Wielkie, niezrealizowane marzenia. Splendor, pasja, uwielbienie do tworzenia, do kreacji. Majestat ostatniego prawdziwego króla Europy, schyłek ery idei większych niż wszystko inne. Człowiek szalony, słaby, niedostosowany do życia w brutalnym i wymagającym świecie. Wszystkie te obrazy przemykają przed oczami, gdy myślimy o Ludwigu, ostatnim – a zarazem największym – epickim filmie Luchino Viscontiego.
Ciągle pamiętam ekscytację towarzyszącą mojemu pierwszemu seansowi Ludwiga. Był to moment wyjątkowy, bo na film polowałem już od dość dawna. Absolutnie nie chciałem zadowolić się gorszą jakościowo kopią czy nieprecyzyjnymi, amatorsko przygotowanymi napisami. Był to jeden z tych filmów, które musiałem zobaczyć w całej ich okazałości. Było warto.
Chociaż Lampart bez wątpienia zapisze się w pamięci jako najdoskonalsze, ostateczne dzieło Luchina Viscontiego, a i Zmierzch bogów swym rozmachem do dziś fascynuje kinomanów, to pod względem skali oba dzieła nie umywają się do Ludwiga. Ta bardzo szczegółowa i wierna historia życia Szalonego Króla (reżyser oraz scenarzyści przestudiowali wszystkie dostępne dokumenty, teksty i relacje dotyczące epoki), okazała się jednym z najtrudniejszych i najbardziej wymagających projektów twórcy Rocca i jego braci. Mimo że reżyser musiał, jak zawsze, zmagać się z producentami i dystrybutorami, którzy w niektórych wersjach okrutnie film skrócili, to i tak stworzył mistrzowski obraz, który stał się jednym z najbardziej cennych darów reżysera dla kinematografii.
Główny bohater filmu, Ludwik II, władał Bawarią od 1864 roku aż do swojej (bardzo tajemniczej) śmierci. Visconti uznał go za ostatniego prawdziwego monarchę Europy i ma w tym sporo racji. Ludwik uosabiał wszystkie cechy, które bylibyśmy gotowi przypisać archetypicznemu monarsze. Otoczony luksusem i przepychem mieszkał w komnatach wspaniałych zamków, polował w nieprzebytych puszczach i przechadzał się alejkami zdumiewających ogrodów. Był przy tym skrajnie niezainteresowany rządzeniem.
Bajkowego Króla pamiętamy dziś głównie jako marzyciela oraz wielkiego konesera sztuki, muzyki, mecenasa samego Richarda Wagnera. Jako władca i przywódca kraju miał pozycję kruchą, słabą. Nie zapobiegł włączeniu Bawarii do Rzeszy Niemieckiej. Praktycznie każdy z jego pomysłów dotyczących polityki zagranicznej czy wewnętrznej kończył się fiaskiem. Król kompletnie ignorował wydarzenia o charakterze militarnym i unikał również tych społecznych oraz politycznych. Nie należał do zwolenników hucznych bankietów, kurtuazyjnych spotkań dyplomatów i przedstawicieli europejskiej arystokracji. Jak zarazy unikał stolicy i zrezygnował z jakiegokolwiek udziału w obradach rządu. Takie podejście przypadło do gustu prostym poddanym. Ludwik z dużą przyjemnością jeździł po kraju. Odwiedzał wioski i chodził po górach, chętnie rozmawiał ze zwykłymi ludźmi. Potrafił zatrzymać się w jakimś domu, a następnego dnia obdarować swoich gospodarzy cennymi podarkami. Nic więc dziwnego, że kochali go poddani z nizin społecznych.
Ludwik zresztą do oszczędnych nie należał. Zamiast jednak wydawać na własne przyjemności, wojsko czy rozwój infrastruktury gospodarczej, stawiał na architekturę i sztukę. Był wielkim przyjacielem Wagnera (dla tej relacji był nawet gotowy abdykować) i otoczył genialnego muzyka opieką finansową, umożliwiającą mu tworzenie wspaniałych dzieł.
