Współczesne kino Iranu ma się bardzo dobrze, żeby nie powiedzieć świetnie. To nie tylko obsypywany nagrodami Asghar Farhadi, ale również osoby, którym kradnie scenariusze. Po tej niepotrzebnej złośliwości należy dodać, że w Iranie działa też wielu innych znakomitych twórców z Jafarem Panahim na czele. Nie tak dawno publiczność na całym świecie zachwycał również Abbas Kiarostami. W tak bogatym w sukcesy irańskim kinie pojawił się film Holy Spider w reżyserii Aliego Abbasiego, który szturmem przeszedł przez drzwi Grand Lumiere Theatre w Cannes.
Recenzja zawiera pomniejsze spoilery, ale wszystkie poruszone w niej zabiegi fabularne przedstawione są dość wcześnie w filmie.
Holy Spider to oparta na faktach historia seryjnego mordercy, który w Jordanii w 2000 roku zabijał pracownice seksualne pod pretekstem oczyszczania miasta. Fraza „oczyszczanie miasta” pada dosłownie w filmie, przez co budzi oczywiste skojarzenie z eskapadą Travisa Bickle’a. Nie sposób uciec więc od porównań do legendarnego Taksówkarza oraz jego parodystycznego kontynuatora w postaci Jokera Todda Phillipsa. Każdy z tych filmów w pewien sposób traktuje o społeczeństwie. „Żyjemy w społeczeństwie” czy też „krytyka społeczeństwa” za sprawą filmu Phillipsa stały się synonimem tego, co w filmie najgorsze. Niemiłosierne walenie łopatą w tył głowy widza, pseudointeligenckie rozważania na temat światowej polityki to zaraza, jaką zalał kino Phillips.
„Holy Spider” nie ucieknie więc od tych porównań. Warto od razu zaznaczyć, że film Abbasiego to wyjątkowo i zaskakująco dobra krytyka społeczeństwa. Nie dowierzam, że jest to możliwe, ale tak. Udało się zrobić to bardzo, bardzo dobrze.
Szczególnie dobrze widać to w scenie, gdy zwykli ludzie, bez nadmiernej ekspozycji, po prostu wspierają rodzinę tytułowego pająka i doceniają jego „czyszczenie ulic”. To doskonała scena, jedna z najlepszych, jakie mogliśmy oglądać podczas całego wrocławskiego festiwalu. Abbasi w jednej scenie perfekcyjnie buduje obraz degeneracji społeczeństwa oraz silnego i ślepego zanurzenia w konserwatyzmie czy też religijnym ekstremizmie. Całe Holy Spider to szokujące swoim realizmem rozgrzebanie trudnej polityczno-społecznej sytuacji Iranu z początku wieku. Abbasi oczywiście zabiera stronę, wydaje się, że słuszną, ale w swoich osądach nie popada w pokraczne kreowanie „tych złych”, tak jak chociażby zrobił to wspomniany Todd Phillips. Tutaj „złe społeczeństwo” wciąż jest sensownym bohaterem zbiorowym, w którego można uwierzyć. To wcale nie banda idiotów, którzy palą taksówki, a społeczność z głębokimi problemami obyczajowymi, świat zepsuty. I w tym zepsuciu Abbasi odnalazł się rewelacyjnie!
W pewnym momencie jednak budowanie głównego bohatera wchodzi na drogę, która okazuje się równią pochyłą. I tak jak początkowo, również przez świetnie zrealizowane sceny morderstw, jak i absolutnie genialne sceny z rodziną (scena z piłką!) dostajemy wielowarstwową i ciekawą postać, tak z czasem popada to wszystko w skrótowość. Sceny histerycznego śmiechu budzą obrzydliwe skojarzenie do wiadomego tworu, a sceny sądowe poprzez wybiórczy montaż nie wnoszą żadnej głębi. Szkoda. Cierpi na tym też główna bohaterka, która zaczyna zwyczajnie obojętnieć.
W budynku kina Nowe Horyzonty po seansach Holy Spider rozbrzmiewało „zaskakująco gatunkowe” jako argument na plus filmu. To w pewien sposób śmieszne. Kino artystyczne (pomińmy na chwilę spory na temat jego pozycjonowania) a szczególnie chyba canneńskie wypracowało już pewien obraz w głowach widzów. I teraz każde odstępstwo od artystycznej, autorskiej formuły w stronę kina gatunkowego – a więc czegoś teoretycznie „niższego” – uznajemy automatycznie za plus i wyróżnik filmu. A przecież wydaje się, że powinno być zupełnie odwrotnie. To doprawdy ciekawe i raczej fantastyczne zjawisko. Tak jak Titane było filmem, który wprowadził body horror na salony, tak Holy Spider (ramię w ramię z Podejrzaną Park Chan-wooka) wydaje się wprowadzać kryminał na festiwalowe salony.
Bo tak, przez pewną część filmu jest to bardzo udany kryminał (przez inną część mniej udany dramat rodzinny, a przez jeszcze inną bardzo nieudany dramat sądowy). Pierwszy akt filmu to bardzo angażujący i pełen pasji kryminał. Mimo że wiadomo „kto zabił”, to i tak uczucie uścisku na gardle towarzyszy widzowi. Sama narracja odpowiada jednej ręce, która zaciska się na szyi, drugą może być wizualna strona filmu. Utrzymane w niskim kluczu zdjęcia Nadima Carlsena przypominają wczesne obrazy Davida Finchera przy jednoczesnym osadzeniu akcji w Iranie. To naprawdę ciekawie zbudowany świat.
Zar Amir-Ebrahimi za główną rolę odebrała aktorską nagrodę na tegorocznym festiwalu filmowym w Cannes. Po seansie budzi to jednak lekkie zadziwienie. To rola bardzo dobra, ale podobnie jak w przypadku „Baby Brokera”, trudno znaleźć argumenty, które przemawiałyby za skalą takiego zachwytu i uznania. Już w prologu filmu Abbasiego dostajemy krótszy, ale bardziej radykalny i chyba bardziej imponujący kobiecy występ aktorski. Amir-Ebrahimi co prawda świetnie panuje nad emocjami i oddaje stanowczość swojej bohaterki, ale wątpię, by była to rola zapamiętana na długo. Wyróżnienie w Cannes należy raczej rozpatrywać w ramach zwrócenia uwagi na cały film.
W porównaniu z okropnym Jokerem, Holy Spider to rewelacyjny film. W porównaniu z Taksówkarzem Martina Scorsese, po prostu niezły. W porównaniu z kinem Panahiego czy Farhadiego, jedynie przeciętny. I tak wizualnie (gatunkowo) jest tu ciekawiej niż u Farhadiego, ale Holy Spider daleko do tak wielopoziomowej opowieści, jaką było choćby Rozstanie. Niemniej, film Abbasiego to zdecydowanie udany towar eksportowy Iranu, na który warto wybrać się do kina.