Nie dowiecie się kto zabił – recenzja filmu „Noc 12 października”

Stanisław Sobczyk05 marca 2023 21:00
Nie dowiecie się kto zabił – recenzja filmu „Noc 12 października”

Zeszłoroczny festiwal w Cannes przyniósł nam wiele nowych, ciekawych produkcji, które wciąż pojawiają się regularnie w polskich kinach. Obok głośnych filmów z konkursu głównego, pojawiło się także wiele mniejszych, oryginalnych projektów prezentowanych w osobnych sekcjach. Sporo mówiło się o War Pony, Pięknym poranku czy Pięciu diabłach. Ja natomiast wiązałem spore nadzieję z filmem Noc 12 października, która miała być nieszablonowym kryminałem skupiającym się na pracy francuskiej policji. Reżyserem filmu jest Dominik Moll, który kilka lat temu nakręcił Tylko zwierzęta nie błądzą – bardzo angażujący i zaskakujący thriller. W zeszły piątek Aurora Films wprowadziła produkcję do polskich kin i choć film grany jest tylko w kinach studyjnych, warto się na niego wybrać, bo to jeden z najciekawszych kryminałów ostatnich lat.

Nocą 12 października we francuskim Grenoble dochodzi do tajemniczego morderstwa. Młoda dziewczyna – Clara – zostaje podpalona. Policjanci rozpoczynają swoje śledztwo, ale każde kolejne przesłuchanie tylko komplikuje sprawę.

fot. Noc 12 października, reż. Dominik Moll, dystrybucja Aurora Films

„Walczymy ze złem pisząc raporty” – tak o pracy śledczych mówi jeden z bohaterów filmu. Wydaje się, że to właśnie ten cytat najlepiej oddaje charakter Nocy 12 października. Dominik Moll przeciwstawia się znanym schematom kina kryminalnego stawiając na surowość i realizm. Zamiast zniszczonego życiem detektywa dostajemy zespół sprawnie działających funkcjonariuszy. Zamiast intuicji i dedukcji, ciągłe przesłuchania. Zamiast ścigania mordercy, uzupełnianie kolejnych, przeważnie nic niewnoszących raportów. Największym zagrożeniem dla bohaterów nie jest wcale przebiegły morderca, a niedziałająca drukarka i brak funduszy. Konstrukcja filmu pozwala nam zrozumieć policjantów i ich ciężkie położenie. Wiemy dokładnie tyle, co oni. Oczekując na widowiskową, dynamiczną intrygę dostajemy kolejne niezrozumiałe poszlaki i spotykamy kolejnych, podejrzanych mężczyzn, którzy mogli odpowiadać za śmierć Clary. Takie podejście do przedstawienia sprawy kryminalnej jest radykalne, ale wcale nie odbiera Nocy 12 października emocji.

Film pełen jest napięcia, powoduje u widza poczucie frustracji. Ciężko nie angażować się w losy policjantów, którzy są portretowani nie jako ponadprzeciętnie inteligentni herosi, ale zwykli ludzie. Mają swoje prywatne problemy, często nie wytrzymują i dają się ponieść emocjom. Wystarczy spojrzeć na wątek funkcjonariusza o imieniu Marceau. Zmęczony życiem i swoją pracą śledczy nie potrafi zachować obiektywności. Chociaż to, co robi moralnie wydaje się być moralnie właściwe i sprawiedliwe, z perspektywy procedur jest naganne. Dominik Moll kwestionuje archetyp detektywa, który łamiąc zasady dochodzi do prawdy.

Nie wiadomo kto zabił Clarę. Wbrew pozorom ta informacja nie jest żadnym spoilerem. Pojawia się na ekranie już na samym początku filmu – „ta sprawa jest nierozwiązana”. To prawdopodobnie najbardziej radykalny zabieg, na który w swoim filmie zdecydował się Dominik Moll. Oczywiście są kryminały, które nie odpowiadają na pytanie o to, kto jest winny. Za przykład niech posłuży słynny Zodiak Davida Finchera. Jednak nawet w takich produkcjach zwykle pojawiają się jakieś sugestie, poszczególni podejrzani są wykluczani, a widz może mieć swoją, podpartą poszlakami i dowodami, teorię na temat sprawcy. Tego wszystkiego nie ma w Nocy 12 października. Film można nazwać wręcz antykryminałem. Im dłużej trwa, tym mniej wie widz. Nie dowiadujemy się zbyt wiele o Clarze, samym morderstwie czy motywach sprawcy. Wszyscy z przesłuchiwanych mężczyzn wydają się mieć coś na sumieniu i być podejrzani. Widz musi przygotować się na to, że nie otrzyma odpowiedzi na żadne z zadawanych przez śledczych pytań. We wspomnianym już Zodiaku widz jest w stanie oszacować jak prawdopodobne jest to, że poszczególni podejrzani są tytułowym mordercą.

