Boża furia – recenzja filmu „Monkey Man”

Jakub Marciniak01 maja 2024 17:04
Boża furia – recenzja filmu „Monkey Man”

Monkey Man to debiut niestandardowy. Wrzucający nas na głęboką wodę, prosto w ciemne, brudne i pełne skrajnej przemocy ulice indyjskiego miasta. Konfrontujący nas z mroczną stroną hinduskiego społeczeństwa, jedynie zarysowujący postać głównego bohatera, z zanurzeniem się głębiej w jego osobowość czekający aż do połowy filmu. Monkey Man to złożony, wielowarstwowy i wymagający obraz, stawiający sobie niezwykle wygórowane cele.

Ten pozbawiony prawidłowego wprowadzenia wstęp do mojego tekstu nie jest przypadkowy. Mniej więcej podobnie zaczyna się film Deva Patela – widz zostaje wrzucony w sam środek akcji i do połowy historii praktycznie nie poznaje przeszłości i motywacji głównego bohatera. Zamiast tego reżyser podrzuca mu różne poszlaki, porozrywane urywki, które widz musi sobie poskładać. Nie wiemy kto jest kim, czemu protagonista robi co robi i jaki jest jego ostateczny cel (poza tym, że ma związek z zemstą). Monkey Man przez większość czasu robi wszystko co tylko możliwe, by uniknąć standardowej ekspozycji. Poprzez brak linearności oraz ciągłe wykorzystanie retrospekcji i subiektywnego punktu widzenia wymieszanego z introspekcją bohatera, tworzy narracje chaotyczną, nieintuicyjną, wymagającą od widza skupienia na poziomie, który raczej z kinem akcji kojarzony nie jest. Spróbujmy jednak, chociaż tutaj, nadać rzeczom jakiś sensowny układ.

Monkey Man to reżyserski debiut jednego z hollywoodzkich ulubieńców, Deva Patela. Jak może wiecie z moich innych tekstów, jestem fanem wszystkich twórczych eksperymentów aktorów. Zawsze fascynowało mnie to, jak ludzie przyzwyczajeni do przedstawiania wizji innych, podchodzą do pracy nad własnymi przemyśleniami i uczuciami. Jakich środków używają, by przelać je na ekran, jak inspirują się reżyserami, z którymi pracowali. Większość z tych filmów do udanych nie należy, ale zawsze jest w nich coś ciekawego. Chociażby w Creedzie III (z naszą recenzją zapoznacie się tutaj), który chociaż dobry nie jest, to ma w sobie tyle autorskiego spojrzenia, że niektóre (nieudane) sekwencje utkwiły mi w pamięci bardziej niż bliźniacze momenty z bardziej kompetentnych (całościowo) filmów.

Dev Patel jest twórcą szalenie ambitnym. Tego odmówić mu nie można. Monkey Man to pod każdym względem porwanie się z motyką na słońce. Raz, że stworzenie angażującego kina akcji co do zasady nie jest łatwe, a dwa, że Patel postawił na bardzo brawurowy sposób kreacji spektaklu. Monkey Man to chaos. Film gigantyczny w każdej scenie, szczegółowy i poskładany z szalenie skomplikowanych sekwencji. Wszystko tu jest kręcone tak, by wyszło jak najbardziej kreatywnie i niestandardowo. W każdym momencie Patel szuka nieoczywistego ujęcia, umiejscawia kamerę w nietypowych punktach i skupia się na kompletnie pomijanych zazwyczaj perspektywach. Do tego dochodzi montaż – szybki, agresywny, mielący zdecydowanie zbyt dużo punktów widzenia. Scenografie są rozbuchane, oświetlenie i kolorystyka żywcem wyjęta z najlepszych europejskich horrorów, a w warstwie fabularnej do powierzchownej opowiastki o nierównościach społecznych dochodzi przyjemnie pogłębiony komentarz odnośnie społeczności hijra.

Boża furia - recenzja filmu "Monkey Man"
Dev Patel w filmie Monkey Man (reż. Dev Patel).

