W czerwcu 2003 swoją premierę miał The Room, niezależny projekt nakręcony przez wtedy jeszcze nikomu nieznanego Tommy’ego Wiseau. Chyba nikt nie spodziewał się wówczas, że zapisze się w kanonie kina jako najgorszy film w historii, a 20 latach na całym świecie nadal będą się odbywały jego pokazy.
Ta część historii jest znana chyba wszystkim. Była wielokrotnie opisywana, przede wszystkim w książce Grega Sestero The Disaster Artist, a później także filmie Jamesa Franco pod tym samym tytułem. Po ponad 20 latach od premiery The Room wiemy także znacznie więcej o jego twórcy. Znamy już jego datę urodzenia, wiemy, że tak naprawdę pochodzi z Poznania, a imię, z jakim się urodził, to nie Tommy Wiseau, a Tomasz Wieczorkiewicz. Oczywiście dalej pozostaje wiele zagadek, ale Wiseau nie jest już tak enigmatyczny jak w 2003. Historia niesławnego reżysera zdaje się kończyć tam gdzie The Disaster Artist – zaraz po premierze The Room. Co stało się jednak potem i gdzie twórca jest teraz?
The Room przyniósł Wiseau międzynarodową sławę wśród fanów kina tak złego, że aż dobrego. Wystarczy wpisać tytuł filmu w wyszukiwarkę, by znaleźć setki omówień, przeróbek i innego rodzaju materiałów wideo oddających mu hołd. Tak ogromny sukces to również szereg nowych możliwości. Po The Room Wiseau wielokrotnie jeszcze próbował swoich sił w przemyśle filmowym. Już w 2004 nakręcił krótkometrażowy dokument Homeless in America, który nie odniósł szczególnego sukcesu. Nic dziwnego, reżyser kojarzył się wtedy przecież ze złymi filmami, a nie kinem zaangażowanym społecznie. Dalsze lata Wiseau to głównie pojedyncze występy aktorskie. Pojawił się w krótkometrażowym horrorze The House That Drips Blood on Alex, kontynuacji kultowego klasyka Samurai Cop 2: Deadly Vengeance czy w kilku gościnnych występach w serialach i show. W 2017 głośno było o dylogii Best F(r)iends, napisanej i wyreżyserowanej przez Grega Sestero, w której Wiseau zagrał jedną z głównych ról. Po prześledzeniu filmowych poczynań Tommy’ego po The Room łatwo dojść jednak do wniosku, że coś poszło nie tak. Cały jego późniejszy dorobek to głównie krótkie, niepoważne rólki i odcinanie kuponów od swojej popularności. Odpowiedź, czemu tak się stało, jest prosta – Wiseau znalazł inny, prostszy sposób na zarabianie pieniędzy.
Publika absolutnie pokochała The Room. Film był wyświetlany wielokrotnie w kinach na całym świecie. Widzowie przychodzili na seanse przebrani za bohaterów, rzucali w ekran różnymi przedmiotami, cytowali poszczególne kwestie. Wokół samego oglądania The Room wytworzyła się odrębna kultura, różnego rodzaju absurdalne zasady, które są kultywowane do dzisiaj. Chociaż Wiseau pochodzi z Polski, sam twierdzi, że jest stuprocentowym Amerykaninem i kocha USA. Więc, jak przystało na Amerykanina, uznał, że musi ten sukces skapitalizować jeszcze bardziej. Na przełomie 2010 i 2011 roku hitem okazała się międzynarodowa trasa „Love is Blind”, podczas której reżyser jeździł po całym świecie, robiąc zdjęcia z fanami, odpowiadając na ich pytania i prowadząc spotkania przed projekcją. Trasa okazała się na tyle popularna, że jej kolejne edycje odbywają się do dziś. Sporą popularność twórcy przyniósł także Internet, gdzie działa już od wielu lat, promując swoją stronę i kolejne pokazy The Room, między innymi na Twitterze.
Podobnie jak największe hollywoodzkie wytwórnie, Wiseau zaczął sprzedawać również merch związany ze swoim filmem. Na stronie tommywiseau.com znaleźć możemy kubki, koszulki, kurtki, zegarki czy nawet majtki. Jakby tego było mało, reżyser jeździ z całą tą kolekcją w trasy, sprzedając ją stacjonarnie w kinach. Wprowadził też dodatkową zasadę – jeśli ktoś chce zrobić sobie z nim zdjęcie, najpierw musi kupić coś ze sklepu. Ciężko ocenić jakość ubrań i gadżetów sprzedawanych przez Tommy’ego, ale pewną wskazówką mogą być nadrukowane na nich kiczowate wzory i strona, na której są sprzedawane, wyglądająca jakby nie była aktualizowana od co najmniej kilkunastu lat.
