O Lechu Majewskim można powiedzieć wiele. Przedstawiciel kina autorskiego, który odważnie i bezkompromisowo realizuje swoje często niszowe produkcje. Szczególnie jego ostatnie filmy zdawały się kluczyć w odmętach onirycznej wyobraźni. „Późny” Majewski to przeważnie międzynarodowe produkcje, za którymi stoi jakaś większa idea. Karkołomna adaptacja obrazu Bruegela czy pełna symboliki Dolina Bogów z Johnem Malkovichem podejmowały nośne artystycznie, szlachetne wartości, z którymi zdecydowanie rozmijała się szeroka widownia.
Nieco inaczej miało być przy jego najnowszym dziele – zrealizowanym w Polsce Brigitte Bardot cudowna. To powrót do bardziej osobistej, choć niekoniecznie przyziemnej opowieści. Majewski adaptuje własną, synkretyczną gatunkowo książkę Pielgrzymka do grobu Brigitte Bardot cudownej (określenie „powieść” wydaje się niezbyt precyzyjne), która jawi się jako rozliczenie z własną biografią, kulturą młodości i marzeniami. Najnowszy film reżysera Młyn i krzyż jest co prawda opowieścią o ludzkich przeżyciach, a nie metafizycznym spokoju, jednak wciąż jest to film Lecha Majewskiego. To odważny i osobisty projekt, którego rozmach znów nieco zamyka drzwi z napisem „przystępność”.
Historia przypomina pewien rodzaj autobiografii. Główny bohater, Adam (w tej roli Kacper Olszewski), w połowie XX wieku jest uczniem szkoły, w której panują (jakże inaczej) komunistyczne wartości. Kiedy na ścianach Gomułka jest zamieniany na Gierka, młody chłopak próbuje odnaleźć swojego ojca, który rzekomo znajduje się w Anglii, a lata temu był pilotem dywizjonu 302.
Należy jednak od razu zaznaczyć, że Majewski nie jest oszczędny ani jeżeli chodzi o dawkę oniryzmu, a tym bardziej kiedy mowa o elementach kultury, które kształtowały go za młodu. Tak jak film rozpoczyna scena lecącego nad morzem niczym ptak ojca Adama, tak przez cały film na ekranie pojawiają się Brigitte Bardot, Beatlesi, Liz Taylor, Paul Cézanne czy Roger Moore jako Simon Templar.
Rozmach filmu jest imponujący, ale za bogatą paletą pomysłów niekoniecznie dotrzymały kroku możliwości realizacyjne, przez co czasami można odczuć pewną skrótowość. To może nie sytuacja „z dużej chmury mały deszcz”, bo film jest naprawdę logicznie opowiedzianą i angażującą opowieścią o stracie oraz ucieczce od opresji w stronę marzeń i snów, ale ostateczny obraz filmu nie jest tak zjawiskowy, jak wszystkie opowieści na temat jego realizacji.
Wystarczy wspomnieć anegdotę, w której rzekomo Brigitte Bardot osobiście wybrała Joannę Opozdę spośród ponad 170 innych aktorek. Równie ciekawe są opowieści, w których Lech Majewski po zasypaniu sztucznym śniegiem zamku, w którym kręcono film, postanowił, że należy wszystko sprzątnąć i zamienić śnieg na inny – tym razem niemiecki.
Za tymi wszystkimi pięknymi pomysłami i rozmachem stoi jednak dość skromna historia. Majewski jest delikatny, przedstawiając wiwisekcję własnych uczuć, a puenta niepotrzebnie chowa się za licznymi nawiązaniami. Historia nie nadąża za przepychem, choć sama w sobie jest zdecydowanie przejmująca.
Brigitte Bardot cudowna przedstawia szalenie ciekawą formę ucieczki od komunistycznej opresji. Na papierze to genialne kontrastowanie ideologii, która narzuca jak należy myśleć, z bogatym światem marzeń o filmie. Całość niestety nie wybrzmiewa tak dobrze, jakby mogła.
Z drugiej strony fascynacja Brigitte Bardot, a szczególnie Simonem Templarem to zabawnie i po prostu dobrze zrealizowane ujęcie własnych pasji, które kształtowały wyobraźnię młodego Majewskiego. Szczególnie pochwalić należy każdą scenę z Templarem. Formalnie odrobiono tutaj lekcję, wszystko wygląda, jak trzeba. Tak jak powracający żart z Templerem cieszy, tak realizacja tych scen zwyczajnie cieszy oko.
Inaczej niż snobistyczny i zapatrzony w siebie Branagh w Belfaście, Majewski potrafi nieco szydzić ze swoich młodzieńczych zajawek, a przy tym przedstawić je tak, by nowy widz od razu polubił te postacie i zrozumiał ich fenomen. To największa wartość filmu Majewskiego.
Majewski serwuje własne Wszystko wszędzie naraz, które także nie zapomina o opowiedzeniu (raczej prostej) historii. Nie pozostawienie widza w tym całym gąszczu oraz opowiedzenie angażującej historii w ostatnich filmach Majewskiego wcale nie było standardem, toteż tym bardziej należy odnotować to jako zaletę w tym przypadku.
To szalony film, który kluczy między kolejnymi znakomitymi i abstrakcyjnymi pomysłami, a przy tym angażuje swoją delikatną i osobistą historią. Majewski jest z widzem szczery, nie wstydzi się swoich pasji i problemów. Nie idealizuje swojego filmowego alter-ego, a tworzy bohatera z krwi i kości, którego można polubić.