Planeta małp – recenzja filmu „Godzilla i Kong: Nowe imperium”

Stanisław Sobczyk29 marca 2024 16:00
Planeta małp – recenzja filmu „Godzilla i Kong: Nowe imperium”

Przez ostatnią dekadę Legendary szukało sposobu na poprowadzenie uniwersum poświęconego wielkim potworom. Na początku studio próbowało poważniejszego podejścia, jednak Godzilla Garetha Edwardsa, chociaż imponowała stroną wizualną i świetnym designem tytułowej bestii, zawiodła ze względu na nadmiar nudnych wątków ludzkich. Kompletnie inny był Kong: Wyspa Czaszki z 2017. Film był bezwstydną rozrywką czerpiącą pełnymi garściami z amerykańskiego kina wojennego. Odniósł duży sukces, na dobre otwierając MonsterVerse. Jego triumf szybko przyćmiła jednak porażka kolejnej produkcji studia. Godzilla II: Król potworów, chociaż zachwycała majestatycznymi zapowiedziami, finalnie okazała się nudna, szczególnie ze względu na męczący wątek rodzinny. Druga Godzilla do dziś pozostaje najgorzej ocenianą produkcją w całym uniwersum.

Kolejny film z MonsterVerse miał być ostatnią deską ratunku. Studio wyciągnęło wnioski z klęski Króla potworów i przesunęło premierę nadchodzącego Godzilla vs. Kong. Decyzja okazała się skuteczna i w 2021 fani doczekali się dokładnie takiego produktu jakiego oczekiwali. Film było rewelacyjną rozrywką z szalonymi konceptami science fiction, świetnymi bitwami wielkich bestii oraz ograniczonymi do minimum wątkami ludzi. Legendary wreszcie znalazło odpowiednią formułę i sposób na budowanie uniwersum. A przynajmniej tak im się wtedy wydawało. Po tym sukcesie twórcy zaprezentowali nam jeszcze zeszłoroczny, całkiem ciepło przyjęty serial Monarch: Dziedzictwo potworów, ale najważniejsze, że Adam Wingard zabrał się za kontynuację swojego filmu. Godzilla i Kong: Nowe imperium trafiło właśnie do kin, aż 10 lat po premierze pierwszej produkcji z MonsterVerse. Jak wypadł projekt i jaki będzie miał wpływ na uniwersum?

Godzilla nadal broni świata przed zagrożeniami ze strony innych tytanów. Tymczasem Kong żyje we wnętrzu Ziemi, stale monitorowany przez pracowników Monarch. Przypadkowo odkrywa, że wcale nie jest ostatnim przedstawicielem swojego gatunku.

fot. Godzilla i Kong: Nowe imperium, reż. Adam Wingard, dystrybucja Warner Bros.

Kręcąc Godzilla vs. Kong Adam Wingard pokazał, że doskonale wie po co widzowie chodzą na filmy o wielkich potworach. Jego dzieło okazało się najlepszym w całym uniwersum właśnie dlatego, że zachowało idealny balans między wielkimi potworami a wątkami ludzi. Udało mu się połączyć hollywoodzki wysoki budżet z kiczem charakterystycznym dla japońskich produkcji o Godzilli i szalonymi pomysłami, nieraz zakrawającymi o teorie spiskowe (pusta Ziemia). Nowe imperium próbuje zrobić dokładnie to samo. Tutaj też dostajemy rozbudowywanie świata, równoległe wątki Konga i Godzilli oraz finał z wielkimi potworami zrównującymi z ziemią znane metropolie. Z tym, że wszystko to okazuje się tym razem kompletnie nietrafione, wtórne i po prostu nudne. Godzilla i Kong ma w zasadzie wszystko to co poprzednia część, tylko, że zrealizowane dużo mniej kompetentnie.

