Prawdziwa dama to twoja mama – recenzja filmu „Didi”

Filip Grzędowski13 października 2024 15:17
Prawdziwa dama to twoja mama – recenzja filmu „Didi”

Tytuł tego tekstu to oczywiście cytat z niezbyt lotnego Popka. Być może trudno w to uwierzyć, ale na Sundance pokazywany był film, który można by streścić właśnie do tego zdania. Elementów łączących zatytułowany Didi filmowy debiut Seana Wanga z rytmiczną poezją Gangu Albanii jest jednak niewiele. To kino czułe, inteligentne i wyważone. Idea pozostaje jednak tak sama – można przecież jeździć na desce, spie***lać przed ochroniarzem, a przy tym być dobrym synem. Tego nauczył was Popek Monster. Tą samą lekcję powtarza dziś Sean Wang.

Jest rok 2008. Na wielkich ekranach kin króluje Mroczny Rycerz, na małych Howard Webb oszukuje Polaków. Gdzieś w Kalifornii spokojne życie wiedzie trzynastoletni Chris Wang. Takie nazwisko przynajmniej figuruje w paszporcie. Znajomi nazywają go Didi. Mieszka z upierdliwą siostrą, zatrzymaną w przeszłości babcią oraz mamą, która maluje domy. W tym wypadku to jednak nie inteligentny eufemizm na morderstwa, ale pasja – to niespełniona malarka skupiająca się głównie na akwarelach przedstawiających budynki i naturę.

Spokój, jak wiadomo, bywa nudny. Didi postanawia zmienić coś w swoim życiu. Poznaje grupę nieco starszych ziomali, z którymi buja się po skateparkach. W przerwach od nagrywania kolejnych kickflipów starszych kolegów spotyka się z Madi. Między kolejnymi bajerkami na temat romantycznych filmów z Ryanem Goslingiem oraz kolejnymi kickflipami przychodzi jednak autorefleksja. Z Didim nie liczy się nikt. Didiego chyba nikt do końca dobrze nie rozumie.

Film Seana Wanga obejmuje przełomowe lato. Zagubienie głównego bohatera stało się wdzięcznym tematem do emocjonalnej opowieści o poszukiwaniu własnego miejsca. Bo może kolega z dzieciństwa rzeczywiście jest trochę frajerem i szkoda na niego czasu? Bo może trzynaście lat to już czas na poważniejszy związek z uroczą Madi? Może gdy ma się aż trzynaście lat należy dorosnąć zamiast jadać rodzinne obiady? Emocjonalny kryzys i zagubienie są dla Wanga punktem wyjścia do balansowania między emocjonalną autobiografią i zabawną pocztówką z 2008 roku.

Kadr z filmu "Didi"
Kadr z filmu Didi, reż. Sean Wang

Pułapką, w którą Wang nie wpadł, jest nadmierny dydaktyzm. Raczej dojrzały reżyser opowiada historię raczej niedojrzałego 13-latka z ewidentnym morałem założonym już na samym początku. Didi to rzeczywiście trochę moralitet, który uczy, że można nosić luźne ciuchy i być „porządnym” człowiekiem. To trochę banalne, jednak sposób podania tak prostych tez jest bardzo wyważony. Frazesy zostają ukryte pod klimatycznym i estetycznie sfilmowanym uciekaniem przed ochroniarzem.

Sean Wang sam chyba jednak nie zawsze słuchał swojej mamy. Gdy ta pokrzykiwała „wyłącz ten komputer”, on pozostawał niewzruszony. I dobrze – wszystkie sceny przed komputerem są dziś niezwykle uroczym fragmentem filmu. Wychowani na Gadu-Gadu widzowie będą w siódmym niebie: każda scena, w której bohater komunikuje się z otoczeniem przez internetowe komunikatory, zostaje maksymalnie wykorzystana. To sceny zaskakujące, inteligentnie ograne i pełne znaczeniowo. Ujęcia na pełną grymasu twarz Didiego podkreślają jego zakłopotanie i ogromną bezsilność w starciu ze sformułowaniem niecringe’owej wiadomości do tej ładnej dziewczyny z równoległej klasy. Sean Wang tak konwencjonalną sytuację przełamuje zdecydowanie niekonwencjonalną formą. Cięcie przenosi nas na pulpit komputera. Tutaj zaczynają się formalne czary. Liczy się tempo wpisywania kolejnych wiadomości. Liczy się przedłużona pauza po ostatnim „xd” a przed wciśnięciem „enter”. Liczy się to, co ostatecznie nie zostało wysłane. Wszystkie ujęcia zrealizowane przy użyciu nagrania ekranu komputera to mistrzostwo. Pulpitowa poetyka do tej pory używana głównie przy niezbyt udanych horrorach (jak na przykład The Den) i nadmiernie ambitnych esejach (jak na przykład GeoMarkr) wreszcie została wykorzystana jako kreatywny nośnik filmowych emocji.

Didi, mimo bycia niezwykle sympatyczną i momentami zaskakującą opowieścią, nie jest jednak ponownym odkryciem koła. Ambicje niewykraczające poza quasi-autobiograficzną opowieść o relacji z rodzicami to przywara, która cechuje dziś zbyt wiele filmowych debiutów. Na skalę etiud jest to nawet plaga. Rację mają ci, którzy krytykują film Wanga za nadmierną płaskość. Racje mają ci, którzy brutalnie porównują Didi z niedawnym Mid90s – o wiele bardziej brawurowym i mniej powściągliwym reżyserskim debiutem Jonah Hilla.

Jeżeli w kinie szukacie emocji, trafiliście pod właściwy adres. Didi to nieco dydaktyczny, ale bardzo rozczulający film o kryzysach trzynastolatka. Opowieść rozpięta między byciem „zbyt dużym na spędzanie czasu z mamą” a pierwszą miłością (zarówno do kobiety, jak i do drewnianej dechy na czterech kauczukowych kółkach) to solidna dawka kina spod znaku Sundance. Obowiązkowy punkt w układaniu harmonogramu na zbliżający się American Film Festival.

Przypominamy, że Didi jest jednym z czterech filmów wchodzących w skład sekcji „Young Americans, poświęconej projektom od młodych filmowców, którzy w ich ramach refleksyjnie powracają z kamerą do swojej przeszłości.

Kadr z filmu "Didi"
Kadr z filmu Didi, reż. Sean Wang
Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to