Shitshow! – recenzja filmu „The Sweet East”

Stanisław Sobczyk02 grudnia 2023 15:00
Shitshow! – recenzja filmu „The Sweet East”

Festiwal w Cannes oferuje wiele różnorodnych sekcji i pokazów specjalnych. Nawet biorąc udział w tym wydarzeniu, ciężko zobaczyć wszystkie ciekawe produkcje. Trzeba dokonać pewnej selekcji, skupić się na konkursie głównym czy Un Certain Regard. Często jednak prawdziwe perły kryją się gdzieś głębiej, w mniej znanych sekcjach, takich jak Midnight Screenings, tydzień krytyki czy Directors’ Fortnight. W tegorocznej, ostatniej z wymienionych selekcji, znalazło się The Sweet East, amerykański debiut Seana Price’a Williamsa, wcześniej pracującego głównie jako operator. Podczas festiwalu o filmie nie mówiło się zbyt dużo. Nic dziwnego, przeważnie o filmach z Directors’ Fortnight nie dyskutuje się wiele, a w podobnym czasie w Cannes debiutował dużo głośniejszy Indiana Jones i artefakt przeznaczenia. Natomiast The Sweet East i tak zebrało bardzo pozytywne recenzje, a teraz, kilka miesięcy po światowej premierze, zostało pokazane na tegorocznym American Film Festival i trafiło do dystrybucji w Stanach Zjednoczonych. Wszystkich, którzy oczekiwali klasycznego, amerykańskiego indie musiało czekać ogromne zaskoczenie, albowiem film okazał się jedną z najdziwniejszych i najbardziej szalonych rzeczy, na jakie w 2023 roku można było trafić w kinie.

Główną bohaterką The Sweet East jest nastoletnia Lillian. Podczas szkolnej wycieczki do Waszyngtonu dziewczyna przez dziwny zbieg okoliczności ucieka z grupą agresywnych punków. Tak rozpoczyna się jej szalona podróż przez Amerykę, podczas której spotka neonazistów, dwójkę dziwnych filmowców, tajemniczą leśną sektę i wielu innych, niemniej zaskakujących ludzi.

Patrząc na dostępne w sieci informacje po The Sweet East można było spodziewać się spokojnego, amerykańskiego kina drogi, inspirowanego twórczością takich twórców jak Sean Baker. Sam opis mógł zresztą przywodzić na myśl American Honey, historię biednych nastolatków błąkających się po współczesnej Ameryce. Za takim scenariuszem przemawiał również artystyczny plakat filmu oraz nazwisko Simona Rexa, gwiazdy Red Rocket. Bardzo szybko okazuje się jednak, że dzieło Williamsa to coś zupełnie innego i dużo bardziej zaskakującego. Chociaż reżyser korzysta ze stylistyki wspomnianych filmów (co najlepiej widać w warstwie wizualnej), jego dzieło to absolutna jazda bez trzymanki. To nieprzewidywalna podróż przez Amerykę pełna czarnego, ekstremalnego humoru i nawiązań do współczesnego świata.

fot. The Sweet East, reż. Sean Price Williams

Na początku należy zaznaczyć, że The Sweet East to przede wszystkim komedia. Przeznaczona dla widzów, którzy lubią mocny humor i rozumieją amerykańską kulturę. Film Williamsa jest zaskakująco aktualny, nieraz nawiązuje do konkretnych wydarzeń czy współczesnych postaw. Wystarczy wspomnieć, że po pierwszych, spokojniejszych kilkunastu minutach, pojawia się scena nawiązująca bezpośrednio do Pizzagate – internetowej teorii spiskowej, według której demokratyczne elity to szajka pedofili, przetrzymujących dzieci w jednej z waszyngtońskich pizzerii. Ta sekwencja nie dość, że wyjątkowo zabawna, jest szokująca i szybko wprowadza widza w kuriozalną konwencję filmu. Takich dowcipów jest znacznie więcej i świetnie pokazują one, że twórcy The Sweet East doskonale rozumieją współczesne trendy, młodzież i to, co obecnie dzieje się w Internecie.

