Przez całe lata miał być centralną postacią Czasu krwawego księżyca. Wcielić się w niego miał sam Leonardo DiCaprio. To na nim i na śledztwie prowadzonym z jego perspektywy skupił się David Grann w swoim reportażu. Tom White był symbolem końca pewnej epoki i początkiem nowej. Ikoną łączącą ideały starej Ameryki z jej nowym wcieleniem. Rewolwerowcem i agentem FBI… oraz prawdopodobnie najbliższym ideału stróżem prawa w historii Ameryki.
Robił wrażenie dzięki swojej posturze, zamszowemu stetsonowi i wyprostowanej postawie. Kroczył majestatycznie, a zarazem cicho jak kot. Mówił zaś tak, jakby w każdej chwili mógł wyciągnąć broń i strzelić – prosto do celu. Wzbudzał najwyższy respekt i strach w młodych mieszkańcach Wschodniego Wybrzeża takich jak ja, którzy odnosili się do niego z mieszaniną szacunku i lęku, aczkolwiek jeśli ktoś ośmielił się dłużej popatrzeć w te jego stalowoszare oczy, dostrzegał w nich błysk serdeczności i zrozumienia
Słowa bliskiego współpracownika White’a (źródło: 'Czas krwawego księżyca’ Davida Granna).
Thomas Bruce White Senior przyszedł na świat 6 marca 1881 roku w Teksasie. Był synem Roberta Emmeta White’a, miejscowego szeryfa. Jako dziecko przez moment mieszkał razem z ojcem w więzieniu, którego Robert White był przez jakiś czas naczelnikiem. Jednym z obowiązków sędziwego szeryfa było osobiste wykonywanie wyroków śmierci. Dla White’a obserwacja publicznych egzekucji, dokonywanych dłonią najbliższej mu osoby (matka chłopaka zmarła, gdy ten miał 6 lat), stała się codziennością. Jednak ojciec był osobą niebywałą i wyjątkową, zadbał o to, by wychowywać swoje dzieci w pełnym zrozumieniu dla praw człowieka, a co więcej, w każdym osadzonym dostrzegał człowieka i traktował ich najlepiej, jak tylko mógł, ucząc podobnej łaskawości swojego syna. Robert White był także zaciekłym przeciwnikiem samosądów. Można więc powiedzieć, że prawdziwą edukację młody Tom White pobierał właśnie od swojego ojca.
Niemniej, podstawowe wykształcenie odebrał w publicznych teksaskich szkołach, a na studia wybrał Southwestern University – najstarszą uczelnię wyższą w Teksasie, skupiającą się na nauczaniu sztuk wyzwolonych. Nie zabawił tam jednak długo, bo już po dwóch lata porzucił naukę, by wyruszyć w podróż po Stanach Zjednoczonych. Nieco dłużej zabawił w Kalifornii i Oklahomie. Dopiero w 1905 roku dołączył do Texas Rangers. Formacji po dziś dzień stojącej na straży prawa w Ameryce.
Początkowo zadaniem Rangersów była ochrona granic pierwszych teksańskich osadników, głównie przed atakami ze strony rdzennych plemion zamieszkujących stepy. Wówczas członkami organizacji nie byli powoływani przez rząd ludzie a ochotnicy i ludzie z powołaniem. Dopiero gdy stan uznano za niezależny od Meksyku, Texas Rangers doczekali się formalnej organizacji. Musieli jednak poczekać aż do 1935 roku, by zostać uznani za oficjalną agencję służby bezpieczeństwa publicznego. Nadal funkcjonowali jednak w sposób specjalny, opierając się głównie na ochotnikach, którzy czynną służbę pełnili jedynie wtedy, gdy była taka potrzeba.
Texas Rangers na początku XX wieku poza ochroną i ściganiem przestępców, pełnili głównie funkcje detektywów. Ich agenci uczestniczyli w sprawach dotyczących korupcji, morderstw, strzelanin, w których udział brali oficjalni przedstawiciele rządu i przeciągających się, nierozwiązywalnych, sprawach seryjnych morderstw. Pomimo swoje skuteczności, Rangersi znani byli z tego, że stawiali na proste i brutalne rozwiązania, raczej strzelając, niż zadając pytania. Właśnie w tym okresie jednym z nich był Tom White.
