Na platformie Netflix pojawiła się już pierwsza część trzeciego sezonu Wiedźmina, netfliksowej adaptacji wiedźmińskiego cyklu Andrzeja Sapkowskiego. Po dobrym pierwszym sezonie oraz obfitym rozczarowaniu w postaci kontynuacji, a także po zaskakującej informacji o rezygnacji Henry’ego Cavilla, mało kto spodziewał się czegokolwiek dobrego po dalszej ekranizacji przygód Geralta.
W większości niestety okazało się, że czarne chmury, które zebrały się nad serialem, sprawiły, że trzeci sezon jest po prostu słaby. W większości nawet bardzo słaby. Niedociągnięcia są tak duże oraz tak absurdalnie głupie, że należy zastanowić się, po co taki twór powstał, oraz jak do tego doszło. A miało być tak pięknie!
Rzekomo jest to adaptacja Czasu pogardy. Zastajemy Geralta, Yennefer i Ciri uciekających przed Riencem, Dzikim Gonem oraz Emhyrem. Bohaterowie pozostają w ciągłej drodze, podczas której dziecko-niespodzianka musi przejść szkolenie pod okiem czarodziejki pachnącej bzem i agrestem. I to w sumie tyle. W pierwszej połowie sezonu nie dzieje się nic więcej. Fabularnie aż do (a jakże) cliffhangera nic się nie dzieje. Bohaterowie snują się po lasach i słabo zainscenizowanych zamkach, a widz musi się z tym męczyć. Dzieje się naprawdę mało.
Wiadomo, że by adaptacja była dobra, nie musi być wierna. Lauren Schmidt Hissrich, odtwarzając opowieść o Geralcie w nowym medium, mogła oczywiście sporo pozmieniać. Same zmiany względem prozy Sapkowskiego w teorii nie są niczym złym. Problem w tym, że twórcy ograbili Wiedźmina ze wszystkiego, co w książkach najlepsze, a zostawili jedynie fabularny szkielet, na którym budują nową (w większości bzdurną) opowiastkę. Z szyderczych i prowokacyjnych dialogów Sapkowskiego nie zostało nic. Relacja między Geraltem i Yennefer, zamiast opierać się na erotyzmie, złośliwości i wątpieniu w przeznaczenie, bazuje na dennych dialogach i dość prostym romansie. Twórcy mają prawo zmieniać materiał źródłowy. W tym wypadku zmienili go na dużo gorsze popłuczyny po dobrej fantastyce. Jest nijako, mdło i bez stylu.
Wyjątkowo idiotyczną zmianą jest wątek Jaskra i Radowida oraz połączenie ich romantyczną więzią. Oczywiście, Jaskier jako naczelny bawidamek Kontynentu może romansować z kim chce. Odwaga do otwartego portretowania biseksualności barda jest warta pochwalenia. Problem w tym, że połączenie go akurat z Radowidem to chyba najgłupsza i najmniej sensowna z możliwych decyzja. Całość również wyszła nie najlepiej: Jaskier, zamiast typowo dla siebie wykorzystywać Radowida dla własnych celów, zdaje się nim rzeczywiście zauroczony. Relacja między bohaterami rozwija się ślamazarnie i strasznie długo. Wszystkie rozmowy bohaterów nie porywają. Tutaj po prostu nie ma nic ciekawego. To bezemocjonalny i nudny romans dwóch, przypadkowo połączonych bohaterów. Chyba nikt nie wie, co autor miał na myśli.
O podobną pomstę woła wątek Emhyra. Okazało się, że rezygnacja z powiązanego z Emhyrem zwrotu fabularnego nie jest w żaden sposób rekompensowana. Skoro już od początku wiemy, że Emhyr jest ojcem Ciri, czemu nie zostało to wykorzystane w ciekawy sposób? Chyba wszystkie sceny bohatera to patetyczne chodzenie po zamku i gromkie pogróżki w stronę Ciri. Zabrakło jakiegokolwiek pomysłu, jakiejkolwiek odwagi, by pójść po bandzie i zabawić się materiałem źródłowym. Emhyr nie jest psychicznym maniakiem, a nudnym władcą, który robi groźne miny.
