Wszystko jest w porządku – recenzja filmu „Wrócicie do siebie”

Jakub Marciniak08 sierpnia 2024 16:43
Wszystko jest w porządku – recenzja filmu „Wrócicie do siebie”

Film Wrócicie do siebie to kolejny ciekawy tytuł, z którym mieliśmy okazję zapoznać się na tegorocznych Nowych Horyzontach. W ramach pofestiwalowego podsumowania zapraszamy do lektury naszej recenzji!

Każda miłość skazana jest na tragedię. Nie ma radości bez smutku. Nie ma związku, który zakończyłby się szczęśliwie. Jest tylko bolesne rozstanie lub utrata drugiej połówki. Bez względu na euforię, jaką czujemy, na nasze poczucie bezpieczeństwa, na to jak jesteśmy zgrani z tym, kogo wybraliśmy sobie na towarzysza szarej codzienności, zawsze, każda relacja, zmierza do tragedii lub złamanego serca… A może jednak nie? Co, jeśli pożegnanie związku – nawet najszczęśliwszego, pielęgnowanego, niemalże idealnego – może być początkiem nowego życia i powodem do szczerej radości, dzielonej ze wszystkimi bliskimi?

Ale i Alex są parą jak z obrazka, tak idealną, jak to tylko możliwe. W oczach przyjaciół i rodziny są ludźmi, którzy zostaną ze sobą już na zawsze… Coś się jednak zmienia, psuje i po czternastu cudownych latach się rozstają. Nie mamy tutaj do czynienia z żadnym melodramatycznym wydarzeniem, nikt nikogo nie zdradza, uczucia nie uciekają na skutek niemożliwego do zażegnania konfliktu. Bohaterowie po prostu uznają, że pora ruszyć dalej, spróbować czegoś innego. Nie chcą się smucić i rozpaczać. Zamiast tego decydują się wcielić w życie jeden z dziwacznych, abstrakcyjnych pomysłów ojca Alex, który od lat powtarza, że ludzie powinni świętować nie początek związku, a jego zakończenie – jako radosne otwarcie, nowy początek.

Mężczyzna i kobieta wyruszają w podróż – od jednego znajomego do drugiego – by zebrać bliskich na wielkiej uroczystości. Przy okazji próbują skończyć swój własny tajemniczy film, który (jak szybko się okazuje) jest furtką dla reżysera – Jonása Trueby – by przenieść dość poplątaną i nielinearną narrację na poziom meta.

Oczywiście nietypowa forma i niebanalny punkt wyjścia nie zmieniają tego, że Wrócicie do siebie jest, u swych podstaw, filmem prostym i klarownym. To kolejna opowieść o rozstaniu, walce o miłość oraz o istocie udanego związku. To wszystko oblane komediowym sosem, którego bazą są ironia, metanawiązania i intelektualna zabawa z widzem, który połamał już zęby na komediach romantycznych, a przy okazji nie jest mu obce europejskie kino autorskie – nawiązania i inspiracje (mniej lub bardziej udanie wplecione) do Ingmara Bergmana są wszechobecne.

Wszystko jest w porządku — recenzja filmu "Wrócicie do siebie"
Wrócicie do siebie, reż. Jonás Trueby (2024)

Trueby ma kilka ciekawych refleksji, a i jego podejście potrafi czasami ująć widza. Zręcznie bawi się konceptem monotematyczności i powtarzalności, ironicznie wytykając dobrze wszystkim znane głupoty towarzyszące prezentowanym sytuacjom. Podśmiewa się z przyjaciół głównej pary, którzy odmawiają zaakceptowania faktów. Ironizuje z samych bohaterów, gdy ci non-stop wygłaszają (tonem tak pewnym i radosnym, jak to tylko możliwe) ten sam monolog: o ich szczęściu, wzajemnych uczuciach oraz zasadności organizowanej imprezy. A film w większości składa się właśnie z takich dialogów, które niewiele się od siebie różnią (wyjątkiem są momenty, w których Alex i Ale streszczają swoje życie uczuciowe ludziom, którym jest ono skrajnie obojętne).

Zresztą do powtarzalności Trueby sam w filmie się przyznaje i czyni ją elementem fabularnej wolty. W którymś momencie zdaje się nawet skręcać w kierunku autotematyzmu, a Wrócicie do siebie zaczyna zadawać pytania o zasadność tropów, które kojarzymy z tego typu filmami. Nie chcę uciekać się do spoilerów, więc ten wątek muszę tutaj zostawić, ale jest on ograny całkiem pomysłowo.

Niestety, Trueby wpada w zastawioną przez siebie pułapkę. Przyznanie się do celowej repetycji wątków i całych scen nie sprawia, że staje się ona nagle mniej męcząca. Wręcz przeciwnie, jest to niemożebnie męczący zabieg. Od połowy filmu zaczynają wkradać się nuda i zmęczenie, których miejsce ostatecznie zastępuje zwyczajna irytacja. Reżyser, jakby wątpiąc w inteligencję widza, od momentu wspominanej wolty oraz „wyznania” (tak nazwijmy ten punkt, w którym sam zwraca uwagę na nieustającą powtarzalność) film staje się nieznośnie redundantny w swym przekazie.

Problem stanowi również zakończenie. Wrócicie do siebie nie ma pojęcia, jak chce się spuentować. Z jednej strony pasuje to do tej opowieści, która jest bardziej obrazowaniem sytuacji bohaterów niż przypowiastką z morałem, ale z drugiej sprawia, że widz jest rozczarowany. Tym bardziej że w ostatnich dwudziestu minutach obejrzy ze trzy sceny, które doskonale nadają się na idealne ostatnie ujęcie. Trueby brnie jednak dalej, szukając, kopiąc coraz głębiej i głębiej, aż traci możliwość powrotu. Nie pomagają zabawy z rzeczywistością i przeplataniem różnych perspektyw, które na finiszu są zdecydowanie mniej potrzebne i błyskotliwe niż na początku. Nie broni się również próba odejścia od luźnego tonu i zbudowania bardziej dramatycznych akcentów…

Trueby bynajmniej nie jest debiutantem: na koncie ma prawie dziesięć pełnych metraży. Niemniej, Wrócicie do siebie sprawia wrażenie, jakby było filmem stworzonym przez kogoś na początku artystycznej drogi. Dużo tutaj niekonsekwencji, przesady oraz warsztatowych braków i niedociągnięć. Hiszpańskiemu twórcy brakuje reżyserskiej dyscypliny i lepszego wyczucia całej opowieści oraz kontroli na poziomie scenariusza. Nie brakuje mu natomiast oka do aktorów. Jego castingowe wybory są doskonałe. Odtwórcy głównych ról wypadają fantastycznie, podobne jak i ci znajdujący się na drugim planie, na czele z kradnącym show Fernando Truebą (aktorem nominowanym niegdyś do Oscara za najlepszy film animowany).

Wrócicie do siebie koniec końców jest naprawdę niezłą rozrywką, szczególnie przez dynamiczną i zaskakującą pierwszą połowę. Błędy, które twórcy popełniają w drugiej, ciągną jednak film w dół. Czy nadal warto go zobaczyć? Bez wątpienia, bo film hiszpańskiego twórcy pozostaje niezłym eksperymentem i świeżym spojrzeniem na pewne tematy. Szkoda, że zabrakło dopracowania i dodatkowej uwagi, bo potencjału było na znacznie, znacznie więcej.

Zapraszamy do lektury pozostałych naszych tekstów z Nowych Horyzontów. Znajdziecie je pod tym linkiem. Za polską dystrybucję filmu odpowiada Stowarzyszenie Nowe Horyzonty.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to