmów 2021 roku. Życie Russo poza MCU nie napawało więc optymizmem. Z drugiej strony w obsadzie Ryan Gosling, Ana de Armas i aż 200 milionów dolarów budżetu. No więc czy ten projekt się udał?

Bez niespodzianki – nie udał. The Gray Man to kolejna katastrofa w wykonaniu braci Russo oraz kolejny okropny i tandetny film w bibliotece Netflixa. Szkoda.

Przynajmniej na papierze, film jest adaptacją powieści Marka Greaney’a, o którym zwykło mawiać się, że jest kontynuatorem twórczości Toma Clancy’ego, którego był wieloletnim współpracownikiem. Domyślamy się więc, że nie będziemy mieli do czynienia z wybitnie rozbudowanym światem czy postaciami. To raczej kino story driven, w którym nasz cudowny bohater cudownie uniknie śmierci kilkanaście razy. I to samo w sobie nie jest niczym złym. Fakt, że kino (szczególnie wysokobudżetowe) jest tylko rozrywką, to co prawda gorzka pigułka, ale da się ją przełknąć.

Toteż sam film nie jest też niczym odkrywczym. Historia o tym, że jeden chce zabić drugiego, a potem na odwrót. Ograniczenie opowiadanej historii jedynie do efektownej rozrywki nie jest tym, czego szukam w kinie, ale dobrze jest raz na jakiś czas zatopić się w blockbusterze. Problem w tym, że to bardzo słaby i nudny blockbuster. Za licznym obijaniem mord nie idą dosłownie żadne emocje. To film bardzo nieudany i nieangażujący. Bracia Russo zapominają, że tak dobrze zrealizowane sceny pojedynków w ich filmach o Kapitanie Ameryce były dobre, bo brały w nich udział pełnoprawne postacie, którym kibicowaliśmy i które znaliśmy. The Gray Man jest pod tym względem zwyczajnie tragiczny.

To smutne, że ten film tak bardzo może nikogo nie obchodzić. Ale z jakiego powodu ktoś miałby się nim przejmować? Netflix jest niestety znany z szerokiej biblioteki produkcji oryginalnych, których większość jest nijakimi produktami. The Gray Man miał być jakościową perełką kina popularnego w katalogu amerykańskiego molocha. No i nie wyszło. To dokładnie taki sam film, jak każdy z tych beznadziejnych wyrobów Netflixa. Nie dzieje się nic przesadnie ciekawego. Postacie są po nic. Sceny akcji – no jakieś są, ale nic co zostanie na dłużej. Świat jest nijaki. To nawet nie jest dobra rozrywka przez dwie godziny – skakanie z kliszy na kliszę dość szybko zaczyna nudzić przy tak nieangażującej narracji.

fot. Gray Man, reż. Anthony Russo, Joe Russo, dystrybucja Netflix

Ryan Gosling gra Ryana Goslinga, a Chris Evans jako antagonista… dość powiedzieć, że w swojej pierwszej scenie cytuje Arthura Schopenhauera, co zostaje przez scenarzystów podkreślone. To naprawdę kaprawa kreacja, zarówno jako postać per se, jak i pod względem wkładu Evansa. Trudno powiedzieć, po co w tym filmie jest Ana de Armas. Jej bohaterka nie jest praktycznie w ogóle rozbudowana, o jakimkolwiek konflikcie możemy tylko pomarzyć. No ale na coś te 200 milionów trzeba było wydać. Cóż, przynajmniej Russo mieli jakieś ambicje.

Wizualnie jest to produkcja przedziwna. Wydaje się, że przepych, rozmach i skala nieco zabiły ten film. To trochę tak, jakby opowiedzieć w przedszkolu, czym jest neobarok, a potem wymagać od trzylatków by „zrobili coś podobnego”. Świetnym przykładem wad całego filmu jest jedna z pierwszych scen, gdzie Ryan Gosling w towarzystwie wszechobecnych fajerwerków musi pobić jakiegoś typa. To głównie w obsadę i właśnie w stronę wizualną wpakowano ten ogromny budżet. Szkoda, że za tym wkładem nie poszedł dosłownie żaden pomysł. Film nie ma żadnego spójnego motywu wizualnego. Całość to przerzucanie się intensywnymi kolorami. To nawet nie jest tak barokowe „popisywanie się” jak w ostatnim Elvisie Baza Luhrmanna. Bracia Russo po prostu szaleją, ale chyba sami nie wiedzą, co chcą osiągnąć. Trochę potwierdza się ich nieumiejętność do opowiadania kolorami, którą znamy z ich filmowych Avengers.

Wizualnym potworem jest też scena katastrofy samolotu. To dosłownie pokaz reżyserskiej miałkości braci Russo. Wszyscy dobrze wiemy, jaka przepaść budżetowa istnieje między „Gray Manem”, a choćby „Ostatnią Rodziną” Piotra Domalewskiego. Z tego absurdalnego porównania może narodzić się jednak konkluzja, że sama scena katastrofy lotniczej nie musi być droga, by była efektowna. Russo zarzucają nas generowanym komputerowo obrazem rozpadu silnika, a gdzieś w pobliżu Ryan Gosling swoją barwną jak zawsze ekspresją stara się oddać grozę. Całość wypada jednak tak sztucznie, że w pewnym momencie można zacząć szukać pada, by przewinąć tę cut-scenkę. Przywołany Domalewski poprzez ustawienie kamery na bohatera pokazał, że da się zbudować dramatyzm praktycznie bez budżetu. Ale do tego trzeba kreatywnego reżysera, o którym Netflix w przypadku Gray Mana niestety zapomniał.

Podsumowując, to naprawdę film po nic. I dla nikogo. I nie warto zawracać sobie nim głowy. Nawet jeżeli szukacie jedynie dobrej rozrywki i dobrego kina akcji. The Gray Man to bezemocjonalny twór, który jest drogim placem zabaw dwójki dużych dzieciaków, którzy nie mają pomysłu na nic. Jest to jednak nieco lepszy film niż Cherry. Przynajmniej tutaj nie ma tak absurdalnych szarż stylistycznych. Bracia Russo mają więc już na rozkładzie Apple TV+ i Netflixa. Oby nikt w Warnerze i HBO Max się na to nie nabrał.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to