Kosmos, jakich mało – recenzja gry „Astro Bot”

Filip Mańka10 września 2024 18:52
Kosmos, jakich mało – recenzja gry „Astro Bot”

Nowi nabywcy PlayStation 5 na początek swojej przygody z konsolą mają okazję zagrać w Astro’s Playroom i poznać Astro Bota – sympatycznego, ale i dzielnego robocika, który wprowadza graczy w świat dziewiątej generacji konsol. Nikt jednak przed laty nie spodziewał się, że Astro Bot stanie się bohaterem jednej z najgłośniejszych premier roku, oferując jedną z najbardziej zaskakujących i imponujących gier, jakie Sony kiedykolwiek nam zaoferowało.

Wbudowany w konsolę PlayStation 5 Astro’s Playroom to naprawdę przyjemna gra, będąca sprawnym połączeniem marketingowego produktu, pokazującego możliwości nowej konsoli oraz pada, a także sympatycznej platformówki, która od pierwszej mapy momentalnie pochłania gracza. Japoński producent od pierwszych zapowiedzi nie pozostawał złudzeń, że sequel wzniesie przygody Astro Bota nie o poziom wyżej, a przynajmniej o kilka. Tym razem przemierzamy odległe galaktyki i planety, a wyjątkowo poziom gry jest równomierny z umiejscowieniem akcji, bo kłamstwem nie będzie stwierdzenie, że Astro Bot zakrawa na wręcz kosmiczną rozgrywkę.

Tym razem nasz mały superbohater musi uratować rozsiane po wszechświecie boty, które zaginęły po tym, jak podróżujący przez galaktykę statek-konsolę zaatakował zły kosmita Nebulax. Rozbijając się na odległej planecie, razem z Astro Botem nie zwlekamy i od razu wyruszamy w podróż, aby znaleźć resztę naszych małych przyjaciół oraz odbudować statek.

Astro Bot, recenzja gry
fot. Astro Bot, wyd. Sony

Astro Bot nie pozostawia złudzeń, że każda galaktyka, planeta czy asteroida to inna historia.

Inna przygoda, która oferuje graczowi nowe doznania, odmienne mechaniki, które nieraz wbijają w ziemię pomysłowym użyciem możliwości pada i konsoli. Przemierzamy planety lodowe, wulkaniczne, horrorowe, pixelowe, czy nawet kosmiczne Las Vegas. Mógłbym z rękawa wypisać kolejne i kolejne planety, bo twórcy postawili sobie wysoko poprzeczkę, aby każda mapa ani na chwilę nie przypominała poprzedniej. To im się udało, bo łatwo było wpaść w pułapkę powtarzalności, lecz gdy bierzemy pada do ręki, to ciężko go potem odłożyć na bok. Astro Bot to wręcz uzależniająca rozgrywka, która pochłania gracza w tej plejadzie kreatywności, dynamiki czy responsywności, ale to, co łączy te wszystkie kwieciste określenia, to prostota. Kolejna rzecz, przed którą twórcy się uchronili, to poczucie przytłoczenia, które przy kilkudziesięciu lokacjach i setkach znajdziek mogło łatwo się pojawić. To jakże przyjemna odtrutka po Star Wars Outlaws, które od pierwszych godzin nie bierze jeńców, jeśli chodzi o przeładowanie treścią. Gra znakomicie się porusza po tym prostym, archetypowym schemacie platformówki, modelując rozgrywkę w wiele stron na różnych etapach gry.

Ciężko odrzucić kłębiącą się z tyłu głowy myśl, aby pójść na kolejną i jeszcze kolejną planetę, gdy w graczu siedzi przeświadczenie, że tytuł może nas ponownie zaskoczyć. Ile razy w trakcie rozgrywki na mojej twarzy pojawiał się uśmiech, bo gra wprowadzała nową mechanikę, która obracała gameplay o 180 stopni lub przedstawiała inną, ciekawą i klimatyczną planetę. Astro Bot to tytuł, która rzeczywiście wygląda i brzmi jak projekt, w którym znalazły się wszystkie pomysły deweloperów, co nie jest wadą – każdy z nich, mówiąc potocznie, dowozi. Im dłużej przemierzamy wszechświat, tym bardziej rośnie w nas poczucie, że twórcy podnoszą sobie poprzeczkę, aby ani na chwilę nie zanudzić gracza.

Już pierwsza część potrafiła zaimponować fizyką i responsywnością pada reagującego na otoczenie. Druga odsłona oferuje graczowi doświadczenie, które zdaje się wyciskać z konsoli maksimum, jeśli chodzi o wiele aspektów technicznych. Twórcy nie kryją swojej fascynacji dziesiątkami, jak nie setkami obiektów, z którymi możemy wchodzić w interakcję. To różnej maści kryształy, klocuszki, owoce, które spływają na gracza falami. Stanowi to znakomitą otoczkę do niezwykle dynamicznej rozgrywki, która w zależności od konkretnej modyfikacji Astro Bota i od odwiedzanego przez niego poziomu błyskawicznie potrafi zmieniać swoje tempo i optykę rozgrywki. Robi to nieziemskie wrażenie i zapewnia fantastyczne doświadczenie, które wcale nie nudzi im bliżej końca, a jeszcze bardziej potrafi nas pochłonąć. Szczególnie że podczas mojej wielogodzinnej przygody z grą przytrafił mi się ledwie jeden błąd. Poza tym rozgrywka nie traci nic ze swojej płynności i szybkości, co stanowi pewną namiastkę tego, co potrafi PS5. Szkoda, że dopiero parę lat po premierze.

fot. Astro Bot, wyd. Sony, recenzja
fot. Astro Bot, wyd. Sony

Astro Bot to tytuł, który potrafi nam przypomnieć, dlaczego kochamy gry.

Pod płaszczem zręcznej i uroczej platformówki, produkcja Team Asobi oferuje wspaniałe przygody, pełne zaskoczenia oraz ekscytacji. To list miłosny od PlayStation dla PlayStation, wobec najnowszej konsoli Sony, ale również innych gier japońskiej firmy i nie tylko, co nieraz budzi na twarzy spory uśmiech. Nie dajcie się zwieść prostej fabule. To świat, z którym potrafimy się zżyć, zbudować pewną więź, co ma swoje emocjonalne zakotwiczenie w finale, który w pięknym stylu podkreśla wydźwięk historii o empatii, poświęceniu czy sile przyjaźni. To również zaskakujące, że w dobie wielkich gier AAA, które zmagają się z licznymi problemami, na odsiecz generacji przychodzi znienacka Astro Bot, odkrywając przed graczem siłę technologii, która jeszcze nie miała jak i kiedy rozkwitnąć. Miejmy nadzieję, że ten symboliczny zwiastun przyszłości szybko zamieni się w regularność, bo po przygodzie, jaką przeżyłem z Astro Botem, ciężko się pogodzić z myślą, że jeszcze przez jakiś czas nie dostaniemy równie mocnego doświadczenia. Weźcie pady w dłoń i wyruszcie w odległy wszechświat – nie zawiedziecie się.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to