Zimowa edycja Warszawskich Targów Fantastyki odbyła się w dniach 10-11 grudnia, czyli w ubiegły weekend. Jako osoba konwentowa chciałem sprawdzić samo wydarzenie już od poprzedniej edycji. Targi bowiem odbywają się trzy razy do roku, na przestrzeni wszystkich pór roku. Tylko lato jest wyjątkiem, czemu nie można się dziwić. Okres czysto konwentowy, wyjedzony przez Pyrkon na start.
Niemniej Targi Fantastyki, czy też w skrócie WTF-y, słynęły z jednej rzeczy. Kolejki i poprzednia lokalizacja to były główne powody, dla których zarówno ja, jak i wielu moich znajomych na start odpuszczaliśmy samo wejście na teren imprezy. Wbrew pozorom, jak na małe wydarzenie, to konkretne jest strasznie oblegane, a poprzednie miejsce ponoć nie pozwalało na swobodne przemieszczanie się po imprezie.
Czemu zatem postanowiłem wybrać się na konwent w tym roku? Powodów jest kilka. Koniec kalendarza już na wyciągnięcie ręki, więc konwentów praktycznie nie będzie przez kolejnych kilka miesięcy. Zatem była to ostatnia okazja, by pospotykać się ze znajomymi i pochodzić choć trochę w mojej mandaloriańskiej zbroi. Ponadto wejściówkę można było zakupić wcześniej w Empiku lub przez stronę internetową Targów. Wejście na teren imprezy kosztowało zaledwie 10zł za jeden dzień (a zapewniam, że nie ma sensu kupować z góry na dwa). Dodatkowo dochodzi tu korzystna sytuacja w postaci nowej lokalizacji w Hali Expo i nieprzesadnie wielka odległość od miasta, w którym mieszkam. W dużym skrócie zbyt wiele mówiło mi, by jechać, niż nie jechać.
I nie żałuję ani chwili spędzonej na Targach, pomimo faktu, że nie jest to stricte impreza konwentowa. Jak sama nazwa mówi – są to Targi. Można tam odpłatnie wejść i wyjść z figurką, przypinką, nalepką czy nowym komiksem lub książką. W dużym skrócie jest to impreza, na którą warto iść bez większych nastawień. Nie będzie to kolejny Pyrkon lub inny MFKiG. Organizatorzy nawet nie wychodzą z takiego założenia, aby było. Jest to mała impreza organizowana kilka razy do roku. I to jest też poniekąd w niej piękne.
Ja z kolei wraz ze znajomymi z Manda’Yaim zwyczajnie chodziliśmy w swoich zbrojach. Piękne chwile następowały wtedy, gdy inni podchodzili, aby zrobić sobie z nami zdjęcie. Część nawet chwaliła własnoręczną robotę, co jest dodatkowym miłym słowem na koniec roku. I pomimo bycia nie-konwentem, to wszystko sprawiło że poczułem się wprost jak na konwencie. Nie jest to jednak impreza, na której chciałbym spędzić cały dzień. Pochodziliśmy przez 6 godzin i wróciliśmy do domu. Porobiliśmy zdjęcia, obkupiliśmy się w książki i komiksy. Czego chcieć więcej? Pierwsza edycja WTF-ów, ale z pewnością nie ostatnia.
Teraz pozostaje jedynie ładować baterie przed kolejnym rokiem i równie intensywnym okresem konwentowo-festiwalowym.
Zdjęcia: bakadrian13, ina_cosplay_