Więcej niż ostatni samuraj. Nie żyje Tatsuya Nakadai

Jakub Marciniak15 listopada 2025 11:40
Więcej niż ostatni samuraj. Nie żyje Tatsuya Nakadai

Jeden z największych aktorów w historii światowego kina. Być może posiadacz najwspanialszej filmografii w dziejach, muza niezliczonej rzeszy japońskich filmowców. Twarz najważniejszych dzieł azjatyckiej kinematografii. Samuraj. Kameleon. Tatsuya Nakadai nie żyje. Miał 92 lata.

Pierwszy raz Nakadaia poznałem w Ran. Mało odkrywcze, prawdopodobnie większość kinomaniaków kojarzy go właśnie z roli w filmie Akiry Kurosawy. Roli, która zapewniła mu największą popularność na zachodzie. Mówimy w końcu o jednym z najlepiej przyjętych na świecie obrazów największego japońskiego autora. Ran zapewnił mu przecież jedyną nominacją do Oscara za najlepszą reżyserię.

Występ w Ran jest monumentalnym pokazem możliwości Nakadaia i w dużym stopniu pokazem jego wszystkich sztuczek. Co staje nam pierwsze przed oczami, gdy o nim myślimy? Jego mimika. Ekspresja, genialna gra oczami. Prawdopodobnie najbardziej charakterystyczne przerażenie, jakie kiedykolwiek zagościło na twarzy kinowego gwiazdora. Nakadai w swej grze był teatralny, czasami prawie manieryczny, głośny, nieokiełznany. Kryła się w nim przepastna głębia, cała paleta uczuć i emocji, które potrafił równie skutecznie przekazać małym gestem, załamaniem głosu, krótkim spojrzeniem, co krzykami i gestykulacją.

Styl aktorstwa Nakadaia zawsze balansował na granicy różnych metod. Był ekspresyjny, jak i subtelny. Odrzucał jeden styl. Reprezentował zarówno szkołę przed, jak i powojenną, na co powoływał się Masaki Kobayashi, obsadzając go w Doli człowieczej, opisując Nakadaia jako człowieka dwóch światów. Rozumiał tragedię pokolenia przedwojennego, jego moralny upadek oraz kryzys obowiązków i przekonań. Tak samo rozumiał siłę i pasję młodego pokolenia, marzącego o odbudowie kraju na własnych zasadach, odrzucając brzemię przeszłości — bez ustanku zmagając się jednak z poczuciem winy. Nic dziwnego, że praktycznie każda wielka rola Nakadaia przypada na film, który dokonuje rozliczenia z japońską mentalnością i patologiami systemu. Jednocześnie potrafił uosobić mityczną wręcz szlachetność i majestat Japonii ery samurajów. Nakadai grał każdego. Dumnych wojowników. Szalonych morderców. Złamanych ojców. Wyrzutków. Głupców. Mędrców. Wydaje się, że w odróżnieniu od swojego legendarnego partnera — Toshiro Mifune — nigdy tak naprawdę nie miał konkretnego emploi. Nawet jeśli pojawiał się w filmach tematycznie podobnych (Bunt czy Harakiri), nigdy nie grał tej samej postaci. Gdy operował podobnymi, charakterystycznymi technikami, różnic i nowości szukał w rzeczach małych, ledwo dostrzegalnych. Zawsze wymagał od siebie więcej.

Może dlatego jego najlepszym występem, moim zdaniem, jest podwójna rola w Sobowtórze, gdzie wciela się w wielkiego, wspaniałego władcę oraz jego doppelgängera, prostego, niegrzeszącego inteligencją czy odwagą człowieka, ale o wielkim sercu. Człowieka, którego końcowy dramat, potrzeba pogoni za znaczeniem i rozpaczliwa próba, by oddać hołd najlepszej osobie, jaką poznał, złamała mi serce lata, lata temu, gdy przygodę z kinem dopiero rozpoczynałem.

Więcej niż ostatni samuraj. Nie żyje Tatsuya Nakadai
Tatsuya Nakadai w filmie Sobowtór (1980), reż. Akira Kurosawa.

Tatsuya Nakadai zaczynał jako aktor teatralny. Pozostał zresztą aktywny aż do śmierci, jego ostatni występ odbył się w maju 2025 roku (a jak potwierdzono w oficjalnym ogłoszeniu o jego odejściu, rozpoczął właśnie próby do kolejnej sztuki). Jako początkujący artysta, Nakadai był członkiem ruchu Shingeki, który można tłumaczyć jako „nowy dramat” i który wywodził się bezpośrednio z nowoczesnego realizmu. Jego głównym zamysłem była redefinicja japońskiego teatru, odejście od tradycji i skierowanie się w kierunku zarówno współczesnego teatru Zachodu, jak i jego klasycznego wcielenia. Wtedy na japońskich scenach zaczęto wystawiać zarówno arcydzieła antycznej Grecji, jak i adaptacje Chekova, Ibsena czy Shakespeara (co bezpośrednio doprowadziło do reinterpretacji tego ostatniego w wykonaniu Kurosawy). Sam Nakadai zresztą przez całe życie wcielał się w największe postaci teatru, od Hamleta, przez Makbeta, na Don Kichocie kończąc.

