Zestaw startowy – recenzja filmu „Dungeons & Dragons: Złodziejski honor”

Stanisław Sobczyk14 kwietnia 2023 17:00
Zestaw startowy – recenzja filmu „Dungeons & Dragons: Złodziejski honor”

Chociaż marka Dungeons & Dragons nie jest tak rozpoznawalna jak Władca Pierścieni czy Gra o tron, ciężko nie zauważyć jej znaczenia dla rozwoju szeroko rozumianego fantasy. Fabularna gra, która powstała w 1947 roku, przetrwała przez lata, nadal przynosi duże zyski i cieszy się popularnością w swojej niszy. Historycznie miała dla RPG gigantyczne znaczenie i otworzyła drogę takim światom jak Warhammer czy Call of Cthulhu.

Przy tym wszystkim D&D nigdy nie miało szczęścia do filmów. W 1982 roku ukazała się telewizyjna produkcja Mazes & Monsters, która była efektem panującej w tamtym okresie satanic panic. Amerykanie uznali, że gry RPG są niebezpieczne, mają ukryte symbole satanistyczne i negatywnie wpływają zdrowie psychiczne młodzieży. Film w bardzo oczywisty sposób nawiązywał do Dungeons & Dragons i opowiadał o tym, jak grający w nie chłopak (odgrywany przez Toma Hanksa) stracił rozum, myląc rzeczywistość z fikcją. Dzisiaj Mazes & Monsters może funkcjonować już tylko jako ciekawostka i całkiem zabawny relikt swoich czasów.

Pełnoprawnej adaptacji Dungeons & Dragons doczekaliśmy się dopiero w 2000 roku. Kosztujący 45 milionów film okazał się gigantyczną klapą, zarówno pod względem krytycznym, jak i finansowym (33 miliony zarobku na całym świecie). Dziś film kojarzyć można głównie ze względu na fatalne efekty komputerowe. Mimo to doczekał się dwóch kontynuacji, które były tanie (każda kosztowała 12 milionów) i przeszły kompletnie bez echa.

Film powiązany z marką od dłuższego czasu zapowiadał Paramount. O Złodziejskim honorze mówiło się wiele, a w 2023 wreszcie trafił na ekrany kin. Film zapowiadał się naprawdę dobrze. Reżyserami zostali Jonathan Goldstein i John Francis Daley, twórcy świetnego Wieczoru gier z 2018. Materiały promocyjne zapowiadały kiczowatą komedię z barwnym światem i grupą wyrazistych bohaterów. Ostatecznym potwierdzeniem poziomu produkcji miały być hurraoptymistyczne oceny widzów i krytyków po festiwalu SXSW. Z jednej strony ciężko się z nimi nie zgodzić, z drugiej, nowe Dungeons & Dragons ma jednak sporo problemów.

Akcja filmu rozgrywa się w średniowiecznym świecie fantasy. Edgin i Holga trafiają do więzienia po tym jak próbowali ukraść magiczny artefakt. Po dwóch latach udaje im się uciec. Złodzieje będą musieli zebrać drużynę i wyruszyć w niebezpieczną podróż, by uratować świat przez złymi czerwonymi magami.

fot. Dungeons & Dragons: Złodziejski honor, reż. Jonathan Goldstein, John Francis Daley, dystrybucja UIP

Tym, co zdecydowanie najbardziej udało się w Złodziejskim honorze, jest oddanie uroku materiału źródłowego. Dungeons & Dragons to gra, w której wszystko zależy od graczy. Przez to, że mogą podjąć każdą możliwą decyzję, często to absurdalne, zabawne rozwiązania przynoszą najlepsze rezultaty. Jonathanowi Goldsteinowi i Johnowi Francisowi Daleyowi udało się to zaskakująco dobrze oddać w filmie. Nieraz stojący przed dylematem bohaterowie muszą podjąć zaskakujące zadania, by osiągnąć swój cel. Chyba najlepszym przykładem jest wątek portalu w obrazie, który pojawia się w drugiej połowie filmu. Jednak takich przykładów jest naprawdę wiele: walka ze smokiem, scena na cmentarzu czy ucieczka z areny. W filmowym Dungeons & Dragons czuć miłość do gry, zrozumienie jej fenomenu i konwencji. Projekt jest samoświadomy, żartuje sobie z reguł świata, a przy tym nigdy nie jest cyniczny czy pretensjonalny.

