Wytłumacz mi miłość – recenzja filmu „Piękny poranek”. 13. Festiwal Kamera Akcja

Filip Grzędowski15 października 2022 20:00
Wytłumacz mi miłość – recenzja filmu „Piękny poranek”. 13. Festiwal Kamera Akcja

Mia Hansen-Løve zrobiła nowy film. Tym razem dobry. Choć proces otrząsania się po beznadziejnej Wyspie Bergmana w pełni się jeszcze nie zakończył, Francuzka zaprezentowała w Cannes nowy tytuł – Piękny poranek.

Za filmem stoi reżyserka co najmniej ciekawa, a z pewnością taka, wokół której panuje ciekawy dyskurs. Po Bergman Island pojawiały się głosy, że Mia Hansen-Løve stworzyła arcydzieło, które zostało po prostu niezrozumiane. Recenzenci (chociaż to słowo jest takim samym nadużyciem jak „krytycy”) wycierają sobie co nieco teorią autorską. Bo ta 60-letnia teoria z pewnością nie zdążyła się zestarzeć, a we współczesnych realiach produkcyjnych nie jest już tylko eksponatem muzealnym, by nie powiedzieć rupieciem, prawda? No nieprawda.

Nie można powiedzieć, by wokół Wyspy Bergmana powstał jakiś spór krytyczny. Obrońcy tego filmu są głośni, ale paradoksalnie jednocześnie niemi. Brzmi to dziwnie, ale najśmieszniejsze w tym jest to, że to prawda. Minął rok, a nikt dalej nie widział na oczy obiecywanej rozprawy. I może lepiej, żeby nikt jej nie zobaczył. Zamiast tego lepiej obejrzeć Piękny poranek – to będzie lepiej spędzony czas.

Mia Hansen-Løve tym razem nie skupia się na łóżku, w które raczył wypróżnić się Ingmar Bergman. Piękny poranek to mała opowieść o Sandrze (Léa Seydoux), samotnie wychowującej córeczkę tłumaczce akademickiej. Na co dzień dba o dobro schorowanego ojca, a podczas spaceru spotyka Clémenta (Melvil Poupad), dawnego przyjaciela, z którym zaczyna ją wiązać nieoczywiste uczucie.

fot. Piękny poranek, reż. Mia Hansen-Løve, dystrybucja Galapagos Film

Francuski romans stał się oczywistym zbitkiem słów. To nie pierwszy francuski film o takiej tematyce, bo trudno raczej nazwać to konwencją. Początkowo wydaje się, że nie jest to udana opowieść. Hansen-Løve rozpoczyna od scenek wypłukanych z emocji. Wraz z upływem czasu ekranowego, romans zaczyna być niespodziewanie interesujący i nieoczekiwany. Reżyserka komponuje historię przy użyciu mało filmowych bohaterów. I to znakomity pomysł.

Pozostając jeszcze przy porównaniu z paszkwilem, jakim była Wyspa Bergmana, bohaterowie Pięknego poranka są zwykli, mało wyjątkowi, niezbyt charakterni. Poprzednio Hansen-Løve musiała opowiedzieć historię o wielkich tematach, nośnym artystycznie motywie oraz artystach poszukujących inspiracji. Reżyserka wpadła oczywiście we własną pułapkę, tworząc pretensjonalną galerię bzdur i absurdów. Piękny poranek jest o wiele bardziej kameralny. To naprawdę mało filmowa historia, o prostym, nieco nastoletnim uczuciu, jakie rodzi się z cielesnego pożądania. I choć pewno znajdą się szaleńcy o kosmopolitycznych zapędach, którzy zachwycą się Francją i francuską kulturą życia, tak w rzeczywistości jest to film o prostych bohaterach, którzy równie dobrze mogliby żyć gdzieś między nami. Hansen-Løve zrywa z wielką narracją i skupia się na tych, którzy często bywają pomijani.

Wydaje się, że Piękny poranek mógłby nastąpić po Piątkowej nocy. Ten drugi to oczywiście francuski romans w reżyserii Claire Denis. Choć jest to film bardziej ponury, opierający się na większej eksploatacji fizyczności, to oba tytuły są niesione przez zwykłych bohaterów. To podobne obrazy „miłości”, w których niezbyt oryginalni ludzie potrzebują czułości.

fot. Piękny poranek, reż. Mia Hansen-Løve, dystrybucja Galapagos Film

Równolegle ze świetnie poprowadzoną, subtelną historią „miłosną”, śledzimy wątek chorego ojca. Ostatnie lata obfitowały w wielkie dzieła o podobnej tematyce. Gaspar Noé, Florian Zeller czy nawet nieco wcześniej Michael Haneke nie dość, że opowiedzieli coś ciekawego, to zrobili to w zaskakującej, momentami eksperymentalnej formie. Hansen-Løve niestety pozostaje daleko z tyłu. Niemal cały ten wątek jest potwornie nudny. Wydaje się, że był tu pomysł jedynie na jego zakończenie, które jest dobre, choć nieco pseudointeligenckie. Hansen-Løve portretuje chorobę nijako, a jej wpływ na bohaterów zaczyna wybrzmiewać bardzo późno, a przy tym również niezbyt głośno. To spore potknięcie reżyserki, które rozwadnia cały film, a momentami także męczy.

O ile reżyserka poprzez potworną Wyspę Bergmana poddała swój warsztat w uzasadnione wątpliwości, tak Léa Seydoux konsekwentnie zachwyca. To występ opanowany i poruszający. Szczególnie jedną scenę – obrazek z podróży autobusem – Seydoux wypełnia niemal szczerą wrażliwością. W tym skromnym kadrze rządzą emocje oddane w sposób niemalże doskonały. Przez cały film znanej chociażby z ostatnich Zbrodni przyszłości aktorce udaje się stworzyć kreację przekonującą oraz porywającą. Nawet gdy film kuleje (a zdarza mu się to cyklicznie), Seydoux sprawia, że postać zwykłej kobiety staje się wyjątkowa. To wielka rola w kameralnym filmie.

Piękny poranek to zaskakująco udany film. Hansen-Løve chyba nie taka straszna, szczególnie w bardziej dyskretnym tytule. Gdy schowa się do szafy głośne, choć puste krytycznie podrygi na temat jej autorskości, pozostaje świetny romans nieoczywistych bohaterów z pewną skazą w postaci kakofonicznego wątku starości. Mimo wszystko, najnowszą produkcję MHL można nazwać małym sukcesem.