Nie udało się również oddać charakterystycznych dla Sapkowskiego metafor. W serialu Netfliksa nic nie służy niczemu. Nie ma tu głębszych sensów. Elfy nienawidzą ludzi, bo tak. Ludzie nienawidzą Elfów, bo tak. Wydawało się, że akurat Netflix bardzo sprawnie poradzi sobie z wątkami pozwalającymi na metaforyczne przedstawienie rasizmu oraz walki o równość społeczną. Niestety, zamiast tego postanowiono na proste i kliszowe przedstawienie większości elementów fantastycznych.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że Tomasz Bagiński został zatrudniony jako producent wykonawczy, by czuwać nad spójnością serialu z książkami Andrzeja Sapkowskiego. To właśnie Bagiński miał czuwać, by nie doszło do głupich decyzji niszczących światotwórstwo. Jak widać, średnio mu to wyszło. Ciekawe, jaką wymówkę znajdzie tym razem, gdy kurtyna już opadnie.
Trzeci sezon serialu Netflixa przeznacza 15 milionów dolarów na każdy odcinek (dla porównania: Ród smoka to 20 milionów na odcinek, pierwsze sezony Gry o tron to od 6 do 8 milionów, a cały serial po uśrednieniu to także 15 milionów dolarów). Pieniądze są jednak niczym, kiedy do pracy zatrudniono partaczy. Realizacyjnie trzeci sezon Wiedźmina prezentuje katastrofalny wręcz poziom. Zdjęcia są paskudne, scenografia amatorska, a kostiumy stały się już obiektem powszechnych żartów. Ale po kolei:
Choreografia walk wypada różnie. Kiedy miecza dobywa Henry Cavill, to rzeczywiście jest na czym oko zawiesić. Poza tym jest jednak dość kiepsko. Szczególnie widać to w pierwszym odcinku, gdzie przedstawiona jest bitwa w Shaerrawedd. Trudno wyobrazić sobie mniej interesująco zrealizowaną scenę wielkiej walki elfów, wiedźmina i czarodziejki. Twórcy nie zapanowali nad liczbą postaci, przy czym to też nie jest ogromny rozmach.
Powodem do żartów może być też scenografia, która sprawia wrażenie potwornie niedopracowanej. Wnętrza zamków wyglądają ciemno bądź nudno. Prawdziwym koszmarem jest jednak wspomniane już Shaerrawedd. Przez brak jakiegokolwiek zużycia terenu całość wygląda potwornie sztucznie. Trudno uwierzyć w historię przedstawianych miejsc, kiedy ewidentnie wyglądają one na dopiero co zbudowane i zbyt czyste. To kardynalne błędy scenograficzne, które powinny zaowocować zmianą ekipy przy realizacji kolejnych odcinków Wiedźmina.
Zdjęcia niestety również w większości są bardzo słabe. Szkoda, że nie postawiono w większej mierze na eksploracje prawdziwych plenerów. Skoro ustaliliśmy już, że nikt w ekipie Wiedźminia nie potrafi zbudować dobrze wyglądającej scenografii, może warto estetycznie oddać naturę? Serial w większości ma problemy z oddaniem głębi, przez co postacie wyglądają na wycięte z przestrzeni i doklejone komputerowo, mimo że tak nie jest.
Każdy już zdążył wyśmiać kostiumy w trzecim sezonie Wiedźmina. Słusznie! Momentami rzeczywiście wygląda to, jak przegląd jesienniej kolekcji H&M. A to bluzka Yennefer, a to sweterek Ciri. Wszystko prezentuje się potwornie tanio i amatorsko. Nie można powiedzieć, że przypomina to cosplay, bo nawet cosplayerzy przykładają więcej dbałości do szczegółów. Kostiumy w trzecim sezonie to potworna amatorka, która woła o pomstę do nieba. To chyba najgorsze stroje w całym gatunku na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Tragedia, chociaż trzeba szczerze oddać, że przynajmniej przy Geralcie chociaż trochę się postarano. Biały Wilk zawsze prezentuje się co najmniej godnie.
Zaskakującym plusem serialu jest muzyka. Znane z poprzednich sezonów motywy wypadają dobrze. Pozytywnie wypada także ścieżka częściowo wykonana przez Percival, polską grupę komponującą muzykę między innymi do Dzikiego Gonu. Mimo mojej niechęci do całego sezonu, akurat ten aspekt bardzo się udał.