Nakadai w ostatnich dekadach życia zwrócił się w kierunku edukacji artystycznej. Razem z żoną założyli własną szkołę, Mumeijiuku. Nie tylko był jej dyrektorem, ale również głównym pedagogiem i patronem, pomagając szkolącym się pod jego okiem aktorom wejść do artystycznego świata. Do jego uczniów należał m.in. Kôji Yakusho (nagroda na Festiwalu w Cannes za Perfect Days; Babel; Cure). Za swoją pracę jako nauczyciel otrzymał szereg nagród (w tym od Ministerstwa Edukacji) oraz Order Kultury i Order Wschodzącego Słońca IV Klasy — to trzecie najwyższe honorowe odznaczenie w Japonii.

Nakadai, wywodzący się z rodziny robotniczej, w której jego rodzice walczyli o każdy dzień, a on sam zaczynał jako pracownik fizyczny, do końca życia przede wszystkim poświęcał się społeczeństwu. Kochał młodych ludzi, kochał artystów. Z uczniami swojej szkoły podróżował po całej Japonii, dzieląc się swoją wiedzą i niesamowitym doświadczeniem na każdym kroku.

Więcej niż ostatni samuraj. Nie żyje Tatsuya Nakadai
Tatsuya Nakadai w filmie Harakiri (1962), reż. Masaki Kobayashi.

Filmografia Nakadaia należy do jednych z najwspanialszych w historii. Jeśli mam być jednak subiektywny, to nie uważam, by istniał drugi aktor z równie dobrym, urozmaiconym i ważnym dorobkiem. Był muzą i bezdyskusyjnie najważniejszym aktorem Masakiego Kobayashiego, artysty, którego dzieła popularnością nie ustępują Kurosawie i który dał się poznać jako nieustraszony, pozbawiony skrupułów twórca kina zaangażowanego społecznie i politycznie oraz głośny krytyk militaryzmu. Dekonstruował też z niemalże lubością mit wielkiej feudalnej Japonii, rozprawiał się z samurajskim pojmowaniem honoru, z klasowym wyzyskiem, nierównościami, które jego krajem targały od wieków. Nakadai był twarzą każdego z tych dzieł.

W Harakiri w przejmujący sposób wciela się w ojca i dziadka, który bezradnie obserwuje upadek własnej rodziny, kolejnych bliskich zatracających się w beznadziei. Głównym punktem filmu jest jego wyznanie, ostatnia opowieść, zarówno upamiętnienie tych, których utracił, jak i krzyk wściekłości wymierzony w tych, którzy zawinili. Końcowa eksplozja przemocy stanowi ostatnią próbę dumnego wojownika, by pożegnać się ze światem na własnych warunkach. Nie ma widza, któremu na zawsze w pamięci nie zapisze się pozbawione wyrazu spojrzenie, monotonny głos i rozdzierający smutek, jaki towarzyszą ostatniej spowiedzi bohatera. Ze wszystkich epickich widowisk samurajskich, w jakich Nakadai występował, to właśnie Harakiri odsłania go najbardziej, pozwalając na uwypuklenie jego wrażliwości. Obnażenie się przed widzem.

Pierwszym z projektów Kobayashiego, z którym ja się jednak zapoznałem, był Bunt. W tym przypadku główna rola przypadła w udziale Toshiro Mifune, a Nakadaia oglądamy na drugim planie. Jak to zresztą często bywało. Giganci kina stawali zarówno naprzeciwko siebie, jak i grali sojuszników. Tym razem wcielili się w najlepszych przyjaciół, pomiędzy którymi dochodzi do rozłamu. Nie jest to konflikt interesów czy efekt zdrady. Gdy postać Mifune próbuje uciec przed samurajami dajmio, ratując życie wnuczki, bohater Nakadaia staje mu na drodze, bo tego wymaga od niego obowiązek. Bunt jest tragedią o zaprzepaszczonym życiu, o odzyskaniu siebie, ponownym przebudzeniu miłości i poczucia celu. Mówi też o tym, jak opresyjny system żeruje na jednostkach i zwraca ich przeciwko sobie. Jest o walce z nim. Bohater Mifune dla bliskich odrzuca swoją pozycję, honor. Postać Nakadaia przede wszystkim jednak skupia się na obowiązku, jest lojalny — wobec przyjaciela i wobec władcy. Konieczność skrzyżowania mieczy z najbliższą mu osobą łamie jego serce. Pojedynek między nimi nie jest widowiskowy, elektryzujący czy satysfakcjonujący. Jest smutny, przytłaczający. Pozostawia widza z poczuciem zrezygnowania i żalu. Również dlatego, że naprawdę uwierzył w wyjątkową (bo niełatwą do utrzymania w tym świecie) relację obu bohaterów, którzy dzielą ekran co prawda jedynie w kilku scenach, ale dzięki chemii Mifune i Nakadaia stają się sercem Buntu.