Podstawowy problem stanowią nudne wątki ludzi. Po ostatniej części zdawało się, że twórcy wreszcie zażegnali ten problem, ale niestety tak nie jest i wrócił on w Nowym imperium ze zdwojoną siłą. W zasadzie większość dwóch pierwszych aktów to sztampowe postacie chodzące po lesie we wnętrzu Ziemi. Na pierwszym planie mamy do bólu nijaką, przewidywalną i jednowymiarową relację między matką a córką. Wątek pozbawiony jakichkolwiek niuansów, który w założeniu miał korespondować z historią Konga. Na dalszym planie zaś dostajemy dwójkę comic reliefów. I chociaż Dan Stevens i Brian Tyree Henry sprawdzają się w tych rolach przyzwoicie, ich bohaterowie są w filmie tylko po to, żeby rzucać średnimi żartami przywodzącymi na myśl produkcje MCU. Pewnie można by przymknąć oko na tak schematyczne wątki, gdyby podobnie jak w poprzedniej odsłonie stanowiły jedynie tło dla wielkich potworów. Tu natomiast zdecydowanie za często wychodzą na pierwszy plan.

Trzeba jednak bardzo docenić Wingarda za to, że w swoich filmach potwory, a w szczególności Konga, traktuje jako postacie z krwi i kości, równe ludzkim bohaterom. Jest to coś, co nie udało się wcześniej żadnemu twórcy w ramach MonsterVerse i co w dużym stopniu stało za sukcesem Godzilla vs. Kong. W Nowym imperium Kong dostaje pełnoprawny wątek, wiele scen oglądamy z jego perspektywy. Jego historia nie jest może oryginalna czy zaskakująca, ale ogląda się ją przyjemnie. Wingard nawet krótkimi scenkami potrafi zarysowywać charakter różnych bestii. U niego potwory są zawsze bardziej przerysowane i pokazują więcej emocji niż w innych monster movies. Widać to nawet na przykładzie antagonisty Godzilli i Konga. Chociaż Naznaczony Król to po prostu zła małpa bez szczególnych motywacji, w samych jego ruchach, gestach, mimice jest już sporo charakteru. Tego samego nie można było powiedzieć o Ghidorze czy potworami, z którymi Kong walczył w Wyspie Czaszki. Niech ostatecznym dowodem na to, że Wingard traktuje tytanów jako pełnoprawnych bohaterów posłużą zbliżenia na twarze i oczy, których w Nowym imperium jest pełno.

fot. Godzilla i Kong: Nowe imperium, reż. Adam Wingard, dystrybucja Warner Bros.

Niestety, o ile Wingard ma masę serca do Konga, który jest wyraźnym protagonistą filmu, kompletnie marnuje postać Godzilli. Podczas gdy wielka małpa odkrywa swoją przeszłość, zastanawia się nad tożsamością i buduje rodzinę, król potworów pojawia się tylko raz na jakiś czas zbierając energię na finał. Niedługo po premierze Godzilla vs. Kong mówiło się o tym, że kolejnym filmem w uniwersum wyreżyserowanym przez Wingarda ma być Syn Konga. Luźno spekulując wydaje mi się, że takie były początkowe założenia – nakręcenie filmu skupionego wokół Konga i innych małp. Jednak biorąc pod uwagę sukces poprzedniego filmu, uznano, że w projekcie powinna pojawić się także Godzilla. To tłumaczyłoby czemu Nowe imperium ma tak nic niewnoszący i na siłę wepchany wątek króla potworów. Nie ulega wątpliwości, że produkcja sprawdziłaby się lepiej, gdyby była po prostu kontynuacją historii Konga, bez udziału Godzilli.

Godzilla i Kong: Nowe imperium kontynuuje także rozwój świata MonsterVerse. W poprzednim filmie dowiedzieliśmy się, że Ziemia jest pusta, zamieszkiwana przez przeróżne, niezwykłe stworzenia. Tutaj Wingard kontynuuje ten wątek wprowadzając do historii podziemne piramidy i plemiona. Seria jest już tylko o krok od wprowadzenia starożytnych kosmitów i innych najbardziej kuriozalnych teorii spiskowych. Kierunek jest naprawdę niezły, ale jego realizacja w przypadku Nowego imperium raczej kiepska. Zamiast ekscytującego wejścia w nowy świat, które widzieliśmy w Godzilla vs. Kong, dostajemy ponowne przetwarzanie tych samych motywów, wtórne koncepty i nudną ekspozycję. Chciałbym, żeby zamiast tego Wingard poszedł ze swoimi konceptami jeszcze dalej, najlepiej serwując nam coś na kształt finału Indiany Jonesa i kryształowej czaszki.

