Dokumentalizowane fabuły, fabularyzowane dokumenty, performance, długie ujęcia, romantyzm, szaleństwo, natura będąca punktem wyjścia do opowieści i ten charakterystyczny głos; lata twórczości Herzoga sprawiły, że uważany jest nie tylko za wybitnego artystę, ale też za małą gwiazdę popkultury. Choć jego amerykańskie filmy fabularne często przyprawiały o ból zębów, Herzog-dokumentalista zawsze umiał wyczarować coś niespotykanego. Dokument opowiadający o Wernerze Herzogu (choć nie autobiografia) wydawał się więc obietnicą nie tylko uroczej laurki, ale też zaangażowaną próbą zrozumienia motywacji niemieckiego filmowca. Niestety, Werner Herzog. Radykalny marzyciel to film bardzo zły. Zachowawczy, pobieżny, zbyt krótki i zbyt płytki portret artysty, który zasługuje na więcej!
Swój chaotyczny kolaż reżyser Thomas von Steinaecker rozpoczyna od zbioru popularnych i widowiskowych anegdotek o Wernerze Herzogu. Tak, Herzog kazał wciągnąć statek na wzgórze. Tak, Herzog zjadł kiedyś buta. Tak, Herzog został kiedyś postrzelony podczas wywiadu. Dobór materiałów przypomina najpopularniejsze wyniki youtubowej wyszukiwarki po wpisaniu nazwiska reżysera, co samo w sobie nie jest złe. Problem polega na tym, że przez pozostałe 100 minut filmu nie przychodzi żadna inna refleksja. Herzog w obiektywie von Steinaeckera staje się dziwakiem, który zrobił dobrą karierę. Reżyser w żadnym momencie mocniej nie zastanawia się nad motywacjami Herzoga, ani razu nie analizuje jego stylu. Zamiast tego stawia pomnik zbudowany z frazesów i pustych anegdot.
Podobno Werner Herzog zapytany o nowopowstały dokument Thomasa von Steinaeckera zażartował, że film będzie całkiem niezły, bo w 70% składa się z ujęć z filmów Herzoga. Z wielkim przerażeniem podczas seansu zorientowałem się, że nie jest to żart. Prezentowany w ramach Millenium Docs Against Gravity dokument składa się z trzech segmentów, które bynajmniej nie są zbyt inteligentnie zmontowane: nagrania z rozmowy von Steinaeckera z Herzogiem, wywiady ze „znanymi osobistościami” (niekiedy są to ludzie powiązani z Herzogiem: żona, operator, producent, aktorzy (Pattinson, Kidman), niekiedy jest to Chloe Zhao, która pasuje tu jak pięść do nosa!), oraz ujęcia z filmów Herzoga. Z takiej układanki nie wychodzi nic interesującego, toteż może użyteczniejsze byłoby przyjrzenie się każdemu z elementów po kolei:
Wszystkie „gadające głowy” z udziałem znanych twarzy wypadają rozczarowująco, szczególnie gdy mowa o amerykańskich twarzach. O ile operatorzy, producenci, żony (tak, liczba mnoga) Herzoga opowiedzą od czasu do czasu konkretną, mało znaną dykteryjkę, tak Robert Pattinson, Nicole Kidman czy przede wszystkim Chloe Zhao wkoło opowiadają, że Herzog jest wielki, ciekawy i szalony. Obawa o niski poziom selekcji materiału, aniżeli faktycznie tak tragiczny stan wypowiedzi wydaje się niebezpodstawna; jak już ustaliliśmy von Steinaecker niezbyt rozumie Herzoga.
Styl arcydzieł-dokumentów Wernera Herzoga budzi oczywiste skojarzenia z dokumentem uczestniczącym (w typologii zaproponowanej przez Billa Nicholsa). Niemiec opanował do perfekcji łączenie klasycznej formy dokumentu z performance’em oraz przemyconym autobiografizmem. Jak żaden inny dokumentalista (no, może jeszcze Michael Moore, jednak Amerykanin nie jest w tym aż tak szlachetny) opanował do perfekcji budowanie marki dokumentalisty jako autora. Z tym większym bólem ogląda się wytwór von Steinaeckera, którego nie dość, że nie stać na odrobinę odwagi, tak też zabiera Herzogowi pole do bycia Herzogiem. Kiedy kamera podąża za reżyserem Grizzly Mana, trudno się nie uśmiechnąć; to przecież Herzog jakiego znamy i kochamy. Forma, w jakiej podany został „eksponat”, jest za to potwornie miałka. Nie jest to jednak przezroczystość, która pozwoli energicznemu podmiotowi przejąć stery, a szklanka klatka, w której marnuje się wszystko, co najciekawsze.
Radykalny marzyciel klaruje się jako powierzchowny i płytki portret Wernera Herzoga. To nienajgorszy przekrój przez filmografię legendarnego reżysera, ale poza chronologicznym wyliczaniem tytułów oraz kilkoma znanymi ciekawostkami, nie kryje się tu żadna analiza twórczości, a tym bardziej tak ciekawej osobowości, jaką jest Werner Herzog. Na szczęście Herzog po części zrobił już swoją autobiografię, którą jest arcydzieło znane jako Grizzly Man. O wiele lepiej sięgnąć właśnie po ten film Herzoga (lub, szczerze mówiąc, jakikolwiek), niż męczyć się nad podrygami von Steinaeckera.