Do zgoła innej konfrontacji między Mifune a Nakadaiem dochodzi w Mieczu zagłady Kichachiego Okamoto. Toshiro ponownie wciela się w archetyp samurajskiego mistrza, a Nakadai — jak to on — gra kogoś zupełnie innego. Jego bohater, Tsukue, jest mordercą i bandytą, człowiekiem na wskroś złym, skorumpowanym moralnie, pozbawionym jakiegokolwiek poczucia przyzwoitości czy przynależności do otaczającego go świata. To sadystyczny zabójca, degenerat. Nakadai gra go z demoniczną lubością… aż na ekranie spotyka Mifune. Tsukue na widok wielkiego samuraja (stając się świadkiem jego mistrzostwa w walce mieczem) korzy się, obezwładnia go strach. Na moment cała jego arogancja i pewność siebie znikają, a zamiast tego widzimy, jak na dłoni, to kim Tsukue faktycznie jest — człowiekiem małym, żałosnym, zżeranym przez własną obrzydliwość. Ciężko jest w kilku ujęciach dokonać tak diametralnej, kompletnej dekonstrukcji całego rysu psychologicznego swojego bohatera, którego budowanie zajęło cały film. Nakadai to osiąga i kilkoma spojrzeniami kompletnie zmienia perspektywę widza na całe widowisko. Od tego momentu obserwujemy tylko upadek Tsukue, jego stopniowe pogrążanie się w szaleństwie. Wyjątkowo odważna rola i nieoczywiste wybory artystyczne. W końcu, który inny gwiazdor w taki sposób ukorzyłby się przed potęgą i majestatem swojego głównego „rywala”? We francuskim kinie ich odpowiednicy, Alain Delon i Jean-Paul Belmondo, nigdy (występując razem) nie ustępowali sobie pola. Ich medialna „rywalizacja” przenosiła się na ekran, dyktując przebieg historii i napięcia między bohaterami. Mifune i Nakadai zawsze jednak podporządkowywali swoje ego przede wszystkim historii. A nikt na ekranie nie znikał tak, jak drugi z nich.

Więcej niż ostatni samuraj. Nie żyje Tatsuya Nakadai
Tatsuya Nakadai w filmie Niebo i piekło (1963), reż. Akira Kurosawa.

Tatsuya Nakadai to nie tylko filmy samurajskie. Dla wielu jego największym osiągnięciem będzie trylogia Doli człowieczej. Kaji, w którego wciela się Nakadai, to jedna z najważniejszych postaci japońskiego kina — szczególnie tego politycznie zaangażowanego, wykorzystywanego jako głos krytyki totalitarnej przeszłości i poparcie idei socjalistycznych. Ofertę występu Nakadai otrzymał po zagraniu w dwóch mniejszych filmach Kobayashiego, ale tematycznie powiązanych z Dolą. Zdjęcia trwały 4 lata i wymagały nadludzkich fizycznych poświęceń ze strony ekipy. Co ciekawe, trylogia była zasadniczo pierwszą główną rolą w karierze Nakadaia.

Nakadai wielokrotnie występował w filmach współczesnych, również z reguły poruszających jakieś aspekty życia w Japonii. Świetnym przykładem jest jeden z najbardziej wpływowych thrillerów w historii, Niebo i piekło, kolejna opowieść o klasowej nierówności, chciwości, ostrzeżenie przed pędzącym kapitalizmem. Nakadai współpracował zresztą też z Mikio Naruse, reżyserem może nie aż tak znanym na Zachodzie, ale bardzo ważnym w Japonii, głównie jako twórca (a jakże) kina społecznie zaangażowanego i intymnych dramatów, bardzo dokładnie obrazujących model japońskiej rodziny czy relacji między płciami. Były to jednocześnie filmy często depresyjne, przytłaczające, niejednokrotnie pozbawione wiary w ludzkości, obecnej przecież tak ewidentnie u Kurosawy.

