Janet Leigh kontra krwiożercze króliki | „Night of the Lepus” (1972)

Paweł Krajewski13 marca 2024 20:27
Janet Leigh kontra krwiożercze króliki | „Night of the Lepus” (1972)

Night of the Lepus jest ciekawym filmem. Obecnie znają go raczej wyłącznie koneserzy kina klasy B, choć patrząc na elementy, które zawiera ten film, wcale się na to nie zapowiadało. Gwiazdorska obsada, a w niej aktorzy nominowani do Oscara, duże studio oznaczające stabilność finansową produkcji i fantastyczny materiał źródłowy. Wszystko to zwiastowałoby, że będzie to hit, a jednak tak się nie stało. Zadajmy sobie więc pytanie, co poszło nie tak i dlaczego świat nie zapamiętał wielkich, krwiożerczych królików.

Na początku wypadałoby w kilku zdaniach opowiedzieć o pomyśle, z którego narodził się ten tekst. Chciałem sobie znaleźć własny kącik do pisania o filmach, które mocno mnie interesują (i zapewne tylko mnie). Nie znajdziecie tu tekstów o największych klasykach światowego kina, bo o nich piszą już ludzie, których wiedza jest dla mnie raczej nieosiągalna. Znajdziecie tu jednak filmy, o których prawie nikt nie słyszał, zapomniane perełki i kanon kina klasy B. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu to raczej publicystyczne podejście, a na pierwszy ogień w serii roboczo nazwanej Peryferie kina idzie dość absurdalny film, w sam raz na Wielkanoc.

W latach 70. kino osiągnęło pewien złoty środek, jeśli chodzi o produkcje o wątpliwej jakości, które później dostały miano kultowych. Minęły lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte, w których oczywiście mieliśmy takie perełki jak Plan 9 from Outer Space Eda Wooda, jednak w dużej mierze większość filmów czy to science fiction, czy horrorów była oryginalnym spojrzeniem na gatunek. W końcu to w tych dekadach powstały takie filmy jak The Thing from Another World oraz The Blob, których remake’i w latach 80. na nowo zredefiniowały gatunek. Nie tylko amerykanie przecierali wtedy szlaki kina gatunkowego. W Wielkiej Brytanii studio Hammer, głównie znane dzięki swoim gotyckim horrorom, również zagłębiało się w horrory science fiction za sprawą serii rozpoczętej filmem The Quatermass Xperiment.

Jesteśmy tuż przed latami 80., w których horror przeżywał swój złoty okres, a które jednak zapełnione były tanimi, odtwórczymi produkcjami, które tworzone były tylko po to, żeby wyrwać kawałek box office z horrorowego tortu.

kadr z filmu fot. Night of the Lepus, reż. William F. Claxton
fot. Night of the Lepus, reż. William F. Claxton

Z jednej strony to właśnie lata 70. były sceną, na której swoje często pierwsze kroki w gatunku robili William Friedkin, Tobe Hooper, Dario Argento, John Carpenter czy David Cronenberg. Stworzyli oni wtedy filmy, które obecnie są uważane za jedne z najlepszych i najważniejszych w historii gatunku. Lata siedemdziesiąte były też niestety okresem, w którym scenarzyści dochodzili często do ściany, jeśli chodzi o nowe, oryginalne pomysły dotyczące antagonistów czy potworów w horrorach. Często wychodziło to w pewien pokręcony sposób na dobre. W końcu to w 1978 roku otrzymaliśmy B-klasową perełkę Attack of the Killer Tomatoes!.

To właśnie o jednym z takich przypadków chciałbym tu opowiedzieć. Wszystko zaczyna się w 1964 roku, kiedy to w Australii opublikowano krótką powieść autorstwa Russella Braddona – The Year of the Angry Rabbit. Była to utrzymana w konwencji science fiction czarna komedia. Narracja prowadzona była jako satyra nacjonalizmu i kapitalizmu. Nie dziwne zatem, że powieść o zmutowanych królikach wkrótce miała doczekać się swojej ekranizacji. Jednak jest jedno „ale”… Studio, które zdecydowało się przenieść tę opowieść na srebrny ekran, postanowiło wyciąć całą satyrę i humor, który został tak dobrze przyjęty. Zamiast tego miał to być teraz poważny horror… o krwiożerczych królikach.