White skupiał się głównie na patrolowaniu granicy i pościgach za zbiegami, mordercami i rabusiami. Pomimo tych niebezpieczeństw i tego, że nie rozstawał się ze strzelbą lub rewolwerem, słynął z tego, że nigdy nikogo nie zabił, będąc na służbie. Ani jako członek Rangers, ani nigdy później. White preferował podejście myśliwego, łowcy. Obserwował, do każdego śledztwa podchodził ostrożnie i metodycznie. Było to kompletnie odmienne podejście od tego preferowanego przez towarzyszących mu stróżów prawa. Doprowadziło do tego, że po kilku latach ścieżki White’a i Rangersów zaczęły się rozjeżdżać. Przyszły agent FBI dostrzegł w wielu z nich bandytów, zwyczajnych rzezimieszków, którzy pod przykrywką szlachetnej sprawy, skrywali potrzebę szerzenia gwałtu i przemocy.
Od 1909 roku do 1917 White pracował w dwóch agencjach zajmujących się ochroną kolei – Santa Fe Railway i Southern Pacific Railroad. Wraz z wybuchem wojny White został agentem Biura Śledczego, wiedziony patriotyzmem i potrzebą służenia ojczyźnie po tym, jak pierwotne plany dołączenia do armii i wyjechania na wojnę do Europy pokrzyżowała operacja. David Grann twierdzi jednak, że drugą motywacją White’a była świadomość tego, że czasy stróżów prawa, których Tom był reprezentantem, przemijają, a on sam musi się dostosować do nowego świata, by móc dalej strzec prawa i porządku.
Specjalny oddział agentów Biura Śledczego, który ostatecznie miał przerodzić się w FBI, został stworzony przez prokuratora generalnego, Charlesa Josepha Bonaparte… tak, z tych Bonaparte (oficjalny założyciel FBI był nikim innym, jak wnukiem brata Napoleona). Oczywiście wszystko odbyło się z inicjatywy Theodore’a Roosevelta, a Bonaparte początkowo działał bez zgody Kongresu, z uwagi na brak jednomyślności w kwestii rozwoju federalnej służby policyjnej.
Początki FBI były trudne, a agentów federalnych ograniczały liczne przepisy i zasady. Funkcjonariusze mieli głównie odpowiadać za zbieranie dowodów i nie wolno im było aresztować podejrzanych. W teorii mieli nawet zabronione noszenie broni, zakaz ten jednak White bez żadnych skrupułów łamał, pomimo tego, że do końca służby we FBI nie przyczynił się bezpośrednio do niczyjej śmierci (co nie przeszkodziło mu brać udział w kilku strzelaninach).
Początkowo agenci FBI byli zbieraniną stróżów prawa z całego kraju, brakowało im wyszkolenia i jasnej metodyki działania. White musiał więc od podstaw przyswajać całą wiedzę kryminalistyczną, w czym pomógł mu wrodzony talent do obserwacji, dostrzegania wzorców i łączenia potencjalnie nieistotnych szczegółów w konkretną całość – a przynajmniej tak jego główne zdolności określa David Grann. Przez pierwsze lata istnienia FBI, White pozostawał wzorem do naśladowania, pomimo tego, że aż do momentu nadejścia czasów J. Edgara Hoovera, FBI przypominało coraz bardziej zebranie typów spod ciemnej gwiazdy, szukającej prawnej zasłony dla swych nieczystych działań.
Wraz z Hooverem wszystko się zmieniło, a FBI rozpoczęło powolną transformację w służbę, którą już doskonale znamy. W ramach jednej z pierwszych misji specjalnych, White został naczelnikiem więzienia w Atlancie, gdzie miał wybadać, którzy funkcjonariusze są przekupieni przez więźniów. Rozwiązanie, które White znalazł, okazało się zaskakujące. Mianowicie zdobył zaufanie i sympatię więźniów, zapewniając im uczciwą ochronę i traktowanie ze strony funkcjonariuszy. Pozwoliło mu to na odnalezienie jednego z uciekinierów, a także zebranie odpowiednich dowodów, by posadzić za kratkami poprzedniego naczelnika, kierownika korupcyjnego systemu. Nic więc dziwnego, że to właśnie Tom White został wysłany do Oklahomy w odpowiedzi na błagania o pomoc ze strony plemienia Osagów.
