Dominik Moll – to nazwisko nie jest jeszcze szczególnie głośne, a szkoda, bo osobiście uważam, że należy do jednych z najciekawszych współczesnych, francuskich reżyserów. Mało jest obecnie twórców, którzy tak jak on bawią się narracją i zaskakują kreatywnością przy każdym kolejnym projekcie. Moll już od jakiegoś czasu bawi się konwencją kryminału. W 2019 nakręcił świetne, nielinearne, opowiadane z kilku różnych perspektyw Tylko zwierzęta nie błądzą, a w 2022 swoją premierę miała jego Noc 12 października, fascynujący antykryminał skupiony na pracy służb. Jako osoba należąca do – niestety jeszcze nielicznej – grupy entuzjastów twórczości Francuza, bardzo ucieszyła mnie informacja o tym, że jego kolejny film zadebiutuje w konkursie głównym tegorocznego festiwalu w Cannes. Case 137 miało być kolejnym kryminałem, tym razem skupionym na historii protestów i policyjnych nadużyć. Jak wypadł ten projekt?
Stéphanie jest śledczą pracującą w zespole badającym policyjne nadużycia. Na jej biurko trafia sprawa o numerze 137. Młody chłopak w trakcie protestu żółtych kamizelek w Paryżu został postrzelony w głowę pistoletem do tłumienia zamieszek. Kobieta zrobi wszystko, by, mimo komplikacji, zmowy milczenia i presji ze strony służb, doprowadzić śledztwo do końca i skazać winnych.
Case 137, podobnie jak poprzedni film Molla, Noc 12 października, można zaklasyfikować jako swoisty antykryminał. Bo choć film opowiada o śledztwie, robi to w zupełnie inny sposób, niż przyzwyczaiło nas do tego kino. Podczas gdy kryminały przeważnie opierają się na wciągających przesłuchaniach, pogoniach za podejrzanymi i strzelaninach, Case 137 jest dużo spokojniejsze. Reżyser stara się oddać pracę służb realistycznie, więc jego bohaterowie godzinami przeglądają obraz z kamer, obsesyjnie oglądają raz za razem same filmy, a największa część ich pracy poświęcona jest pisaniu raportów i oficjalnych próśb o zatwierdzenie działań operacyjnych. Nie ma tu miejsca na personalne obsesje i wendety, wszystko trzeba robić według dokładnych instrukcji. Film skupia się na tych elementach pracy śledczych, które inni reżyserzy, szczególnie amerykańscy, kompletnie pomijają, uznając, że nie byłyby wystarczająco angażujące dla widzów. Paradoksalnie jednak taka proceduralna konwencja okazuje się na wielkim ekranie bardzo zajmująca. Siedziałem na krawędzi fotela, oglądając sceny, w których Stéphanie zadaje kolejnym przesłuchiwanym dokładnie te same pytania, łączy w spójną całość obrazy z paryskich kamer i podsumowuje to wszystko w służbowych mailach. Taka perspektywa, podobnie jak we wcześniejszej Nocy 12 października, pozwala spojrzeć na pracę służb z nowej perspektywy. W obiektywie Molla śledczy nie są obsesyjnymi geniuszami rodem z kina noir, ale zwykłymi służbistami, którym przypada niewdzięczna i żmudna praca, często skazana na porażkę pomimo całych włożonych w nich wysiłków. Dopiero takie filmy jak Case 137 pozwalają zrozumieć, czemu policjanci i detektywi nie powinni emocjonalnie angażować się w sprawy, które prowadzą i oddzielać życie prywatne od zawodowego.