Film Williamsa to tak właściwie wielka, amerykańska satyra. Pełna odniesień, nawiązań i ostrego humoru, najczęściej wycelowanego w ekstremistyczne organizacje w kraju. Wszystko to oczywiście niezwykle przerysowane, kuriozalne, a dzięki temu zabawne dla każdego, kto widzi co dzieje się w amerykańskim internecie. Obrywa się tu tak naprawdę wszystkim: agresywnej, punkowej młodzieży, białym suprematystom romansującym z tezami Hitlera, miłośnikom teorii spiskowych, pretensjonalnym artystom czy mężczyznom zapatrzonym w „rozwój osobisty”. Każda z tych grup dostaje swój wątek i zostaje w jakiś sposób sparodiowana. Wszystko to pokazuje Amerykę jako wielkie shitshow, pełne przemocy, ekstremistów i idiotów. Czasem komentarze na temat kraju są podawane bardzo wprost, w ramach przerysowanych żartów, ale zdarzają się i subtelniejsze wątki. Warto przyjrzeć się choćby temu w jaki sposób Williams pokazuje problem łatwego dostępu do broni. Czasem sygnalizuje go tylko jednym krótkim ujęciem, w którym przez ulicę przejeżdża mężczyzna z pistoletem w ręku, a czasem po prostu pokazuje nam grupę gości z karabinami, niczym dzieci bawiące się swoimi zabawkami. Jedno jest pewne: dawno nie było filmu, który tak dobrze i zabawnie pokazywałby obecny stan USA.

Innym ciekawą rzeczą jest to jak The Sweet East podchodzi do relacji płciowych. Podczas spotkania na AFF scenarzysta Nick Pinkerton i producent Alex Ross Perry mówili trochę więcej o tym, jaki mieli pomysł na główną postać. Lillian miała być zdystansowaną dziewczyną z liceum, która zachowuje się tak, jakby nie obchodziło ją nic wokół. Cały czas ignorującą otoczenie, siedzącą bez przerwy z nosem w telefonie. W samym filmie wprowadza to interesujący kontrast. Protagonistka spędza czas z kolejnymi mężczyznami, słucha ich wywodów, zachwytów, realnie nie zwracając na nie szczególnej uwagi. Faceci bez przerwy czegoś od niej chcą, oczekują jej uwagi, próbują jej zaimponować. To na swój sposób fascynujące, że jeden z bohaterów, oczytany neonazista Lawrence, na co dzień pewny swego i opanowany, tak łatwo gubi się przy nastoletniej dziewczynie, ulegając każdej jej sugestii. Reżyser pokazuje w swoim filmie mężczyzn jako uległych wobec biernej postawy Lillian. Na wierzchu udają pewnych siebie, jednak kiedy stykają się z dziewczyną zupełnie nie radzą sobie ze swoimi emocjami, próbują zwrócić jej uwagę za wszelką cenę, mieć ją tylko dla siebie. Już pod koniec filmu bohaterka zauważa ten mechanizm i ma dość tego, że wszyscy wokół niej mają wobec niej dziwne, nieuzasadnione niczym oczekiwania, o których nigdy nie mówią wprost.

fot. The Sweet East, reż. Sean Price Williams

Jeśli filmowi można coś zarzucić scenariuszowo, to jest to jego finał. Końcówka jest niepotrzebnie przeciągnięta i lekko psuje świetne tempo pozostałej części The Sweet East. Czwarty segment osadzony w leśnym obozowisku ma swój urok i pojawia się w nim kilka interesujących tematów, ale wypada też zdecydowanie najnudniej. Przez większość jego czasu Lillian po prostu nie robi nic szczególnie angażującego. Gdyby skrócić tą część filmu, z pewnością wybrzmiałaby ona lepiej, a widz przyzwyczajony już do szybkiej akcji, nie czułby nagłego zmęczenia.

Docenić trzeba natomiast obsadę, która, jak na niski budżet filmu, jest naprawdę imponująca. Główną rolę zagrała młoda aktorka Talia Ryder, której kariera dopiero się rozpoczyna, ale mimo to wypadła świetnie. Udało jej się oddać podejście do życia Lillian – jej zblazowanie, młodzieńczy cynizm i brak perspektyw. Jest wiarygodna, sprawdza się zarówno w komediowych scenach, jak i tych poważniejszych. Jednym z głośniejszych nazwisk w obsadzie jest Ayo Edebiri, aktorka, o której w tym roku jest szczególnie głośno ze względu na jej występy w Bottoms, Theater Camp i nowych Wojowniczych żółwiach ninja. Razem z Jeremym O. Harrisem stworzyła charyzmatyczny, zabawny duet. Ta dwójka wspólnie wcieliła się w parę szalonych, pretensjonalnych i nieco infantylnych filmowców. Scena, w której w pośpiechu wymieniają się swoimi pomysłami i społecznymi spostrzeżeniami jest jedną z najzabawniejszych w całym filmie. Na drugim planie pojawił się również Jacob Elordi, który może i nie pokazał nic zaskakującego, ale został obsadzony w roli, która bardzo do niego pasuje.