Bohaterom Złodziejskiego honoru można przypisać charakterystyczne dla D&D klasy. Nie dość, że są oni do nich przypisani, mają utożsamiać kojarzone z nimi cechy. Chociaż wydawałoby się, że ta decyzja mogłaby czynić postacie płaskimi, jednowymiarowymi, w samym filmie wypadła naprawdę świetnie. Bohaterów łatwo polubić, są wyraziści i idealnie pasują do konwencji pozytywnego, kiczowatego fantasy. Protagonistą filmu jest Edgin, który, jak przystało na barda, jest charyzmatyczny, ale kompletnie bezużyteczny w walce. Bohater idealnie spaja całą drużynę, a Chris Pine okazał się idealnym castingiem. Aktor jak zwykle jest urokliwy, ma idealną chemię z resztą obsady. Miło też zobaczyć Michelle Rodriguez w samoświadomej, komediowej roli. Wcieliła się ona w Holgę, która reprezentuje wszystkie cechy charakterystyczne dla barbarzyńcy. Z jednej strony jest świetną wojowniczką, małomówną i niebezpieczną, a z drugiej nie jest szczególnie inteligentna, co przejawia się często tym, że nie rozumie żartów czy nie radzi sobie w relacjach z innymi.

Drużynę świetnie uzupełniają zaklinacz i druidka. Ten pierwszy, Simon, to niepewny siebie chłopak, który często ma robić za pośmiewisko, a cały jego wątek polega na tym, że musi uwierzyć w siebie. Druga, Doric odgrywana przez Sophię Lillis Doric, z pewnością zostanie ulubienicą widzów. Druidka jest urokliwa, ma ciekawe umiejętności i ciężko jej nie polubić. Jeśli chodzi o drugoplanowych bohaterów warto zwrócić uwagę na Xenka, w którego wcielił się Rege-Jean Page. Paladyn jest świetną parodią wszystkich szlachetnych, idealnie dobrych postaci, które często pojawiają się w świecie Dungeons & Dragons. Jest idealnym kontrastem dla drużyny i wprowadza wiele humorystycznych scen. Dzięki chemii między wszystkimi tymi bohaterami, dostajemy naprawdę dużo dobrych żartów i kilka emocjonalnych momentów, które rzeczywiście działają. W kwestii postaci Złodziejski honor nie jest może oryginalny, ale oferuje grupę charyzmatycznych, różnorodnych protagonistów, których nie da się nie lubić.

fot. Dungeons & Dragons: Złodziejski honor, reż. Jonathan Goldstein, John Francis Daley, dystrybucja UIP

Niestety znacznie gorzej wypadają antagoniści. Sporo dobrego można powiedzieć jedynie o Forge’u. Burmistrz Neverwinter jest jednowymiarowy, ale przy tym idealnie wpisuje się w konwencję kiczowatego fantasy. Poza tym Hugh Grant bawi się fantastycznie i wkłada w swój występ masę serca. Podobną rolę aktor zagrał ostatnio w Grze fortuny, aczkolwiek trzeba przyznać, że tam miał więcej miejsca i wypadł ciekawiej. Jednak głównym zagrożeniem w filmie są czerwoni magowie, którzy są kompletnie nieciekawi i płascy. Cały ich wątek jest do bólu schematyczny i poprowadzony kiepsko. Sofina, która jest finałowym przeciwnikiem, nie ma charakteru i ciężko widzieć w niej prawdziwe zagrożenie. W filmie ewidentnie zabrakło miejsca na jej rozwój i trudno nie ulec wrażeniu, że wątek magów jest mocno pocięty.

