Mike Flanagan w ostatnich latach wyrósł na jednego z bardziej cenionych twórców horroru. Uznanie przyniosły mu zarówno solidne filmy, jak i netfliksowe seriale adaptujące klasyczne powieści grozy takie jak Nawiedzony dom na wzgórzu Shirley Jackson czy Zagłada domu Usherów Edgara Allana Poe. Flanagan już od dawna był powiązany z twórczością Stephena Kinga. W 2017 reżyser nakręcił bardzo udaną adaptację Gry Geralda, w 2019 Doktora Sen, który był kontynuacją Lśnienia, a obecnie pracuje nad nową, serialową wersją Carrie. Jesienią zeszłego roku zadebiutował nowy film Flanagana, czyli Życie Chucka, ekranizujące opowiadanie Kinga z jednej z jego nowszych książek, antologii Jest krew… Projekt, o którym nie mówiło się zbyt wiele, niespodziewanie zdobył główną nagrodę publiczności podczas festiwalu w Toronto. Neon będący dystrybutorem filmu zdecydował się przesunąć premierę na lato 2025 roku. Czy Życie Chucka to rzeczywiście dzieło tak udane i, jak mówiło się od jakiegoś czasu, najlepsza adaptacja prozy Kinga?
W obliczu końca świata, wśród wszechobecnej paniki i rozczarowania, na ulicach zaczynają pojawiać się dziwne billboardy z twarzą uśmiechniętego księgowego. Kim jest tajemniczy Charles „Chuck” Krantz i jak wyglądało jego życie?
Chociaż Stephen King to autor znany przede wszystkim z horrorów, jego twórczość jest w rzeczywistości dużo bardziej różnorodna. Chociaż większość jego prac rzeczywiście można zakwalifikować do gatunku literatury grozy, znajdziemy wśród nich również wiele głebszych myśli i bardziej uniwersalnych tematów. Poza oczywistymi przykładami takimi jak Stań przy mnie, Skazani na Shawshank czy Zielona Mila, można zauważyć, jak wiele z innych powieści i opowiadań Kinga opowiada o dorastaniu, śmierci czy przemocy. Życie Chucka to właśnie jedna z tych prac autora, która stricte horrorem nie jest, nawet pomimo tego, że zawiera elementy paranormalne. Flanagan z opowiadania Kinga zaczerpnął właśnie ten refleksyjny klimat, ale również jego nietypową konstrukcję. Życie Chucka opowiadane jest nielinearnie, od tyłu. Na początku będziemy więc oglądać ostatnie dni tytułowego bohatera, a na samym końcu jego dzieciństwo. Ten zabieg jest całkiem ciekawy, szczególnie że każdy z aktów filmu utrzymany jest w trochę innej konwencji.
Uważam, że zdecydowanie najlepszą częścią Życia Chucka jest pierwszy akt (ze względu na nielinearną narrację zatytułowany trzecim). Z początku może być on dość zaskakujący, gdyż sam Chuck prawie w ogóle się w nim nie pojawia, a jego głównymi bohaterami są odgrywany przez Chiwetela Ejiofora nauczyciel oraz jego była żona, w którą wciela się Karen Gillan. Ta część filmu dość mocno różni się też od całej reszty, bo opowiada o końcu świata i utrzymana jest w pesymistycznym, apokaliptycznym nastroju. To skromna opowieść o ludziach, którzy próbują sobie poradzić ze zbliżającym się końcem. Oparta przede wszystkim na smutnych rozmowach i powolnym godzeniu się z tym, co nieuniknione. Tematycznie to właśnie ten rozdział Życia Chucka wydaje mi się najbardziej fascynujący i najgłębszy jeśli chodzi o zawarte w nim przemyślenia. Flanagan decyduje się na krótki przekrój społeczeństwa, pokazanie różnych form żałoby, od gniewu i zaprzeczenia, aż do zwykłej akceptacji, którą reprezentuje w tym przypadku postać nauczyciela. W cyklu książek science fiction Autostopem przez galaktykę pojawia się koncepcja pewnego urządzenia nazwanego total perspective vortex. Ma to być maszyna, która pozwala zobaczyć człowiekowi jak mały i nieznaczący jest w odniesieniu do całego wszechświata. W Życiu Chucka odpowiednikiem wejścia do total perspective vortex dla mieszkańców Ziemii jest konfrontacja ze zbliżającą się apokalipsą. To moment, w którym ludzie zdają sobie sprawę z tego, że realnie nie mają na nic wpływu, istnienie dobiega końca i tyle. Wszechświat nie ma intencji, nie jest czymś, co da się kontrolować, a my jako istoty jesteśmy jego minimalną częścią, pyłkiem, który pojawił się na ostatnim etapie jego istnienia. Cały ten pesymistyczny ton pierwszego aktu filmu Flanagana bardzo do mnie przemawia. To najsmutniejsza i najbardziej melancholijna część Życia Chucka, ale przy tym niepozbawiona nadziei, bo w gruncie rzeczy to również historia o tym, że w obliczu tragedii jedynym co nam pozostaje, jest być razem i cieszyć się tą, z perspektywy wszechświata niezwykle krótką chwilą istnienia, jaka została nam dana. Morał trywialny i prosty, ale przy tym naprawdę ładny.
