W ogniu krytyki – recenzja filmu „Czerwone niebo”

Stanisław Sobczyk06 sierpnia 2023 13:00
W ogniu krytyki – recenzja filmu „Czerwone niebo”

Christian Petzold ostatnimi laty wyrósł na jednego z najciekawszych niemieckich reżyserów. Szczególną rozpoznawalność przyniosła mu nieformalna trylogia, w której skład wchodziły Barbara, Feniks i Tranzyt. Petzold poruszał w niej temat wojny w nieszablonowy sposób, mimo wszystko z różnym skutkiem. Jedni te filmy uwielbiają, inni ich nie trawią. Jednak kilka lat temu Petzold postanowił skręcić w nieco innym kierunku i na festiwalu Berlinale w 2020 zaprezentował Undine – poetycką historię miłosną nawiązującą do starych, ludowych wierzeń. To jednak nie koniec zaskoczeń, bo kolejna produkcja reżysera, która pojawiła się na Berlinale w tym roku okazała się być komedią osadzoną w nadmorskiej posiadłości. Czerwone niebo przypadło do gustu niemieckiej publiczności, wydaje się, że nawet tym, którzy nie lubili wcześniejszych filmów Petzolda. W Polsce film po raz pierwszy pokazano na Nowych Horyzontach i okazał się on jedną z najbardziej udanych produkcji tej edycji.

Leon jest początkującym pisarzem, który właśnie pisze swoją drugą książkę. By znaleźć spokojne miejsce do pracy wyrusza ze swoim przyjacielem, Feliksem, do nadmorskiej posiadłości jego rodziców. Na miejscu okazuje się, że w domu poza nimi przebywa tajemnicza kobieta – Nadja. Podczas wyjazdu Leon zostanie skonfrontowany z opinią innych i będzie musiał spojrzeć na swoją książkę z nowej perspektywy.

fot. Czerwone niebo, reż. Christian Petzold, dystrybucja Aurora Films

Już od pierwszych scen Czerwone niebo okazuje się być bardzo enigmatycznym projektem. W pierwszej sekwencji, w której bohaterowie szukają drogi do wakacyjnego domu, reżyser miesza humor z dziwnym napięciem, które będzie towarzyszyło widzom i Leonowi aż do finału. To właśnie na takich sprzecznościach opiera się dzieło Petzolda. Miłości towarzyszy zawiść, namiętności śmierć, a tłem dla pozornie luźnej, wakacyjnej historii okazują się złowieszcze pożary lasów. Wszystko to składa się na odczuwalny w trakcie seansu niepokój, bo chociaż nie obserwujemy nic szokującego, wiemy, że ta historia nie zakończy się w pozytywny sposób.

Mimo niepokojącego wątku pożarów Czerwone niebo okazuje się być najzabawniejszym filmem Christiana Petzolda. Ciężko znaleźć drugą produkcję, która w tym roku tak bardzo rozbawiłaby nowohoryzontową widownię – przy niektórych żartach na sali można było nawet usłyszeć oklaski. Wynika to przede wszystkim z tego, że humor w filmie jest inteligentnie napisany. Reżyser nie sypie dowcipami bez przerwy, woli konsekwentnie je prowadzić i dawać im puentę, często już w późniejszej części filmu. Pojawia się choćby długi monolog jednego z drugoplanowych bohaterów – Devida, który z początku, chociaż jest absurdalny, można odbierać poważnie. Dopiero na końcu skręca on w komediową stronę i zaskakuje. Humor Petzolda sprawdza się także dlatego, że wynika z charakteru głównego bohatera. Leon, całkowicie skupiony na sobie i swojej książce, traktuje wszystkich wokół podejrzliwie, z dystansem, co prowadzi do wielu absurdalnych sytuacji.

To właśnie postać Leona jest najbardziej interesującym elementem Czerwonego nieba. Bohater odgrywany przez Thomasa Schuberta od początku wydaje się bardzo zdystansowany wobec otoczenia. Średnio radzi sobie nawet z Feliksem, który przecież jest jego przyjacielem. Nie chce spędzać z nim czasu, ciągle mówi o pracy. W filmie wielokrotnie oglądamy sceny, w których bohater tylko udaje, że pisze swoją książkę, tylko po to by sprawiać pozytywne wrażenie na innymi. Leon bez przerwy pozuje na kogoś kim nie jest. Chce uchodzić za wielkiego pisarza, żyjącego we własnym świecie, który nie ma czasu dla zwykłych śmiertelników. Tak naprawdę nie musi nawet pisać – wystarczy mu, że wszyscy wokół będą wierzyli, że się tym zajmuje. Oczywiście Felix i Nadja szybko orientują się, że ich znajomy tylko udaje – nie dają się nabrać na pozę, którą przybiera. Cała iluzja finalnie opada kiedy rezydencję odwiedza wydawca zajmujący się książką Leona. Okazuje się, że nawet dla niego mieszkańcy domu i ich historie są ważniejsze od powieści, której ewidentnie nie uważa za wartą szczególnej uwagi.

