Sean Baker – to nazwisko weszło do szerokiego obiegu w 2017 roku. Wtedy to właśnie w sekcji Director’s Fortnight festiwalu w Cannes pokazano niezależny, amerykański film The Florida Project nakręcony przez wówczas jeszcze niezbyt kojarzonego reżysera. Film odniósł ogromny sukces, szczególnie jak na to, że nie stało za nim żadne duże studio. Zgarnął jedną nominację do Oscara za najlepszą rolę drugoplanową i świetne oceny od krytyków. Od tego czasu Baker zdążył nakręcić jeszcze Red Rocket pokazywane w Cannes w 2021 roku. Minęły kolejne trzy lata i reżyser, teraz mając już status uznanego twórcy kina niezależnego, prezentuje światu film Anora. Dzieło pełne charakterystycznego dla niego stylu, a jednak wyróżniające się na tle jego pozostałej filmografii.
Ani pracuje jako tancerka erotyczna w nowojorskim klubie. Pewnej nocy spotyka tam Ivana – młodego, bogatego Rosjanina, syna wpływowych oligarchów. Relacja szybko eskaluje, aż wreszcie, po tygodniu znajomości, para bierze ślub. Spełnione marzenie o luksusowym życiu Ani zostaje zagrożone przez rodziców chłopaka, którzy chcą unieważnienia małżeństwa.
Po portretujących najniższe klasy Ameryki The Florida Project i Red Rocket, Baker skręca w nieco innym kierunku. Anora nie jest już osadzona w najbiedniejszych rejonach Los Angeles czy Teksasu, a w Nowym Jorku. Główna bohaterka, choć z pewnością nie należąca do najzamożniejszych, ma dom i dzięki pracy wiąże jakoś koniec z końcem. Ponadto, chyba po raz pierwszy w swojej karierze, reżyser zawiera w swojej historii także wątek bogaczy – w tym przypadku rosyjskich oligarchów. Mimo tych zmian, uspakajam wszystkich fanów Bakera. Chociaż Anora to w jego twórczości coś nowego, dalej ma wszystkie te elementy, za które pokochano jego wcześniejsze filmy.
Baker zdecydował się w niej na pewien bardzo ciekawy, narracyjny zabieg. Po mniej więcej godzinie filmu ma miejsce skrajna zmiana tempa i stylistyki, coś podobnego do rozwiązania z zeszłorocznego How to Have Sex. Początek Anory to właściwie bajka. Historia o tym, jak nowojorska tancerka erotyczna poznaje księcia (w tym przypadku syna bogatego oligarchy). Zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia i biorą ślub, dzięki któremu dziewczyna wreszcie może spełnić marzenia o życiu jak z bajki. Cały ten wątek Baker ogrywa bardzo świadomie. Dużo w nim zamierzonego kiczu czy teledyskowego montażu w rytm imprezowych utworów (w soundtracku znalazło się nawet All the Things She Said). Reżyserowi już we wcześniejszych filmach zdarzało się celowo grać kiczowatą stylistyką. W Red Rocket znalazł się przecież cover Bye Bye Bye, a ostatnia scena tamtego filmu to jawna zgrywa z amerykańskich romcomów. W pierwszej połowie Anory tego typu zabaw stylistyką jest jeszcze więcej. Neonowe kluby, imprezy bogaczy i sceny erotycznych tańców.
Oczywiście w pewnym momencie musi pojawić się zwrot o 180 stopni. Po tygodniu z bajki na Ani czeka brutalne zderzenie z rzeczywistością. Gdzieś po godzinie Anora kompletnie się zmienia. Szybki teledyskowy montaż zostaje zastąpiony bardziej naturalistycznym stylem, który widzowie od razu skojarzą z wcześniejszymi filmami twórcy (w szczególności Mandarynką). Amerykańska bajka zmienia się w Good Time braci Safdie z armeńskimi gangsterami i jeżdżeniem po nowojorskich klubach. Obracają się role, bo Kopciuszkiem jest już nie Ani, a Ivan, którego trzeba odnaleźć.