W tym miejscu odejdziemy jednak od szczegółowego przedstawienia historii, która będzie w końcu główną atrakcją Czasu krwawego księżyca Martina Scorsese. Z racji jednak na to, że film nie stawia na pierwszym miejscu samego White’a i metod, dzięki którym rozwiązał zagadkę, musimy przytoczyć kilka faktów, by podkreślić, z jak wielkim wyzwaniem agent musiał się spotkać.
Presję narzucił już sam Hoover. Sytuacja była jasna – White albo odniesie sukces, albo jego kariera w służbach będzie skończona. Co więcej, kilka osób, które podejmowało się już prób rozwiązania zagadki i pojmania złoczyńców, straciło życie. Były Rangers miał być na dodatek przybyszem z zewnątrz, funkcjonariuszem federalnym, pozbawionym sojuszników, a jak miało się okazać, z każdej strony otoczyli go mordercy lub ludzie z nimi sympatyzujący (do tego grona zaliczali się również miejscowi stróże prawa).
Do pierwszych morderstw doszło cztery lata wcześniej, oficjalne zapiski dotyczące śledztwa obejmowały jednak jedynie dwuletni okres. Terror na dobre zapanował w sercach mieszkańców Oklahomy i White trafił w sam środek tego chaosu. Jedną z jego najważniejszych decyzji było wystawienie siebie samego „na świecznik”. White stał się liderem, swego rodzaju postacią medialną, skupiającą uwagę wszystkich, twarzą śledztwa. Faktyczną robotę wykonywał wyselekcjonowany przez niego zespół elitarnych agentów, działających pod przykrywką. W drużynie znalazło się nawet miejsce dla Johna Wrena, rdzennego mieszkańca Ameryki.
Tak jak wszystkie śledztwa White’a, tak i to oparte było na uważnej analizie, długiej obserwacji i powolnym, metodycznym zbieraniu danych. Jego główne motto było identyczne z tym, które przyświecało pewnemu londyńskiemu detektywowi:
Skoro wyeliminujesz rzeczy niemożliwe, to to, co pozostanie, chociaż nieprawdopodobne, musi być prawdą.
Ostatecznie śledztwo zakończono na początku lat 30. Znacznej większości pośrednio i bezpośrednio zaangażowanych przestępców nigdy nie skazano, ani nawet nie zdołano postawić ich w stan oskarżenia. Działania White’a doprowadziły jednak do zakończenia serii mordów oraz skazania najważniejszych zbrodniarzy, na czele z Williamem Hale’em. W 1925 roku Kongres uchwalił prawo zakazujące ludziom spoza plemienia Osagów dziedziczenia ich dóbr, tym samym niszcząc podstawową motywację do popełniania większości zbrodni.
Zakończenie śledztwa prywatnie przyniosło Tomowi White’owi duże uznanie ze strony Hoovera, ale praktycznie zerowe docenienie na scenie publicznej. Prokuratura generalna za to zaproponowała mu nowe stanowisko, naczelnika więzienia w Leavenworth. Powód? A jakże, podejrzenie o korupcję. Tym razem jednak White nie miał pełnić funkcji wtyki, ale na dobre przejąć obowiązki naczelnika. Po przyjęciu propozycji przeniósł się do więzienia razem z całą rodziną. Jego życie zatoczyło koło.
Nie był to koniec żartów losu. Kilka miesięcy po objęciu stanowiska, do więzienia zostali przetransportowani William Hale i inny z morderców, do których skazania White doprowadził. Życie drwiło z White’a dalej i przyszło mu przyjąć w więzieniu nawet dwóch dezerterów, którzy niegdyś zamordowali mu brata (Grann informuje, że White nigdy się tym z nikim nie dzielił).