Moll jako reżyser, który uwielbia bawić się z oczekiwaniami widzów, musiał wprowadzić do historii pewną woltę. Pojawia się ona mniej więcej w połowie, kiedy proceduralny kryminał zmienia się w kino zaangażowane społecznie. Okazuje się bowiem, że prawdziwym problemem nie jest odnalezienie winnych, ale doprowadzenie ich przed wymiar sprawiedliwości. Case 137 to nie historia o śledztwie, ale o przywilejach, immunitetach i systemie, który po prostu nie działa. Moll wyraźnie zaznacza, że wymiar sprawiedliwości nie jest równy, a kara zależy w gigantycznym stopniu od pozycji społecznej. Niewinnego chłopaka można skazać podczas kilkunastominutowego procesu bez żadnych realnych dowodów, tylko dlatego, że znalazł się na proteście i łatwo przykleić mu łatkę niebezpiecznego rewolucjonisty. Tymczasem prawdziwy zbrodniarz przed tym samym sądem nigdy nawet nie stanie tylko dlatego, że nosi mundur. Za policyjnymi oprawcami stoi cały system ochrony: grupa kolegów z pracy, którzy nie powiedzą o nich złego słowa, media usilnie robiące z nich bohaterów i sędziowie zawsze z góry uważający ich za niewinnych – w końcu coś musiało ich sprowokować do użycia siły. To przerażające, że w historii o grupie funkcjonariuszy, którzy bardziej niż służbami porządkowymi są groźnymi bojówkarzami, najbardziej cierpi bohaterka, która próbuje doprowadzić ich przed wymiar sprawiedliwości. To Stéphanie jest traktowana jako ta zła, przez ludzi z mundurowego środowiska nazywana zdrajczynią i wichrzycielką. A my jako widzowie oglądając to możemy czuć tylko narastającą frustrację. Słuchając zeznań winnych zdaje się, jakbyśmy obcowali ze złem w jego najczystszej, najobrzydliwszej postaci. W takich momentach hasła pokroju „Not All Cops” wydają się po prostu śmieszne, bo problem nigdy nie tkwił w pojedynczych policjantach, ale w całym systemie, który pozwala im bezkarnie krzywdzić innych i ukrywać się za służbowym mundurem. Odczuwalna w trakcie seansu frustracja, o której tu piszę, to też wyraz ogromnej siły Case 137, bo dla mnie to właśnie ta emocja jest wyznacznikiem dobrego dramatu społecznego.
Moll pozostawia w tej historii wiele miejsca na niejednoznaczności, bo choć system jest zepsuty od środka, trudno w tym momencie znaleźć jakieś realne rozwiązania. Oczywiście policjanci powinni być pociągani do odpowiedzialności za swoje czyny znacznie częściej, ale film wyraźnie zaznacza też, że w niektórych sytuacjach nie możemy skazać kogoś, nie pogwałcając przy tym zasady o domniemaniu niewinności. Case 137 zaznacza, jak trudna jest praca śledczego. Chociaż Stéphanie doskonale wie, co zaszło i kto tego dokonał, musi myśleć nie faktami, ale sądowymi strategiami. Z jednej strony złamanie procedur i działanie wbrew podręcznikowi potencjalnie pozwoliłoby jej skazać winnych. Z drugiej, czy tak naprawdę by jej do nich nie upodabniało? Czy złamanie służbowej etyki, nawet z najszlachetniejszą intencją, nie jest tożsame z użyciem podczas protestu nieuzasadnionej przemocy? Paradoks, w którym znalazła się Stéphanie, jest absolutnie przerażający. Jej jedynym sposobem na wymierzenie sprawiedliwości jest złamanie reguł, które na tej samej sprawiedliwości się opierają. I tu dochodzimy do strasznej puenty całej tej historii. Grając według zasad przeciw drugiej stronie, która gra nieuczciwie, zawsze przegrasz. A jeśli złamiesz zasady, przegrasz łamiąc własną etykę, upodabniając się do przestępców, których ścigasz.
W całym tym scenariuszu należy przyjrzeć się też samej Stéphanie, bohaterce wyjątkowo ciekawej i odstającej od standardowych archetypów kina kryminalnego. Funkcjonariuszka bowiem nie może sobie pozwolić na personalne obsesje i emocjonalne zaangażowane w sprawę. To postać żyjąca w ciągłej presji, osądzana przez obydwie strony konfliktu. Przez poszkodowanych demonstrantów uznawana za część zepsutego systemu, przez kolegów z służb za zdrajczynię. Znajdując się w samym centrum tej burzy, niezależnie co zrobi, bohaterka musi i tak zachowywać obiektywność i nie przekraczać zawodowych granic. Tutaj należy pochwalić także Léę Drucker, która wypadła w tej roli bardzo dobrze. Świetnie oddaje zarówno zawodową stronę swojej postaci, ze wszystkimi jej moralnymi dylematami, jak i osobistą, reprezentowaną przede wszystkim przez bardzo ciekawą i naturalnie przedstawioną relację z synem.
Case 137 to zarówno bardzo dobre kino proceduralne, zrywające ze schematami typowych kryminałów, jak i pogłębiony, niejednoznaczny dramat społeczny. To obraz, który ogląda się na krawędzi fotela z mieszanką ekscytacji i frustracji. Świetnie napisany, przemyślany, wykorzystujący reżyserski chłód, by opowiadać o złożonych, często niemożliwych do rozwiązania problemów. To też wreszcie film, który zamyka usta wszystkim mówiącym „Not All Cops”, bo szlachetne jednostki nie naprawią systemu, który jest zepsuty już od podstaw. Takiego kina społecznego – inteligentnego, emocjonalnego i odważnego – nam potrzeba.