Tajemnicze zagrożenie

Można powiedzieć, że pytanie „co łączy western, uniwersum Star Trek, nominowaną do Oscara Janet Leigh i The Matrix (a także, specjalnie dla pewnych redaktorów, film Hell Comes to Frogtown)” brzmi jak najdziwniejsza zagadka, którą usłyszycie podczas weekendowego quizu filmowego. Jednak idealnie opisuje to właśnie film Night of the Lepus.

MGM, bo właśnie to studio zdecydowało się wyprodukować ten film, od początku wiedziało, że nie uda się powtórzyć sukcesu filmu The Birds i przekonać widownię, żeby poczuła strach na widok królików. Właśnie dlatego studio zmieniło tytuł filmu, który początkowo miał brzmieć Rabbits. Na plakatach i zwiastunach unikano jakiegokolwiek pokazania królików, widzowie za to atakowani byli przez niewidzialną bestię i oczy czające się w ciemnościach. Choć swoją drogą tak tajemniczo już nie było w samym filmie, w którym o królikach widz dowiaduje się na samym początku.

kadr z filmu fot. Night of the Lepus, reż. William F. Claxton
fot. Night of the Lepus, reż. William F. Claxton

Także nowy tytuł był kreatywną, lecz po części ułomną próbą stworzenia poczucia ukrytego zagrożenia. Studio zdecydowało się wykorzystać nieznajomość obcego języka wśród widzów. Nie pierwszy i zresztą nie ostatni raz. Idealnym tego przykładem jest film Antropophagus, który pod przykrywką w postaci języka greckiego ukrywa fakt, że zagrożeniem w filmie jest kanibal. W przypadku Night of the Lepus zdecydowano się na użycie łaciny. Tytułowy lepus, to w rzeczywistości łacińska nazwa rodziny zającowatych, do której należą filmowe króliki (o czym zresztą twórcy przypominają nam parokrotnie w trakcie filmu).

Night of the Lepus i oscarowa obsada

Już patrząc na obsadę, z jednej strony można się dziwić, że coś mogło tu pójść nie tak. Z drugiej jednak strony patrząc na listę nazwisk, zaczyna się dostrzegać, czemu dosłownie wszystko poszło nie tak.

Do filmu zatrudniono dwóch aktorów, którzy otrzymali wcześniej nominacje do Oscara. Stuart Whitman, który już wcześniej romansował z kinem science fiction, choć głównie znany jest z ról w westernach. Najgłośniejsze nazwisko w filmie to z pewnością Janet Leigh, która zasłynęła z roli w filmie Psycho. To właśnie za nią otrzymała od amerykańskiej Akademii nominację do Oscara. Co ciekawe, Janet Leigh przyjęła tę rolę, jak sama stwierdziła w jednym z wywiadów, ze względu na małą odległość pomiędzy miejscem kręcenia, a jej domem, dzięki czemu mogła spędzać dużo czasu ze swoją rodziną. Scenariusz według niej miał potencjał, ale jak później przyznała: „bardzo szybko zapomniała o tym filmie tyle, ile tylko mogła” .

kadr z filmu fot. Night of the Lepus, reż. William F. Claxton
fot. Night of the Lepus, reż. William F. Claxton

Reszta obsady jest również dość ciekawa. Przeważają tam aktorzy doświadczeni, choć zawsze (do momentu premiery tego filmu) powiązani szczególnie z jednym gatunkiem – westernem. Jednym z nich jest wieloletni przyjaciel Johna Wayne’a – Paul Fix. Najbardziej znany jest z występów właśnie w westernach podczas ich złotej ery, jednak wielu zapamiętało go głównie za występ w filmie To Kill a Mockingbird.

W filmie role drugoplanowe odgrywają również David McCallum oraz Rory Calhoun. Ten pierwszy jest legendą telewizji. Choć w jego filmografii znajdziemy wiele fantastycznych filmów, to najbardziej pamiętne są jego występy w serialach – The Man from U.N.C.L.E. oraz NCIS. Calhoun z kolei ma nieco mniej imponujące CV. Ponownie, głównie zapamiętany został za role w westernach, choć występował w takich filmach, jak na przykład Hell Comes to Frogtown.