Niestety, po świetnym pierwszym akcie Życie Chucka skręca w dużo mniej ciekawym kierunku. Kolejne dwa rozdziały tej historii operują niepotrzebnym banałem. Nie są już tak kreatywne i oryginalne w swojej formie jak początek. Tytułowe życie Chucka to historia o marzeniach, radzeniu sobie ze śmiercią i wykorzystywaniu danego nam czasu w typowym dla hollywoodzkich dramatów, ckliwym stylu. Uważam, że niektóre z przemyśleń Flanagana i Kinga są ciekawe, ale podane w zupełnie nieciekawy sposób. Wątek tańca jako formy afirmacji życia to na przykład coś, co w kinie widziałem już wielokrotnie, podobnie zresztą jak historia dziadka nakładającego presję na małego Chucka. Problem polega też na tym, że Flanagan operuje banalną, żywcem wyjętą z książki narracją. Wielokrotnie wykorzystuje monologi z off-u, a jego dialogi są zbyt łopatologiczne. Czasem aż prosi się o to, żeby morały i znaczenia były trochę lepiej ukryte w historii, okryte jakąkolwiek aurą tajemnicy, a nie tłumaczone dokładnie w rozmowach.
Mam wrażenie, że wiele z problemów Życia Chucka to po prostu naleciałości z twórczości Kinga, który, szczególnie w swoich najnowszych pracach, ma irytującą tendencję do skręcania w banał i zbędną ckliwość. Flanagan ewidentnie czerpie z jego twórczości i to, co najlepsze i najgorsze. Bierze zarówno kreatywne, horrorowe elementy, takie jak obraz apokalipsy, albo tajemnicę strychu w rodzinnym domu Chucka, ale i te kiepskie, czyli przede wszystkim łopatologiczność, która trąci typową, hollywoodzką tandetą. I o ile w prozie Kinga da się to jeszcze znieść, tak w filmie, który powinien być jednak medium wizualnym, monologi z off-u, które mają tłumaczyć widzowi poszczególne sceny, bywają nieznośne. W ten sposób Flanagan sabotuje własne dzieło, bo forma przekazywanych przez bohaterów złotych myśli spłyca nawet te wnioski, które są rzeczywiście interesujące.
Życie Chucka imponuje bardzo dobrą obsadą. Główna rola przypadła Tomowi Hiddlestonowi, jednak realnie w samym filmie nie jest go tak dużo, jakby się mogło wydawać. Mimo to trzeba przyznać, że aktor sprawdził się dobrze. Często gra samą mimiką i gestami, jego bohater jest prosty, ale poczciwy. Chuck to zresztą w samym zamyśle postać, która ma reprezentować większość społeczeństwa – człowiek, który wiedzie szare, nudne życie, który zrezygnował ze swojego artystycznego potencjału, a mimo wszystko cieszy się każdą chwilą, która została mu dana. Bardzo dobry występ dał także Chiwetel Ejiofor, który pojawia się co prawda tylko w pierwszym akcie, ale sprawdza się tam jako ostoja spokoju. To bohater na wielu płaszczyznach smutny, ale pogodzony ze swoim losem i starający się skupiać na tym, co mu zostało. W filmie jest jeszcze wiele mniejszych, ale nadal udanych ról. Mark Hamill radzi sobie w roli dziadka i odgrywa postać interesującą dlatego, że mimo jej wad, Flanagan nie próbuje jej demonizować, jakby to z pewnością zrobiło wielu innych twórców. Karen Gillan stanowi dobry kontrast dla Ejiofora i reprezentuje społeczną panikę i bezsilność. Natomiast Carl Lumbly i David Dastmalchian dostają tylko po jednej scenie, ale i tak po seansie ich występy zapadają w pamięć.
Życie Chucka to, mimo wielu problemów, film całkiem interesujący i solidny. To opowieść o godzeniu się z naszą ludzką bezsilnością i nieistotnością. O tym, żeby nawet w obliczu przytłaczającej nas pustki i krótkiego czasu, jaki został nam dany, cieszyć się każdą chwilą. Są to oczywiście morały trywialne, ale ładne i warte docenienia. Na długo zapamiętam pierwszy akt, będący świetnym obrazem końca świata. Wizją, w której apokalipsa nie jest tą wielką, znaną z biblijnych opisów, ale cichym, powolnym zwrotem ku nieistnieniu, z którym nie możemy nic zrobić. Szkoda, że później Flanagan skręca w tak banalnym kierunku, zamiast kontynuować enigmatyczny nastrój z początku, decydując się na powtarzanie złotych myśli i spłycanie swojego przekazu. Gdyby nie szereg problemów w drugim i trzecim akcie, rzeczywiście moglibyśmy mówić o Życiu Chucka jako jednej z najlepszych adaptacji Kinga.
Życie Chucka trafi na ekrany kin 1 sierpnia, a jego polska premiera odbędzie się podczas tegorocznej edycji festiwalu Nowe Horyzonty.