Twarz innego to przykład roli w filmie eksperymentalnym formalnie i tematycznie, filozoficzno-egzystencjalnym eseju, inspirowanym Frankensteinem czy Rękoma Orloka. Co ważne, jest to rola w pełni oparta na głosie i gestykulacji. Chociaż film nie został tak doceniony jak inne dzieła Hiroshiego Teshigahary, to z czasem zyskał swoich zwolenników, dziś jest uznawany za jeden z najważniejszych tytułów japońskiej nowej fali.

Nakadai był obecny przy wszystkich przemianach japońskiego kina, występował w filmach każdego nurtu, wobec niczego nie był przeciwny. Dzięki jego zaangażowaniu wiele niezależnych, artystycznie niekomfortowych filmów, mogło w ogóle zostać zrealizowanych. Chociaż do końca życia pozostał w świetnej kondycji fizycznej, to gdy ciało nie pozwalało mu już na realizację trudnych scen kaskaderskich, to skupił się jeszcze bardziej na udzielaniu głosów w anime – najważniejsza okazała się nominowana do Oscara Księżniczka Kaguya Isao Takahaty z 2013 roku.

Nakadai nie stronił także od telewizji i w zasadzie tam spędził ostatnie dekady. Ostatni film, w którym grał główną (w dużej mierze autotematyczną) rolę, Kikyo, był dziełem właśnie telewizyjnym. Nakadai wciela się tam w wiekowego wojownika, który powraca do wioski swej młodości w celu znalezienia odkupienia. Do swojego poprzedniego dorobku nawiązuje też w Lear on the Shore, gdzie wciela się w niegdyś wielkiego, a teraz zmagającego się z demencją aktora, który próbuje uniknąć umieszczenia w domu opieki, jednocześnie odgrywając rolę Króla Leara. Rolę, która w Ranie dała Nakadaiowi międzynarodową sławę. To zresztą naprawdę wyjątkowy film, który pokazuje również uroczą i humorystyczną stronę Nakadaia, w zupełnie nowym dla siebie wydaniu.

Więcej niż ostatni samuraj. Nie żyje Tatsuya Nakadai
Tatsuya Nakadai w swojej ostatniej roli na wielkim ekranie – Kikyo (2021), reż. Shigemichi Sugita.

O pracy Nakadaia można napisać wiele artykułów i wiele książek. Zresztą takowe powstały. Moim celem było przytoczenie kilku jego prac, pozwalających lepiej zrozumieć człowieka, którego pożegnaliśmy przed kilkoma dniami. Aktora o niebywałej etyce pracy, wielkim zaangażowaniu, zdolnego do poświęceń, ale przede wszystkim przykładającego wielką wagę do podejmowanych przez siebie tematów. Aktora, który stał się twarzą kina politycznie niepoprawnego, prowokującego, zmuszającego przede wszystkim japońską widownię do konfrontacji ze swoimi przyzwyczajeniami, zasadami, wartościami. Był w tym nieustraszony. Nakadai był też aktorem pozbawionym ego, niekierujący się żadnymi regułami, zdolnym do wcielania się w każdego. Niektórzy krytycy do dziś uważają go za jednego z najbardziej wszechstronnych artystów w historii Japonii. Wynika to w dużej mierze nie tylko z jego wyszkolenia, ale też fascynacji samą sztuką aktorską. Nakadai do końca życia pozostawał otwarty na nowości, niczego nie deprecjonował i czerpał z japońskiej tradycji, jak i zachodniej krytyki, nawet na moment nie odwracając się od współczesnych propozycji. Dzięki temu był w stanie zagrać w folkowym horrorze, w intymnym dramacie lub szarżować do granic przesady w bardziej klasycznych dla niektórych gatunków filmach.

W Japonii był brany za pewnik. Kogoś, kto zawsze był. Nawet jeśli nie na pierwszych stronach gazet, to gdzieś w tle, jako przyjaciel i mentor, nieustannie wspierający swoich studentów i przyjaciół. Kino straciło jednego z gigantów, jednego z ostatnich świadków złotej ery kina, ale również prawdziwego patrona. Chociaż Tatsuya Nakadai dożył sędziwego wieku i jego odejście nie powinno być niczym zaskakującym, to jednak naiwnie nie sądziłem, że kiedyś rzeczywiście do tego dojdzie. Pozostawił po sobie dorobek, którego w całości nikt nigdy zapewne nie zgłębi. Zupełnie się nie zdziwię, jeśli za 5, 10, 20, 30 lat ciągle będę natrafiał na nowe, nieodkryte przeze mnie wcześniej filmy czy seriale z jego udziałem. Przygoda z jego twórczością nigdy się nie kończy. I to, samo w sobie, jest wyjątkowym wyznacznikiem jego wielkości.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to