Jednak na największą pochwałę oraz osobny akapit zasługuje Simon Rex, który aktorsko przerósł całą resztę, zaliczając jeden z najzabawniejszych i najciekawszych występów drugoplanowych w tym roku. O aktorze zrobiło się głośno w 2021, kiedy po latach występowania w kontrowersyjnych sekstaśmach i średnio udanych komediach pokroju Strasznego filmu, zagrał emerytowaną gwiazdę porno w Red Rocket Seana Bakera. Był to jedna z najlepszych ról roku i sprawiła, że Rex został dostrzeżony przez wytwórnie i twórców. Teraz więc możemy oglądać go w The Sweet East w zaskakującym, niezwykle przewrotnym wydaniu. Albowiem ten sam aktor, który chwilę temu grał uwodzącego młode dziewczyny, aroganckiego gwiazdora, teraz wciela się w niepewnego, pretensjonalnego neonazistę, który zupełnie nie radzi sobie w relacjach z kobietami. Jest niezręczny, gadatliwy i nie dostrzega tego, jak Lillian, z którą (choć samemu nigdy tego nie przyzna) tak bardzo chciałby iść do łóżka, nim manipuluje. Lawrence, o którym mowa, wpisuje się w stereotyp SIMP-a tak bardzo, jak to tylko możliwe, co jest podwójnie zabawne biorąc pod uwagę jego nazistowskie poglądy oraz zamiłowanie do tradycyjnego modelu świata. Simon Rex sprawdził się w tej roli fantastycznie. Ma rewelacyjny timing komediowy, jego gra aktorska opiera się nie tylko na wypowiadanych z pretensjonalną wyższością monologach, ale i małych gestach, spojrzeniach czy mimice. Rex dobitnie udowadnia, że jego sukces w Red Rocket to nie tylko kwestia bycia naturszczykiem na właściwym miejscu, ale jest po prostu świetnym aktorem z szerokim emploi. I już nie mogę się doczekać aż po raz kolejny zobaczę go na wielkim ekranie, zapewne w jeszcze innym wydaniu.

fot. The Sweet East, reż. Sean Price Williams

The Sweet East także wizualnie trzyma wysoki poziom, co nie powinno nikogo dziwić, biorąc pod uwagę, że Sean Price Williams jako operator nakręcił między innymi Good Time braci Safdie. Tak więc jego film wygląda świetnie, dobrze wykorzystuje ziarno i świetnie radzi sobie z portretowaniem różnorodności poszczególnych stanów Ameryki. Są tu zarówno ciekawe miejskie ujęcia w Nowym Jorku, jak i obraz biednej, patologicznej prowincji pełnej alkoholu i strzelanin. Warto zwrócić uwagę również na to w jaki sposób produkcja nawiązuje do dzieł klasycznego Hollywood. Mamy tu między innymi świetny numer musicalowy głównej bohaterki na początku czy plansze rozpoczynające kolejne rozdziały, bezpośrednio odwołujące się do tradycji kina niemego.

The Sweet East to nie tylko świetna komedia, ale i niezwykłe kinowe doświadczenie. Rozrywka na najwyższym poziomie, która zaskakuje w każdej kolejnej scenie. Pełna ostrego, czarnego humoru, wycelowanego w amerykański rasizm, ekstremizm i mizoginię. To jedna z najlepszych amerykańskich satyr od dawna, która przede wszystkim rozumie współczesne trendy. Oczywiście nie do każdego trafią te żarty, nie każdy wyłapie i doceni nawiązania. Jeśli jednak siedzicie w świecie absurdu Stanów Zjednoczonych, The Sweet East to dla was pozycja obowiązkowa, którą trzeba będzie obejrzeć, kiedy tylko pojawi się w sieci. Może to nie najbardziej udany film 2023, ale z pewnością taki, który zapamiętam na długo. Obejrzenie go z pełną salą, reagującą na kolejne, szokujące sceny na festiwalu poświęconym konkretnie amerykańskiemu kinu było wspaniałym przeżyciem. Zapewne The Sweet East przepadnie gdzieś w odmętach głośniejszych, większych produkcji, podchodzących do podobnej tematyki w poważniejszy sposób. Jednak dla mnie to właśnie ten mały, dziwny film zostanie personalnym klasykiem, który będę wspominał jeszcze przez długie lata.