Można podśmiechiwać się z merchu sprzedawanego fanom The Room, ale kiedy twórca wyjdzie już na scenę, ciężko dziwić się, że ludzie tak chętnie płacą za spotkania z nim. Wiseau może i jest najgorszym reżyserem i aktorem świata, ale za to jest rewelacyjnym showmanem. Jest zabawny, charyzmatyczny, potrafi porwać publiczność. Jego wystąpienia z jednej strony przypominają stand-up – Tommy żartuje z widzami, czasem obraża ich w kontrolowanych warunkach, a nawet zaprasza na scenę. Z drugiej strony mają w sobie coś z typowo amerykańskiego coachingu. Na podstawie sukcesu The Room zbudował całą narrację o spełnianiu marzeń i niepoddawaniu się. Oczywiście to wszystko dzięki fanom, którzy pokochali film, więc Wiseau podczas spotkania wielokrotnie powtórzy widowni, jak bardzo ją kocha. Nawet starając się patrzyć na postać twórcy The Room racjonalnie, nie da się odebrać mu tego, że jest niezwykłym showmanem. Jego charyzma, połączona z ekscentrycznym stylem bycia, to coś niepowtarzalnego, co warto zobaczyć na żywo.
W lutym 2019 roku Wiseau zaskoczył widzów, którzy przyszli do londyńskiego kina Prince Charles na seans The Room, pokazując im teaser swojego nowego filmu – Big Shark. Miał to być jego pierwszy reżyserski projekt od 2004. W materiale mogliśmy zobaczyć trójkę bohaterów, którzy uciekają przed wielkim rekinem. Zwiastun wzbudził zainteresowanie, ale w 2019 nikt chyba jeszcze nie spodziewał się, że na premierę przyjdzie nam czekać jeszcze 4 lata. Big Shark od kwietnia 2023 pokazywany jest w pojedynczych miastach, głównie w Stanach Zjednoczonych. Przeważnie jego seanse powiązane są z pokazami The Room i spotkaniami z reżyserem.
Właśnie na jednym z takich wydarzeń, odbywającym się w Londynie, miałem przyjemność zobaczyć nowy film Wiseau. Big Shark jest oczywiście wyjątkowo zły, ale co do tego chyba nikt nie miał wątpliwości już od czasu pierwszego teasera. Jest kiczowaty, chaotyczny, pełen fatalnego CGI. Spokojnie mógłby leżeć na tej samej półce co takie produkcje jak Sharknado, Birdemic czy The Amazing Bulk. Przez prawie dwie godziny bohaterowie jeżdżą po mieście, gadają losowe bzdury i raz na jakiś czas uciekają przed tandetnym rekinem. Film wygląda, jakby nie miał scenariusze i wszystkie kwestie były improwizowane. Szczególnie dziwny jest występ Wiseau. Reżyser nawet nie stara się grać jakiejś postaci. Zachowuje się dokładnie tak ekscentrycznie, jak w rzeczywistości.
W tym momencie można dojść do pewnej konkluzji. Przy The Room Wiseau myślał, że autentycznie tworzy ambitny melodramat, przy Big Shark doskonale wiedział, że kręci zły film. Dlatego, chociaż jego nowy projekt oczywiście jest nieudany, to już nie w tak ciekawy i zaskakujący sposób jak The Room. Publika nadal bawi się w kinie świetnie. Na sali kinowej śmiechy było słychać bez przerwy, a w pewnym momencie widzowie zaczęli nawet śpiewać jedną z piosenek z filmu wraz z bohaterami. Prawda jest jednak taka, że Big Shark nigdy nie będzie klasykiem i na pewno nie uda mu się powtórzyć sukcesu The Room. Gdyby nie nazwisko Wiseau, film nie obchodziłby zupełnie nikogo i zapewne zatonąłby gdzieś w zalewie podobnych, niskobudżetowych potworków. Już teraz kina ewidentnie nie są zainteresowane samym Big Shark. Pokazują go w zasadzie tylko w double feature z The Room.
Chociaż Wiseau, kochający swoją narrację o spełnianiu marzeń, zapewne nigdy tego nie przyzna, Big Shark jest porażką. To jedynie ciekawostka dla najbardziej oddanych fanów i dodatek do The Room. To film, który w przeciwieństwie do poprzednika nie przetrwa 20 lat. Już za kilka lat nikt nie będzie go wspominał. To też dowód na to, że sukces pierwszego projektu Wiseau to absolutny ewenement i jest niepowtarzalny. The Room nie jest tak złe i zabawne po prostu ze względu na słaby scenariusz czy brzydkie CGI. To coś dużo bardziej skomplikowanego i może właśnie dlatego w pewien sposób magicznego. A w Big Shark już tej magii i wyjątkowości po prostu nie ma.
Zdaje się, że kręcąc Big Shark, Tommy Wiseau chciał trochę uciec od swojego pierwszego filmu. Nakręcić coś nowego, co mogłoby wreszcie po 20 latach zająć miejsce The Room i stać się nowym klasykiem. W tej kwestii zdecydowanie się pomylił. Chociaż seans może być dobrą zabawą dla miłośników złego kina, nikt nie będzie chciał wracać do Big Shark co rok, nikt nie będzie chciał kupować związanego z nim merchu.
W kręceniu złego kina wcale nie chodzi o to, kto nakręci najgorszy film. Można prześcigać się w tym, kto wymyśli bzdurniejszą fabułę, kto wykorzysta gorsze CGI, kto będzie pracował w bardziej amatorskich warunkach. Finalnie rozchodzi się jednak o to, który film będzie zły w najoryginalniejszy sposób. A w tej kwestii The Room nadal pozostaje niedoścignione.