Carla Simón to katalońska reżyserka, o której świat usłyszał już przy Lecie 1993. Za swój debiutancki film, młoda autorka zgarnęła na Berlinale kilka nagród. Po czterech latach wróciła do Berlina z Alcarràs, które wygrało Złotego Niedźwiedzia. To znów kino przepełnione empatią, ciepłem i wrażliwością. Niestety cierpi na dramatyczny brak emocji.
Tytułowe Alcarràs to małe miasteczko w zachodniej Katalonii. Bardzo skomplikowana sytuacja polityczna, w którą zaangażowana jest Katalonia, sprawia, że podjęcie tematu „zwykłych ludzi” z tego regionu wydaje się jak najbardziej słuszne. Budowa współczesnej katalońskiej kultury, która wyjdzie poza bramy Camp Nou to cenna idea.
Simón pochyla się nad bohaterami z rolniczej rodziny. Od pokoleń najważniejsze jest dbanie o brzoskwinie i winogrona. Reżyserka jest w pełni świadoma ciężaru opowiadanej historii, film wywodzi się bowiem z lat kontaktów z lokalną społecznością. Alcarràs jest więc zawieszone gdzieś pomiędzy dokumentalną obserwacją a opowieścią o przeżyciach doświadczonych podczas tego imponującego researchu. Simon postawiła przede wszystkim na naturalność i szczerość.
Film przypomina trochę sytuację, w której bliska nam osoba opowiada o swojej przeszłości. Z tym, że nie pamięta, iż opowiada nam o tym już piętnasty raz, a dodatkowo całość została „urozmaicona” nieistotnymi detalami. To męczące kino, po którym trudno o zachwyt i poczucie, że obcowało się z czymś nowym, czy też użytecznym. Simón jest bardzo oszczędna w emocje, co w przypadku Alcarràs niestety nie jest zaletą. Na ekranie po prostu dzieją się rzeczy, czasami trudno się nimi bardziej przejąć.
Wsi spokojna, wsi wesoła, ale trudno poczuć ten zapach brzoskwiń. To kino bardzo dyskretne i intymne. Przez przesadną delikatność Simon obcujemy z niezwykle małą ilością bodźców. Alcarràs to rodzaj pocztówki z rolniczej Katalonii. O ile słońce, którego promienie otaczają uroczych bohaterów, jest tym fajnym elementem, tak nie do końca wypełnione miejsce na treść pozostawia wiele do życzenia.
Jeden z ciekawszych wątków jest skupiony wokół dzieci. Pomysł na buzującą i energiczną zgraję, która chce się bawić mimo zakazów nad wyraz opiekuńczego ojca, dla którego najważniejsza jest praca, to wspaniały pomysł. Buntowniczość i energia są tutaj jednak bardzo ulotne. Czułem trochę, że tak jak ojciec odbiera dzieciom możliwość zabawy, tak Carla Simón odbiera ją mi.
Hiszpańskie kino jest naprawdę znakomite. Szczególnie ostatnio odchodzi się od postrzegania go jedynie przez pryzmat świętej trójcy Buñuel-Saura-Almodovar (choć ten ostatni z nich dalej działa, a jego twórczość przechodzi prawdziwy renesans). Rok temu zachwycił nas przecież Fernando León de Aranoa oraz jego wystawiony w oscarowym wyścigu Szef roku. To o wiele ciekawsza, a przede wszystkim bardziej angażująca i inteligentna wizytówka hiszpańskiego kina. Alcarràs to niestety rysa na wizerunku hiszpańskiej sztuki filmowej.
Alcarràs Carly Simón to przede wszystkim mało satysfakcjonująca opowieść o niewątpliwie ciekawej grupie społecznej. Brakuje w tej dokumentacji czegokolwiek poza zrozumieniem bohaterów. Ich świat i problemy reżyserka przedstawia niezmiernie dyskretnie, przez co film staje się niemałym wyzwaniem. To oszczędny w emocje film, który dużo traci przez tak wielki szacunek do swoich bohaterów.