Tom White zapamiętał lekcje swojego ojca. Pomimo tego, że sprawował straż nad najgorszymi przestępcami w kraju, to okazywał im wiele zrozumienia, człowieczeństwa i litości. Za jego czasów w więzieniu nie było niesprawiedliwego czy okrutnego traktowania, nawet jeśli nadal dbał o zachowanie żelaznej dyscypliny. White pracował intensywnie nad resocjalizacją więźniów i nigdy nie okazywał im strachu. Gdy raz doszło do zamieszek, bez żadnego wahania wkroczył w sam środek chaosu. Jednym z przykładów jego wyrozumiałości było zezwolenie żonie Williama Hale’a na nadprogramowe odwiedziny. Niektórzy więźniowie rezygnowali z planów ucieczek z więzienia, widząc to jak wiele serca w pracę z nimi wkładał ich naczelnik. White stawiał również mocno na rozwój psychologii, starając się dzięki badaniom i współpracy z psychiatrami zrozumieć nieco lepiej motywację wielu przestępców, na czele z wspominanym Hale’em.
Nadszedł jednak moment, w którym White osobiście przyłożył rękę do śmierci człowieka. Pomimo tego, że był wielkim przeciwnikiem kary śmierci to jako funkcjonariusz musiał pilnować jej wykonania. Mężczyzna, którego powieszenie nadzorował, miał na sumieniu życie ponad dwudziestu osób.
Na dwa tygodnie przed Wigilią roku 1931 do biura White’a wdarło się siedmiu najbardziej niebezpiecznych osadzonych, uzbrojonych w broń palną. Uciekli z więzienia, biorąc naczelnika jako zakładnika. Grupa dotarła na leżącą na uboczu farmę, gdzie uwięzili również dziewczynę i chłopaka, rodzeństwo nastolatków. W którymś momencie dziewczyna rzuciła się do ucieczki, a jeden z bandytów uniósł strzelbę, by strzelić jej w plecy. White bez chwili wahania złapał za strzelbę gołą dłonią, drugą zasłaniając się przed postrzałem z pistoletu drugiego z mężczyzn. Kula przedarła się przez jego ramię i trafiła w klatkę piersiową… ale Tom White ciągle stał. Nie ruszył się. Nie puścił strzelby, ciągle wycelowanej w uciekające dziecko. Dopiero cios kolbą w twarz powalił go. White cudem przeżył, ale na zawsze stracił jakąkolwiek władzę w ręce.
Z całej grupy przeżyło czterech bandytów. Zostali pochwyceni i sprowadzeni z powrotem do Leavenworth, gdzie, ku ich zaskoczeniu, spotkali się ze sprawiedliwym i łagodnym traktowaniem. White wydał specjalny zakaz jakiegokolwiek mszczenia się za wyrządzoną mu krzywdę, zadbał, by funkcjonariusze więzienia traktowali zszokowanych i wdzięcznych rzezimieszków na równi z innymi. Wkrótce został jednak przeniesiony do innego więzienia, znacznie mniej wymagającego, gdzie sprawował funkcję naczelnika przez kolejną dekadę.
Dla J. Edgara Hoovera sprawa Rządu Terroru była trampoliną do wielkiej kariery i sławy, a dla całego FBI przepustką do stania się jedną z największych i najważniejszych sił w historii Stanów Zjednoczonych. Z czasem cała agencja stała się dla Hoovera również niczym innym, jak prywatną armią i środkiem do własnych, politycznych gier, tak ważnym szczególnie w okresie po II wojnie światowej (odsyłamy do Oppenheimera).
White próbował utrzymać kontakt z Hooverem, w celach czysto towarzyskich zaprosił go nawet raz na swoje ranczo. Hoover za każdym razem go ignorował, jakby zupełnie o nim zapomniał. Wysłał mu jedynie uprzejmą notkę, gdy ponad siedemdziesięcioletni White odszedł na zasłużoną emeryturę. Kolejny kontakt nastąpił, gdy Mervyn LeRoy rozpoczął pracę nad filmem Historia FBI. White zaproponował Hooverowi, że skontaktuje się z twórcami i pomoże im w researchu. Dyrektor odpisał mu, że weźmie to pod uwagę, po czym nigdy się do niego nie odezwał, a sam wykorzystał produkcję do podbudowania swojego wizerunku. Film, jak i żadne książki czy oficjalne dokumenty, wypowiedzi i wywiady nie wspominały nawet słowem o Tomie czy agentach, którzy wraz z nim polowali na Williama Hale’a. Większość z nich spotkał zresztą smutny koniec, umierali w zapomnieniu i w większości w strasznej biedzie, pozbawieni emerytury, jakiegokolwiek uznania i wsparcia.