Ten narracyjny zabieg oczywiście nie jest tylko pustym widzimisię reżysera, ale ma ogromny wpływ na całą historię i rozwój postaci. Ani przed poznaniem Ivana może i nie miała idealnego życia, ale jakoś sobie radziła. Jednak te dwa tygodnie spędzone z chłopakiem i ślub pokazują jej, że może żyć jak księżniczka na zamku. Więc kiedy ten nowo zdobyty status zostaje zagrożony przez bogatych oligarchów i wysłanych przez nich gangsterów, dziewczyna zrobi wszystko, by go utrzymać.
W tym momencie na wierzch wychodzi, czemu Ani jest tak interesującą bohaterką. Baker nigdy nie próbuje robić z niej męczennicy. Dziewczyna w swoich działaniach potrafi być interesowna i skrajnie egoistyczna. Biorąc ślub z młodym Rosjaninem wcale go nie kocha. Oczywiście to też nie tak, że go nienawidzi, ale ewidentnie bardziej, niż nim jako człowiekiem, jest zainteresowana statusem, jaki daje jej relacja z nim. Ani traktuje Ivana jak dzieciaka – infantylnego, niedoświadczonego, takiego, którym bez większych problemów można manipulować. Propozycja ślubu nie jest dla niej wyznaniem uczucia, ale sposobem na wyrwanie się z obecnego miejsca w życiu.
I chociaż nie brzmi to jak najbardziej pozytywna postać świata, naprawdę można ją polubić, a Baker nigdy nie próbuje oceniać jej za czyny czy intencje. W końcu czy manipulowanie bogatym synem oligarchów, który całe życie dostawał wszystko, czego chciał, traktując Amerykę jak swój plac zabaw, to coś strasznego? Skoro Ivan traktuje ludzi jak swoje zabawki, to czemu Ani miała by mu okazywać szacunek. Bohaterkę można lubić też za to, jak bardzo jest zdeterminowana. Widać, że nie miała w życiu łatwo i nauczyła się walczyć o swoje za wszelką cenę. Jest uparta, nigdy nie odpuszcza. Kiedy inni boją się zareagować, ona broni się zapierając rękami i nogami, nie zważając na autorytety. Jej walka o utrzymanie statusu, choć nieraz naiwna, jest godna podziwu. Niektóre sceny, w których bohaterka wprost mówi, co myśli, ignorując wyższą pozycję ludzi, z którymi rozmawia, podczas premiery wywoływały wręcz brawa.
Ani, podobnie jak bohaterki wcześniejszych filmów Seana Bakera, jest interesująca właśnie ze względu na swoją niejednoznaczność i wyrazistość. Reżyser pod żadnym pozorem nie chce przedstawiać swoich postaci jako ofiar, nie chce żerować na pokazywaniu cierpienia i biedy. To, że Ani jest sexworkerką, nie ma być powodem do współczucia, szczególnie, że ona sama nie ma wyrzutów sumienia związanych z tym zawodem. Podobnie w drugą stronę. To, że jest samolubna i kiedy nadarza się jej okazja na lepsze życie, bez zastanowienia z niej korzysta, to nie uzasadnienie dla osądzania. To postać skomplikowana, można się zastanawiać, ile z jej zachowań to przemyślane decyzje, a ile to wyuczone sposoby na radzenie sobie z problemami. Można dyskutować, czy jest w ogóle zdolna do miłości, co zostaje podniesione w rewelacyjnym zakończeniu. Anora może stanąć w jednym szeregu z Jane z Gwiazdeczki i Sin-Dee z Mandarynki jako kolejna wielowymiarowa, nieoczywista kobieca bohaterka wykreowana przez Bakera.