Postać Leona obnaża jeszcze jedną cechę ludzi, którą wielu widzów z pewnością może zauważyć u siebie. Chociaż unika on ludzi, ma wrażenie, że ci rozmawiają tylko o nim. Młody pisarz myśli, że cały świat kręci się wokół niego. Jeśli jego znajomi wspólnie spędzają czas, to na pewno go obgadują. Jeśli wydawca rozmawia z Nadją, to na pewno o tym, że jego książka jest słaba. W ten sposób Leon tłumaczy sobie otaczającą go rzeczywistość – absurdalnymi spiskami. Nie jest w stanie przyjąć krytyki w godny sposób i wyciągnąć z niej logicznych wniosków. Zamiast odnieść się do zarzutów woli dyskredytować osobę, która je stawia. Swoje krótkowzroczne patrzenie dostrzega dopiero pod koniec Czerwonego nieba, brutalnie skonfrontowany z prawdą. Każdy widz będzie w stanie dostrzec w Leonie cząstkę siebie. W końcu wszyscy czasem boimy się zmierzyć z krytyką. Jeśli poświęcamy na coś dużo czasu, zaczynamy to traktować jak własne dziecko i czujemy dziwną potrzebę bronienia go w każdej sytuacji. Może zaś czasem warto odpuścić i zrozumieć, że to, co stworzyliśmy nie jest udane.

fot. Czerwone niebo, reż. Christian Petzold, dystrybucja Aurora Films

Warto też porównać Leona do innego niejednoznacznego bohatera, który pojawił się w jednym z filmów pokazywanych na Nowych Horyzontach. Mowa oczywiście o Samecie z Wśród wyschniętych traw Nuriego Bilge Ceylana. On też jest ignorantem, egoistą, który nie dba nawet o ludzi, którzy mają go za przyjaciela. Mimo podobieństw między postaciami jest jedna, zasadnicza różnica. Sameta nie da się polubić, niektórym ciężko go nawet zrozumieć. Może on budzić odrazę (jeden z widzów na Nowych Horyzontach przyrównał go wręcz do Putina). Tymczasem Leon, mimo wszystkich swoich wad jest pisany w komediowy sposób. Swoimi okropnymi zachowaniami przeważnie próbuje zasłonić swoją słabość i niepewność. Poza tym on, w przeciwieństwie do Sameta, czuje się źle, kiedy ktoś wprost konfrontuje go z tym, co robi. Ma poczucie wstydu. Zapewne właśnie dlatego, widzom łatwiej zobaczyć w nim odbicie samego siebie i kogoś, komu da się w pewnym stopniu współczuć.

Pisząc to wszystko trzeba zwrócić także uwagę na finał, który niestety odstaje od reszty filmu. Petzold zdecydował odejść się od luźniejszego tonu, by pod koniec zaserwować widzom zbędny monolog protagonisty i domknięcie historii, które wcale nie było potrzebne. Wątek Leona wybrzmiałby znacznie lepiej, gdyby pozostał niedopowiedziany. Reżyser zadał pytanie „czy Leon skonfrontowany ze swoim zachowaniem zmieni się, czy jednak pozostanie w swojej bezpiecznej bańce?” i niepotrzebnie odpowiedział na nie już kilka minut później.

O Czerwonym niebie nie mówiło się dużo na Nowych Horyzontach. Chociaż Petzold jest raczej rozpoznawalnym, festiwalowym reżyserem, pierwsze pokazy filmu nie cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Jednak kiedy widzowie zorientowali się, że produkcja jest nie tylko jedną z najciekawszych, ale i najzabawniejszych pokazywanych we Wrocławiu, rzucili się na kolejne projekcje. Chyba właśnie to najlepiej świadczy o filmie – nie pozostawi on nikogo obojętnym. Z jednej strony to rozrywka na bardzo wysokim poziomie, z drugiej coś, w czym każdy może zobaczyć choć kawałek siebie. Mimo pewnych problemów, Czerwone niebo pozostaje więc jednym z najlepszych filmów Christiana Petzolda, który może przypaść do gustu nawet tym, którzy nie lubią pozostałej części jego twórczości.