W Nocy 12 października wybranie, który z mężczyzn jest zabił Clarę jest jak rzut kością. Ta decyzja z pewnością odrzuci niektórych widzów. Nie każdy jest gotowy na oglądanie dwugodzinnego filmu, w którym z każdą minutą tylko oddala się od rozwiązania sprawy morderstwa. Natomiast moim zdaniem ten zabieg w Nocy 12 października jest tylko zaletą. Pozwala zrozumieć ciężar pracy śledczych i spojrzeć na temat zbrodni z nowej, dużo bardziej przyziemnej i realistycznej perspektywy. Fascynujące jest to, że niektórych spraw prawdopodobnie nigdy nie uda się rozwiązać. Choćby policja działała cały czas, choćby pojawiły się nowe fundusze, nie zawsze można dojść do prawdy. W kryminalistyce mówi się o poszlakach, których nie da się dopasować do reszty sytuacji. Są to różnego rodzaju elementy, które nie pasują do zbrodni i policja nie jest w stanie ustalić w jaki sposób się z nią wiążą. Często trzeba je po prostu zignorować, by móc skazać winnego i zakończyć śledztwo. Wydaje się, że sprawa Clary składa się tylko z takich poszlak. Z dziwnego rodzaju niedopowiedzeń, otwartych pytań i osób, które nigdy nie podzielą się wiedzą, którą posiadają.

fot. Noc 12 października, reż. Dominik Moll, dystrybucja Aurora Films

Noc 12 października w wątkach pobocznych mówi też o wielu innych, ciekawych rzeczach. W jednej z pierwszych scen filmu funkcjonariusze muszą poinformować rodziców Clary o tym, że ich córka została zamordowana. Reżyser bardzo dobitnie zaznacza, że utrata dziecka to coś, z czym po prostu nie da się pogodzić.

„Nie uważasz, że to dziwne, że to z reguły mężczyźni popełniają przestępstwa i z reguły mężczyźni prowadzą dochodzenie w ich sprawie?” – mówi w pewnym momencie policjantka. Wątek kwestii społecznej jest co prawda poprowadzony dość łopatologicznie, ale nie zmienia to faktu, że ma coś ciekawego do powiedzenia. Już sama kwestia podpalenia jasno wskazuje, że zbrodnię popełnił mężczyzna. Policjanci zdają sobie z tego sprawę, zaznaczając, że w historii paliło się przecież tylko kobiety. Ponad tym wszystkim film Dominika Molla mówi po prostu o godzeniu się z sytuacją. Kierownik policyjnego oddziału – Yohan – musi nauczyć się, że są sprawy, których nie rozwiąże. Musi zdać sobie sprawę, że zrobił wszystko co mógł, a to i tak było za mało. Motyw detektywa zafiksowanego na sprawie, której nie dał rady rozwiązać, jest powszechny we wszelkiego rozdziału kryminałach. Natomiast o ile w innych książkach czy filmach rozwiązaniem jest znalezienie sprawcy po latach, tak w Nocy 12 października jest nim zrozumienie, że doszło się do ściany i, co może zabrzmieć okrutnie, emocjonalne odcięcie się.

W ostatnich latach łatwo dostrzec rosnącą popularność true crime. Pojawiają się kolejne podcasty, dokumenty czy nawet fabularne produkcje, takie jak bardzo głośny, zeszłoroczny Dahmer. W dobie tych produkcji, które często skupiają się na oprawcach, albo opowiadają o skomplikowanych sprawach w ciągu kilkunastu minut, warto dać szansę Nocy 12 października. Żadna inna produkcja nie uchwyciła tak dobrze powtarzalnych procedur i trudności w prowadzeniu śledztwa. Widzowie w trakcie seansu będą błądzili razem z detektywami, będą skonfundowani i rozbici. Filmu niestety nie da się znaleźć w każdym mieście, trzeba go szukać raczej w repertuarach kin studyjnych. Warto także zapamiętać nazwisko Dominika Moll. Reżyser w 2019 r. zaskoczył widownię swoim dziwnym, świetnie skonstruowanym i w nieoczywisty sposób zabawnym Tylko zwierzęta nie błądzą. Teraz natomiast zaoferował jej jeden z najciekawszych i najmniej oczywistych (anty)kryminałów ostatnich lat.