Można narzekać na scenariusz, na nudną ekspozycję, kartonowych bohaterów i wepchnięty na siłę watek Godzilli. Finalnie jednak, kiedy film przechodzi do walk wielkich potworów, nie można mu odebrać tego, że jest świetną rozrywką, stworzoną do oglądania na wielkim ekranie. Chociaż starć bestii nie ma tak dużo jak w poprzedniej części, wszystkie sprawdzają się dobrze. Wingard potrafi kręcić sceny akcji w przejrzysty, pomysłowy sposób. Walki w jego filmach nieraz przypominają sceny z tanich monster movies, ale zrealizowane z ogromnym, hollywoodzkim budżetem. W przypadku Nowego imperium reżyser wprowadził kilka naprawdę fajnych elementów, które urozmaicają akcję. Wśród nich między innymi kręgosłup wykorzystywany jako bicz, nowa, mechaniczną ręka Konga, albo różowy design Godzilli.

fot. Godzilla i Kong: Nowe imperium, reż. Adam Wingard, dystrybucja Warner Bros.

Wiele osób już od czasu pierwszych zapowiedzi Godzilli i Konga zwraca uwagę na pewien problem – brak skali. O ile pierwsze filmy w MonsterVerse skupiały się na ukazaniu rozmiaru potworów i rozmachu zniszczeń jakie sieją, tak te ostatnie, a już w szczególności Nowe imperium, ignorują ten temat. Ma to plusy i minusy. Z jednej strony dzięki temu potwory u Wingarda są pełnoprawnymi bohaterami, film poświęca im dużo więcej czasu. Z drugiej strony są sceny, w których ewidentnie tej skali brakuje. Kiedy Godzilla uderzeniem niszczy piramidy w Gizie, aż chciałoby się, aby było to ukazane w bardziej majestatyczny sposób. Dodatkowo, przez to, że spora część akcji rozgrywa się w opustoszałym wnętrzu Ziemi nie mamy żadnej skali porównawczej, więc zapominamy o imponującym rozmiarze potworów. W tym aspekcie o wiele lepiej poradzili sobie twórcy japońskiej Godzilli Minus One. W tamtym filmie bestia rzeczywiście robiła niezwykłe wrażenie, a zniszczenia jakie powodowała w mieście były szokujące.

Godzilla i Kong: Nowe imperium to projekt mimo wszystko nieudany. Bo chociaż finałowa walka może przynieść sporo frajdy, a Wingard jest świetny w portretowaniu wielkich potworów, scenariuszowo film wali się jak domek z kart. Twórcy nieudolnie próbują powtórzyć sukces Godzilla vs. Kong, kompletnie gubiąc to, co tak naprawdę było jego mocną stroną. Zamiast odpowiedniego balansu i reżyserskiej sprawności, mamy do czynienia z nudnymi wątkami ludzi na pierwszym planie oraz irytującą ekspozycją. Nowe imperium nie musi być końcem MonsterVerse, powinno jednak zakończyć współpracę z Wingardem. Reżyser sprawdził się świetnie w 2021 roku dając nam najlepszy film w uniwersum i zupełnie niepotrzebnie nakręcił jego wtórny sequel. Chociaż Wingard radzi sobie z kinem o wielkich potworach, uniwersum potrzebuje kogoś świeżego, kto spojrzy na Konga, Godzillę i innych tytanów w nowy sposób. Jak udowodniła przecież zeszłoroczna Godzilla Minus One, historie o wielkich potworach można opowiadać wciąż na nowo i nadal robić to na oryginalne sposoby.