Tutaj dochodzimy do głównego problemu Złodziejskiego honoru, który sprawia, że film nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału. Kreatywność, której tyle jest w pojedynczych scenach, pomysłach i żartach, jest zupełnie niewidoczna w fabule. Dungeons & Dragons idzie bardzo prostą ścieżką, korzystając często z prostych, irytujących klisz. Najbardziej rzuca się to w oczy w przeciągniętym, chaotycznym finale. Kiedy produkcja porzuca angażującą konwencję heist movie, zmienia się w generyczny blockbuster z promieniem w niebo. Szkoda, że wszystkie interesujące, oryginalne pomysły twórców tracą jakiekolwiek znaczenie, kiedy na pierwszy plan wychodzi główna historia. Twórcom zabrakło odwagi, a szkoda, bo gdyby generyczny finał zaskoczył czymś widzów, film okazałby się znacznie ciekawszy.

Dungeons & Dragons: Złodziejski honor ma także problem z poważniejszymi wątkami. O ile do humoru nie sposób się przyczepić, wszystkie emocjonalne momenty są przewidywalne i nie działają w odpowiedni sposób. Ponownie zabrakło zejścia z prostej ścieżki i jakichś odważniejszych decyzji. Motyw śmierci i rodziny jest oczywisty od samego początku, a film w żadnym momencie nie robi z nim nic ciekawego. Trochę bardziej interesujący jest wątek wiary w siebie, który w pewnym stopniu spaja całą drużynę. Jest napisany nieźle, ale też nie oferuje nic szczególnie oryginalnego. Sprawdza się w obranej konwencji i w zasadzie tyle.

fot. Dungeons & Dragons: Złodziejski honor, reż. Jonathan Goldstein, John Francis Daley, dystrybucja UIP

Tym, co mocno zawiodło mnie w Złodziejskim honorze jest wordbuilding. Materiał źródłowy oferuje fascynujący świat pełen ciekawych miejsc, za którymi stoją długie historie, które można eksplorować. Tymczasem film przedstawia nam dokładnie tylko jedną większą lokację – Neverwinter. Jednak nawet ono wypada znacznie mniej ciekawie niż w oryginale. Poza miastem dostajemy dużo plenerów i kilka generycznych miejsc, takich jak nienazwane wioski, lasy czy lochy. Gdzie się podziały charakterystyczne dla D&D karczmy, królestwa czy rozbudowane metropolie pełne epizodycznych bohaterów? Filmowi trzeba jednak oddać, że ciekawie zaprezentował faunę i florę świata przedstawionego. Udało się w odpowiedni sposób przenieść na wielki ekran wiele dziwnych, charakterystycznych ras i stworzeń. Moim osobistym faworytem jest sowoniedźwiedź, w którego często zmienia się Doric.

Sceny akcji są w większości naprawdę niezłe. Znalazło się miejsce dla kilku bardzo pomysłowych i świetnie nakręconych sekwencji takich jak ucieczka Doric z Neverwinter czy walka ze smokiem. Niestety są też gorsze momenty jak bardzo chaotyczny finał, w którym widać zdecydowanie zbyt dużo kiepskich efektów komputerowych. Realizacyjnie twórcom Złodziejskiego honoru udało się zaskakująco wiarygodnie przenieść na wielki ekran niektóre stworzenia, co nie zmienia faktu, że film miewa problemy z efektami komputerowymi, szczególnie jeśli chodzi o tła.

Dungeons & Dragons: Zlodziejski honor to z pewnością bardzo solidne, udane fantasy. Brakuje filmów w tym gatunku, które tak jak produkcja Jonathana Goldsteina i Johna Francisa Daleya, byłyby po prostu angażującą, bezpretensjonalną rozrywką, niekoniecznie połączoną z jakąkolwiek wielką sagą. Przy tym ciężko nie zauważyć scenariuszowych problemów. Schematyczna fabuła, mączący finał czy kiepsko poprowadzone poważne wątki. Są momenty, w których film jest świetną komedią pełną zaskakujących pomysłów. Szkoda tylko, że te momenty szybko kończą się, kiedy twórcy wracają do opowiadania głównej historii. Mimo wszystko jako fan D&D cieszę się z sukcesu Złodziejskiego honoru i liczę na to, że dostanie on kontynuację, która nie będzie już miała tych samych problemów.