Kukułczy śpiew – recenzja filmu „Cuckoo”

Paweł Krajewski01 lipca 2024 18:00
Kukułczy śpiew – recenzja filmu „Cuckoo”

Kiedy debiutujący reżyser podpisuje bardzo szybko kontrakt z tak imponującym studiem jak Neon, wszyscy liczymy, że horror zyska nowego twórcę pokroju Roberta Eggersa. Fantastyczna obsada i bardzo ciekawy opis fabuły tylko napędzają wygórowane już oczekiwania. Jednak w przypadku filmu Cuckoo Tilmana Singera bardzo szybko pojawił się problem, który stał się wyróżniającą dla tego projektu cechą. Ciągłe przesunięcia sprawiły, że premiery nie doczekaliśmy się ani jak pierwotnie zakładano w 2022 roku, ani też w 2023. Film trafił na festiwale dopiero w tym roku za sprawą SXSW i Berlinale, a polska widownia będzie miała go okazję zobaczyć już na mBank Nowe Horyzonty w sekcji Nocne Szaleństwo. Czy po tak ciężkiej przeprawie nowy film Singera ma szansę zdobyć serca widzów? 

Naszą historię zaczynamy wraz z Gretchen, graną przez Hunter Schafer. Po stracie swojej matki przenosi się niechętnie wraz z nową rodziną swojego ojca do zatraconego w niemieckich Alpach kurortu. Zostają na miejscu powitani przez enigmatycznego Königa (Dan Stevens), który bardzo szybko w niewytłumaczalny sposób staje się wszechobecny w życiu rodziny. Zostajemy wciągnięci w dość tajemniczy, odizolowany świat, w którym Gretchen zostaje z początku obserwatorem, a niedługo później ofiarą trudnych do wyjaśnienia wydarzeń. Wydaje się, że jest na każdym kroku śledzona nie tylko przez nieznajomą kobietę, ale wręcz przez każdego mieszkańca tego małego miasteczka.  

Tilman Singer w Cuckoo bardzo ciekawie nakreśla tło akcji. Fabuła wydaje się atrakcyjna na papierze, jednak im dalej reżyser wchodził w zagmatwany świat stworzony przez Königa, tak mocniej wydawało mi się, że na siłę próbuje stworzyć coś wyjątkowo niejednoznacznego. A przecież szkielet tej historii, mimo że jest strasznie prosty, jest sam w sobie chyba najciekawszy w tym filmie. Wątek zagubienia Gretchen po stracie najbliższej osoby i odizolowania od nowej rodziny wypada znakomicie. Świetnie jest w to wpisana postać Luisa, ojca Gretchen, któremu niejako brak wystarczającej empatii, by zrozumieć córkę. Bojąc się zapewne stracić kolejnego członka rodziny, całkowicie skupia swoją uwagę na zagadkowej dolegliwości drugiej córki – Almy, półświadomie pogłębiając poczucie izolacji Gretchen. Staje się ona powoli tytułową kukułką, istotą niepasującą w swojej rodzinie. 

Fantastycznie wypada również postać Königa, granego przez Dana Stevensa z mocnym niemieckim akcentem. Potrafi w jednej chwili tworzyć obraz charyzmatycznego antagonisty, by za chwilę zmienić się w niewinnego przyjaciela rodziny. I o ile przekazanie tego obrazu widzowi jest udane, tak całe rozpisanie jego motywacji już do mnie nie trafia. Singer powoli buduje atmosferę tajemniczości, mozolnie tworząc coraz to bardziej zagmatwaną intrygę. Jednak z takim trudem spokojnie budowana do tej pory fabuła wybucha w ostatnim akcie, próbując wytłumaczyć wszystko, stojąc przed widmem nieustannie uciekającego czasu. Wydaje się, że niektóre elementy po prostu pojawiają się w tym filmie za późno. Być może wcześniejsze zarysowanie niektórych metafor wypadłoby tu nieco lepiej. 

kadr z filmu Cuckoo, na którym w centrum znajduje się Hunter Schafer
fot. Cuckoo, reż. Tilman Singer

Niektóre rozwiązania realizacyjne nie przypadły mi do gustu. Choć wizualnie sam film jest ambitny i niemieckie Alpy wyglądają znakomicie, tak montaż w wielu scenach bardziej, niż imponował, odrzucał mnie od ekranu. Wiele elementów wygląda też wprawdzie ciekawie, ale nie jest podpartych żadnymi konsekwencjami fabularnymi, przez co wyglądają w samym filmie po prostu dość obco. Bolał mnie też fakt, że Singer niejako uciekał przed dodaniem do tej historii jakichkolwiek elementów folk horroru, ale to już raczej jest personalny zarzut, niż faktyczna wada filmu. Jednak nie mogę zarzucić Singerowi, że Cuckoo jest kompletnym niewypałem. Realizacja dźwięku stoi na wysokim poziomie. Niektóre sekwencje, choć często krótkie, ocierają się o wybitność. Scena pościgu na rowerze, w której ważną rolę odgrywa gra cieni, czy ostatnia sekwencja, która jest zobrazowana na już dość ikonicznym kadrze promocyjnym, zostaną ze mną na długo i są dla mnie po prostu najjaśniejszymi punktami tej produkcji. 

Ten film niepodważalnie podzieli widzów. Jednak z pewnością tajemniczość Cuckoo przyciągnie do siebie nowych fanów na tematycznych pokazach podobnych do Nocnego Szaleństwa. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, bo z jednej strony można co prawda zarzucić scenariuszowi, że jest dość dziurawy i chaotyczny, jednak fani specyficznych thrillerów psychologicznych na pewno się ucieszą, że Singer pozostawił sporo elementów w sferze domysłów.

Dla mnie pierwsze spotkanie z tym filmem nie było zbyt udane, choć i tak doceniam wiele elementów, które reżyser umiejętnie tu wykorzystał. Jest to też film, do którego zapewne wrócę, bo zauroczył mnie nieco swoją tajemniczą atmosferą, w której pewnie będę znajdował z upływem lat kolejne smaczki w tak zagmatwanej fabule. 

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to