Wszystkie te czynniki składają się na bardzo słabą opowieść. Realizacyjna beznadzieja nie pozwala stworzyć dobrego i angażującego świata. Aż nie chce się oglądać kolejnych odcinków, czy też po raz kolejny wracać do tak wyglądającego uniwersum. Jest nijako, jest mdło, brakuje tu spójnego pomysłu, a amatorska scenografia i kostiumy wprawiają w szał. Lauren Schmidt Hissrich w ogóle nie udało się zbudować angażującego i ciekawego uniwersum. Serialowy świat fantasy niczym się nie wyróżnia, mimo że proza Sapkowskiego pod tym względem miała być samograjem. Wygórowane ambicje showrunnerki w połączeniu z głupimi decyzjami i niechlujną realizacją to największy grzech netfliksowego Wiedźmina.
Mocnym punktem serialu są decyzje castingowe, które w większości są trafione. Anya Chalotra jako Yennefer po raz kolejny daje radę. Dużym plusem serialu jest także MyAnna Buring jako Tissaia de Vries, rewelacyjny Joey Batey jako Jaskier, Anna Schaffer jako Triss Merigold oraz przede wszystkim Graham McTavish jako Dijkstra. Każdy z wymienionych aktorów daje radę, a wykreowane postacie rzeczywiście mogą się podobać. Nawet mimo licznych i rażących niedociągnięć, udało się przyzwoicie sportretować postacie, które kochamy przecież dzięki kąśliwej i szyderczej prozie Sapkowskiego. Szczególnie pozytywnym zaskoczeniem jest występ serialowej Ciri. Freya Allan jest w tym sezonie o niebo lepsza niż poprzednio. Może więc nie będzie aż tak bolało, że pod nieobecność Cavilla cały serial będzie się musiał niejako na niej opierać?
Zdecydowanie najlepszym elementem całego serialu jest Geralt z Rivii, a dokładniej Henry Cavill jako tytułowy łowca potworów. Spada dość duży kamień z serca, bo chociaż to im się udało. To perfekcyjnie obsadzona rola. Cavill zachwyca nie tylko w scenach walki (a każda sekwencja, w której Cavill trzyma miecz, robi wrażenie), ale także w tych mniej widowiskowych momentach. Każda wypowiedziane przez niego linijka oraz każde spojrzenie doskonale oddaje ducha książkowego Geralta. Cavill doskonale wciela się w zarówno zmęczonego i zażenowanego Geralta na balu, a także w stanowczego (choć czułego) opiekuna Ciri. Jest po prostu doskonały, a to chyba jego najlepsza rola.
Z wielkim smutkiem więc wspominam fakt, że to jego ostatni występ w tej roli. Bez Cavilla ta karuzela nie ma już sensu. Wszystkie pogłoski na temat fabularnego tłumaczenia zmiany wyglądu bohatera wprawiają w zażenowanie połączone z uśmiechem politowania. Może ktoś jednak pójdzie po rozum do głowy.
Należy jednak bardzo mocno pochwalić piąty odcinek serialu, który jakimś cudem jest bardzo dobry. Ten jeden epizod przypomina o wielu pozytywnych emocjach, jakie towarzyszyły pierwszemu sezonowi. Możliwe, że jest to dobry prognostyk na drugą część opowieści. W piątym odcinku, opowiedzianym w dużej mierze w interesująco podanej retrospekcji, widzimy bal czarodziejów. Całość w odróżnieniu od reszty serialu została bardzo dobrze zrealizowana. Wreszcie chce się to oglądać. Geralt, wrzucony do galerii irytujących postaci magów, jest takim Geraltem, jakiego potrzebujemy i jakiego chcemy oglądać.
Chyba jedynym pozytywem trwającego obecnie strajku scenarzystów jest to, że Lauren Schmidt Hissrich akutalnie niczego nie pisze. Szkoda tylko, że sytuacja ta się zmieni. Trzeci sezon Wiedźmina to okropnie zrealizowany utwór luźno, inspirowany szkieletem prozy Andrzeja Sapkowskiego. Denna fabuła, płytkie relacje między postaciami, okropna scenografia i kostiumy, a także słabe efekty specjalne… krótko mówiąc, mało co wyszło. Ostatni odcinek niestety napawa jednak optymizmem na drugą połowę sezonu. Może chociaż będzie to godne pożegnanie z Cavillem w roli Geralta. Oby!