Był to jeden z powodów, dla których Tom White chciał samodzielnie napisać książkę o wydarzeniach z Oklahomy. Pragnął nie tylko przypomnieć społeczeństwu o tych zbrodniach (wszyscy o nich skutecznie zapomnieli), ale również chciał oddać honor swoim towarzyszom. Będąc jednak już w sędziwym wieku, pozbawiony wsparcia ze strony Hoovera, nie miał jednak szans na przygotowanie odpowiedniej dokumentacji. Odmówiono mu dostępu do archiwów i tajnych akt. Hoover odmówił nawet poprzedzenia książki White’a odpowiednim wstępem, ponownie nie odpisując na prywatny, bardzo osobisty list agenta.
Jedynym sojusznikiem White’a był Fred Grove, autor i dziennikarz, który pomimo ograniczonych środków starał się odkopać jak najwięcej faktów dotyczących wydarzeń z Oklahomy i jak najlepiej je opisać. White do końca pomagał zaprzyjaźnionemu pisarzowi w przygotowaniu książki, nawet pomimo ciężkiej choroby i walki z artretyzmem. Stworzenie jakiegokolwiek zapisu całej sprawy, stało się dla niego jedyną obsesją. Ostatecznie ich dzieło dokończył dopiero David Grann. Do końca swojego życia, po odejściu ze służby czynnej, White był również członkiem organu rozpatrującego prośby skazańców o wcześniejsze zwolnienie.
21 grudnia 1971 roku w wieku 90 lat Tom White zmarł. Odszedł w kompletnym zapomnieniu, po latach walki z różnymi chorobami. Wdowie po nim J. Edgar Hoover przekazał kondolencje i kwiaty dopiero wtedy, gdy agenci upewnili go, że w aktach White’a nie ma żadnych przeciwwskazań.
W tamtych czasach jedynymi ludźmi, którzy oficjalnie wyrazili podziękowanie dla Toma White’a byli… Osagowie. I tylko w ich pamięci przetrwał on jako bohater. Bo chociaż Czas krwawego księżyca to przede wszystkim opowieść o tragedii Osagów i historia o okrucieństwie, czystym złu i żądzy bogactw, to jest to również historia o bohaterze. Człowieku, którego nazwisko ciągle pamięta każdy Osag. Powtarza jego imię swym dzieciom i wnukom. Ostatecznie to Osagowie stali się jedynymi ludźmi, którzy nie zawiedli tego, który jako jedyny nie zawiódł ich.
Zaczynałem, łapiąc kryminalistów, posyłając ich do więzienia. Później spędziłem 25 lat dbając o nich w trakcie ich odsiadki. Ostatecznie, ostatnie sześć lat poświęciłem decydując o tym, kiedy powinni odejść wolno. Moje życie zatoczyło koło. [źródło]
Praktycznie wszystkie informacje zaczerpnąłem z Czasu krwawego księżyca Davida Granna. Artykuł ten jest więc z grubsza po prostu streszczeniem wielu informacji z książki. Podczas pisania przyświecał mi cel podobny do tego, który wyznaczył sobie autor. Dbanie o pamięć. O to, by historia nigdy nie została zapomniana. Tak jak Martin Scorsese skupił się, jakże słusznie, na tragedii niewinnych ofiar Czasu Krwawego Księżyca, tak mnie zależało na tym, by przypomnieć o tym, że tam gdzie noc jest najciemniejsza, tam zawsze znajdzie się promyk światła. I tam gdzie nie brakuje ludzi złych i zepsutych, tam na pewno znajdziemy również bohatera.
Czas krwawego księżyca wejdzie na ekrany kin już w piątek. Zapraszamy do zapoznania się z naszą recenzją!