Reżyserowi Red Rocket w twórczości zdarzało się już poruszać temat imigrantów. W 2004 – na długo przez swoimi najpopularniejszymi filmami – wraz z Shih-Ching Tsou nakręcił Take Out, czyli historię biednego pracownika małej, azjatyckiej restauracji, która skupiała się na temacie chińskiej społeczności w Nowym Jorku. W Anorze Baker wraca do tematu, tym razem portretując Rosjan, Armeńczyków i innych imigrantów z podobnych rejonów świata. Ich obraz jest dwojaki. Z jednej strony oglądamy biednych mieszkańców Nowego Jorku – drobnych gangsterów na usługach bogaczy, w tym przypadku pochodzących z Armenii. Z drugiej są też bogaci oligarchowie, którzy przyjeżdżają do Stanów, żeby się zabawić. W to wszystko ciekawie wpisuje się także główna bohaterka. Ani wstydzi się swoich korzeni. Oficjalnego imienia Anora nie używa, zastępując je jego bardziej amerykańską wersją. Kiedy słyszy pytanie o język rosyjski, odpowiada, że go zna, ale woli się nim nie posługiwać. Baker takimi niuansami świetnie buduje obraz tej zamkniętej społeczności. Dużo tu niejednoznaczności, specyficznych, kulturowych relacji czy mocnej klasowości, bo biedni Armeńczycy traktują Ivana i jego rodzinę jak bogów. A w środku tego wszystkiego tkwi tytułowa Anora, która najchętniej zapomniałaby o swoim pochodzeniu, widocznie poirytowana, kiedy ktokolwiek jej o nim przypomina.
Chociaż Anora – tak samo jak wcześniejsze filmy Bakera – mówi o wielu problemach trawiących Amerykę, to również świetna komedia. Jeśli kogoś bawiły już chaotyczne kłótnie w Mandarynce czy wszystkie odpały Mikey’ego w Red Rocket, spędzi czas na filmie świetnie, szczególnie, że żartów jest jeszcze więcej. Skojarzenia z Good Time braci Safdie nasuwają się od razu, szczególnie, że Anora w pewnym momencie zmienia się w historię o nowojorskiej pogoni z trzema skretyniałymi gangsterami. Widać tu, że Baker jest po prostu kinofilem, który nie wstydzi się czerpać pełnymi garściami z amerykańskiego kina lat 70. i 80., tworząc szaloną mieszankę i coś, czego nie spotyka się często we współczesnym kinie. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że Anora to najbardziej rozrywkowy film reżysera, w którym drugie dno ukryte jest nieco głębiej niż w The Florida Project czy Red Rocket.
Mało jest reżyserów, którzy prowadzą aktorów tak fantastycznie jak Sean Baker. Przecież to właśnie on w Red Rocket odkopał Simona Rexa i pomógł mu wykreować jedną z najlepszych kreacji roku. Wszystko to jest podwójnie imponujące, biorąc pod uwagę, że Baker samemu odpowiada za casting do wielu swoich filmów. W Anorze na pierwszym planie oglądamy Mikey Madison – aktorkę, która grała już w kilku filmach (chyba najbardziej kojarzona była ze względu na występ w nowym Krzyku), ale dopiero tutaj dostała tak znaczącą rolę pierwszoplanową. I jest to jeden z tych występów, które pozwalają ruszyć z karierą na dużą skalę. Madison jest rewelacyjna – to występ złożony, pełen humoru, uwodzenia, ale i bardziej emocjonalnych momentów. Aktorka jest tak naturalna, że gdybym nie widział jej wcześniej w żadnych filmach, uznałbym, że Baker podobnie jak w swoich wcześniejszych dziełach, zatrudnił po prostu naturszczyka. Mam nadzieję, że sytuacja z Simonem Rexem się nie powtórzy i Madison zgarnie w przyszłym roku przynajmniej nominacje do najbardziej znaczących nagród.
Anora to kolejny świetny film Seana Bakera, który z każdą kolejną produkcją utwierdza nas w przekonaniu, że jest jednym z najlepszych amerykańskich reżyserów kina niezależnego. Jego najnowsze dzieło to z jednej strony tematyka, którą porusza od zawsze i wiele elementów, które działały już w The Florida Project czy Red Rocket. Z drugiej zaś próba pójścia w trochę innym kierunku, a w efekcie film, który wyróżnia się na tle pozostałej filmografii twórcy. Dużo tu dobrego humoru, kreatywności, ale i poważniejszych tematów poruszonych z odpowiednią wrażliwością. Anora stoi też fantastycznie poprowadzoną bohaterką, a tytułowa rola może być wielkim, aktorskim przełomem dla Mikey Madison. To też jeden z najlepszych filmów tegorocznego Cannes i przyznanie mu Złotej Palmy byłoby jak najbardziej wskazane.