Wydał wielką fortunę na budowę zamków. Efektem jego zamiłowania okazał się porażający swym pięknem i majestatem Neuschwanstein Castle. Król rozpoczął też proces budowy trzech wspaniałych pałaców (za jego życia ukończono jedynie Linderhof Palace, którego architekt inspirował się Wersalem). Ludwik dbał również o rozwój teatru. Wskazywał dyrektorów dworskiej sceny i sprowadzał do kraju twórców, którzy wystawiali sztuki autorstwa Szekspira, Mozarta, Schillera oraz Webera. Wszelkim przedsięwzięciom artystycznym król narzucił konkretne zasady i standardy do spełnienia. Wszystko po to, by zwiększyć ich atrakcyjność w oczach odbiorców oraz samego władcy. Dziesiątki przedstawień najróżniejszego rodzaju było przygotowywanych jedynie dla małej grupy odbiorców, a niekiedy tylko dla jednego – samego Ludwika.
Z biegiem lat król coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Był nieszczęśliwy i samotny (nigdy się nie ożenił, a do dziś wielu uważa, że skrycie król był homoseksualistą). Ukrywał się pośród górskich twierdz, kompletnie nie angażując swojej osoby w wydarzenia polityczne. Cierpiał na liczne, trudne obecnie do zidentyfikowania, schorzenia natury psychiatrycznej. Dziś lekarze podejrzewają, że król zmagał się ze schorzeniami schizotypowymi. Wówczas uważano go po prostu za szaleńca, którego przed zamknięciem i odseparowaniem od świata broniły jedynie status oraz względna nieszkodliwość. Dopiero pod koniec życia stwierdzono u niego niepoczytalność i zmuszono do abdykacji. 13 czerwca 1886 roku Ludwik w towarzystwie lekarza wybrał się na spacer nad jezioro. Dwa ciała znaleziono niedługo później, a tajemnica śmierci obu mężczyzn do dziś pozostaje nierozwiązana.
W historii Ludwika jest wszystko co Viscontiego, jako historyka i uważnego obserwatora zmian społeczno-politycznych, mogło zainteresować. Jeśli spojrzymy na reżysera jako człowieka zafascynowanego ludźmi, tajemnicami ich uczuć, emocji i psychiki, wtedy tematyczna studia okazuje się praktycznie nie mieć dna.
Ludwig to opowieść o obsesji i o poszukiwaniu piękna. O szaleństwie, jak i chorobliwym idealizmie. To też historia o systemie, o tym jak zawodzi jednostkę, która jest inna i nie potrafi się przystosować, nie umie grać zgodnie z regułami. Tak jak system (inny, a jakże podobny) zawodził nie raz poprzednich bohaterów Viscontiego (Salvatore w Rocco i jego bracia), tak w tej czterogodzinnej epopei zawodzi króla idealistę, obłąkanego marzyciela.
Badacze nie raz zastanawiali się czy bohater filmu nie jest tutaj uosobieniem samego reżysera. Trudno jednak o gorszą interpretację, której zaprzeczała chociażby Suso Cecchi d’Amico, scenarzystka Viscontiego i osoba niezastąpiona przy powstawaniu jego wielkich arcydzieł. Przede wszystkim, jak sama mówi, Ludwik jest człowiekiem słabym. To marzyciel, idealista pozbawiony silnego charakteru i hartu ducha niezbędnych, by przetrwać w brutalnym, skomplikowanym świecie. Zupełne przeciwieństwo Viscontiego. Charyzmatycznego, majestatycznego a przy tym okrutnego perfekcjonisty z żelazną siłą woli, niezachwianą pewnością w dążeniu do celu. Zakładam, że włoski mistrz słysząc sugestię, że umieścił cząstkę siebie we władcy Bawarii, byłby zdegustowany.
Nie oznacza to jednak, że Luchino nie traktuje Ludwika z empatią i miłością. W końcu mówimy tu o twórcy, który oddaje całego siebie każdej swojej historii, który znika w opowieści, jest zawsze pochłonięty przez mnogość wątków, interpretacji i myśli. Bez względu na to jak odległe są mu przedstawiane historie, zawsze traktuje bohaterów z szacunkiem i empatią, tak sprytnie manipulując własnymi spostrzeżeniami, by nigdy nie narzucać ich widzowi. Dlatego jego Ludwik, nawet jeśli koniec końców jest postacią godną pożałowania i nieudolną, jest również kimś o szczerym, pięknym sercu. Kimś, kto walczy o zachowanie dziecinnego zachwytu światem.