No, tylko że w całości to nie działa. Film jest ogromnym wyzwaniem percepcyjnym. Od tempa i epileptycznych atrakcji może zakręcić się w głowie, ale widz przede wszystkim szybko się męczy. Przestaje się koncentrować i ciężko mu zaangażować się w historię, gdy każda sekwencja to walka o przetrwanie, zachowanie zdrowych zmysłów. Monkey Man przez nieco ponad dwie godziny nawet na chwilę nie zwalnia, nie daje widzowi odetchnąć. Również wtedy, gdy bohater akurat przeżywa swój moment wyciszenia i rekonwalescencji, film jako taki widzowi nie odpuszcza, cały czas atakując zmysły milionem bodźców. A przy tym opowieść jest bardzo sztampowa i płaska, na tyle, że kompletnie nie motywuje do tego, by wygrzebać z siebie nieco energii do jej śledzenia. Dramat protagonisty potraktowany jest po macoszemu, chociaż o jego tragedii przypominają nam setki flasbhacków i z cztery bardziej rozbudowane retrospekcje (i… kilkanaście wizji), to na dobrą sprawę w ogóle go nie czujemy. Patel w niezły sposób fragmentarycznie prowadzi narracje w pierwszej połowie filmu. Doceniam unikanie ekspozycji i szanowanie inteligencji widza. Niestety reżyser ostatecznie i tak wykłada karty na stół poprzez dłuższą, wyjaśniającą scenę z przeszłości wrzuconą tuż przed finałowym aktem filmu, w momencie, w którym może ona wywołać co najwyżej wzruszenie ramion. Ani nie zaskakuje, ani nie porusza.

Głównym winnym jest sam bohater. Bardzo lubię Deva Patela, ale postać, którą dla siebie przygotował, jest… cóż… fatalna. Pomimo dwóch godzin filmu nie wiem o niej nic, poza tym, że chce się zemścić. To jest cała jego osobowość. Bohater Patela nie posiada żadnej innej cechy charakteru. Między nim, a jakąkolwiek drugoplanową postacią nie ma nawet grama uczuć i emocji. Protagonista jest jak gracz w jakiejś niezbyt rozwiniętej grze akcji, polegającej tylko na przechodzeniu od lokacji do lokacji. Tak jak w niej tak i w Monkey Manie fabuła jest zwyczajnie leniwie pretekstowa. Mamy tutaj nawet typowe dla gier absurdy – wielki guru, który leczy bohatera, a potem go szkoli, pomimo że widzi go pierwszy raz na oczy i na dobrą sprawę, nie posiada żadnego sensownego motywu, by to czynić. Zresztą cała relacja bohater – społeczność jest jedną z najbardziej bezpłciowych i niewiarygodnych jakie kiedykolwiek widziałem. Monkey Man pod tym względem jest lata świetlne za Johnem Wickiem, którego fabuła jest jeszcze prostsza i głupsza. Tam jednak film nie traktuje się serio, a cały dramat oparty jest na faktycznych emocjach i relacjach. Nawet jeśli oczywistych i schematycznych, to naturalnych i szczerych, dzięki czemu oglądanie trzygodzinnej bijatyki nie sprawia wrażenia kompletnej straty czasu.

Patel słusznie nie rezygnuje ze swoich kulturowych korzeni. Kilka tematów, istotnych dla społeczeństwa Indii, przeniesionych jest nieźle, ale i tu brakuje wnikliwości. Patologie kastowego podziału są podkreślone, ale również porzucone. Cała historia zbyt rzadko porusza specyfikę różnych problemów charakterystycznych dla miejsca akcji, a za często przedstawia wszystko w sposób bardzo uniwersalny. Przy kilku zmianach ten film poradziłby sobie, gdyby nie był osadzony w Indiach.

Monkey Man to debiut ciekawy i na pewno wart obejrzenia. Zwłaszcza na wielkim ekranie, bo zdarzają się tu naprawdę fantastyczne momenty, a koneserzy mięsistego kina akcji docenią bezpardonową brutalność i to do jakich fizycznych granic reżyser/aktor się doprowadził. Szkoda, że Patel wcześniej nie spróbował swych sił w czymś mniejszym, co pozwoliłoby mu na spokojniejsze przećwiczenie różnych form, a od razu podjął się przedsięwzięcia, którego szanse na powodzenie były mizerne.

Monkey Man (reż. Dev Patel)