Rola Ludwika to rola życia Helmuta Bergera. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Nie tylko z powodu samego jej poziomu. To była też ostatnia tak głośna i pamiętna kreacja. Helmut Berger, należący bez wątpienia do grona najwspanialszych europejskich wirtuozów ekranu, był niestety tak mocno powiązany z Viscontim, że śmierć jego mentora i kochanka doprowadziła do absolutnego załamania zarówno osobistego jak i zawodowego. Przez następujące później dekady Berger nigdy nie był w stanie znaleźć roli podobnej do tej odegranej w Ludwigu czy Zmierzchu bogów. W rozmowie, jaką wspólnie przygotowaliśmy z Accademią Włoskiego Kina, Marta Snoch cudownie opowiada o tym, jak bardzo rola Ludwika okazała się prorocza dla życia Bergera. Nie tylko pod kątem tego z jak podobnymi problemami obaj mężczyźni musieli się zmierzyć. Podobieństwa znajdziemy nawet wizualne, charakteryzatorom Viscontiego cudem udało się przewidzieć zaskakująco trafnie, jak po latach będzie wyglądał Helmut Berger.
Osobiście śmiem twierdzić, że magię w filmie kradnie jednak Romy Schneider. Wychowanka i ulubienica Viscontiego (w której dostrzegał uderzające podobieństwo do swojej największej miłości, jedynej osoby, którą prawie poślubił) na etapie prac nad Ludwigiem była już po wykańczającej przygodzie z postacią cesarzowej Elżbiety, Sissy. Porzuciła legendarną kreację i próbowała radzić sobie z konsekwencjami, które rola odcisnęła na jej zdrowiu. A jednak dla Viscontiego zgodziła się ponownie zmierzyć z tym widmem przeszłości. Tym razem w zupełnie nowej wersji, pozbawionej przesadnego romantyzowania, złożonej, mrocznej, skomplikowanej. Jej występ to niemalże metakomentarz wyprzedzający o lata dyskurs o konsekwencjach pewnych ról dla zdrowia psychicznego aktorów. Visconti dostrzegł je znacznie szybciej, a jego komentarz jest najlepszy z możliwych – wygłoszony za pomocą kamery i taśmy. Pozwolił przemówić też samej Schneider, a ta wykorzystała tę okazję z nawiązką, zachwycając widownię swym przejmującym występem.
Jak to bywa u Viscontiego, realizacja Ludwiga była wielkim przedsięwzięciem, trwającym całe miesiące. Karawana filmowców podróżowała od lokacji do lokacji, gdyż reżyser się uparł, by maksymalnie dużo nakręcić w historycznych miejscach. Dlatego odwiedzono wszystkie zamki, pałace, teatry, opery czy miasta wzniesione przez Ludwika lub kojarzone z jego postacią. Niemniej uwagi niż przy okazji Lamparta poświęcono wiarygodności historycznej. Jak wspominałem, Visconti chciał pozostać tak wiernym jak to tylko możliwe, wszystkim oficjalnym zapiskom, które odnalazł w archiwach. Oznaczało to również skrupulatne i drobiazgowe odwzorowanie mody, elementów dekoracji i scenografii. Ten sam obsesyjny maniak, który specjalnie zamawiał kiełbasy o odpowiednim odcieniu do jednej sceny w Zmierzchu blogów, nawet na moment nie utracił swojego perfekcjonizmu.
Ludwig pozostaje w Polsce jednym z najciężej dostępnych filmów Viscontiego. Szansa, by zobaczyć go w odrestaurowanej wersji na wielkim ekranie, może się już nigdy nie powtórzyć. Tym bardziej zachęcamy do seansu w ramach Timeless Film Festival Warsaw.
Zachęcamy również do zapoznania się z resztą naszych tekstów poświęconych nadchodzącej retrospektywie.