Ostatnim z ważnych nazwisk w tej obsadzie jest DeForest Kelley. Znany jest on dzięki wcieleniu się w ikoniczną rolę doktora Leonarda McCoy’a w serialu i filmach z uniwersum Star Trek. Po konkluzji serialu w 1969 roku Kelley stał się ofiarą zatrudniania go pod konkretną rolę, czego sam tak bardzo się obawiał. Sporadycznie pojawiał się w telewizji i filmach, jednak de facto przeszedł na emeryturę, poza ponownym wcielaniem się w McCoy’a w filmach Star Trek.

kadr z filmu fot. Night of the Lepus, reż. William F. Claxton
fot. Night of the Lepus, reż. William F. Claxton

Patrząc na tę obsadę, nie można nie odnieść wrażenia, że aktorzy, którzy tam wystąpili w dużej mierze byli u schyłku lub w gorszym miejscu swojej kariery (nie zawsze wielkiej). Podobnie się ma to u reżysera, Williama F. Claxtona. Reżysera, który przed Night of the Lepus, nie miał żadnej styczności ani z horrorem, ani z science fiction. Nie zrobił również zawrotnej kariery, skupiając się głównie na westernach.

Co poszło nie tak?

Po pierwsze, dziwi niechęć reżysera do wykorzystywania jakichkolwiek elementów horrorowych w tym filmie. Uparcie trzyma się on swojego ukochanego westernu. Przez to film nie wygląda w ogóle jak horror. Zaczyna się właśnie niczym western. Krajobraz prosto z Arizony (oczywiście imitujący Australię), kowboje i sielska muzyka, żywcem wyjęta z Dzikiego Zachodu.

Dziwi również całkowite odpuszczenie jakiejkolwiek satyry obecnej w powieści. Czy to kapitalizmu, czy nacjonalizmu. Otrzymujemy za to nieco ułomny ekohorror. Bo po części tym właśnie jest. Twórcy przedstawiają nam niemal apokaliptyczną wizje wojny przeciwko pladze królików. Walkę o pożywienie, wodę i ziemię. Przy czym w pewnym momencie twórcy chcą zmienić podejście, sugerując, że będziemy szli w naukowe rozwiązanie, szukanie balansu pomiędzy ludźmi i naturą. Niestety jest to tylko złudzenie.

Cała historia jest prosta. Plaga nawiedzająca małe miasteczko, zwrócenie się do naukowców, którzy sugerują naukowe podejście (tutaj akurat zmianę cyklu rozrodczego królików) zamiast trucizny, a na końcu dziecko, przez które wszystko idzie nie tak jak powinno. Powiedzieć, że zachowuje się ono głupio, to jak nie powiedzieć nic, ale w końcu taka jest natura tego rodzaju kina. Dziewczynka zamienia króliki w klatkach, w końcu biorąc jednego do domu (akurat tego, któremu podano doświadczalne serum). Po dotarciu na farmę od razu traci go z oczu, a ten ucieka, rozpoczynając straszną mutację lokalnej populacji królików.

kadr z filmu fot. Night of the Lepus, reż. William F. Claxton
fot. Night of the Lepus, reż. William F. Claxton

Tutaj dochodzimy do całego źródła, przynajmniej w zamyśle twórców, horroru. Ogromne króliki, które terroryzują małe miasteczko. Prawie niemożliwe jest przekonanie widza, że taki widok jest straszny. Szczególnie, kiedy reżyser zdecydował się użyć do pokazania wielkości tych stworzeń, cyfrowych efektów specjalnych, które obecnie wyglądają archaicznie.

Reżyser próbuje stworzyć złudzenie zagrożenia, stosując częste zbliżenia na pyszczki królików i gwałtowne cięcia. W scenach ataków króliki posmarowane są ketchupem, a przy ujęciach na „ryczące” potwory, te, tak naprawdę najedzone, efektownie ziewają. To wszystko sprawia, że wygląda to bardzo komicznie. Humoru dodaje temu wszystkiemu fakt, że przedstawione w filmie konwencjonalne sposoby walki ze szkodnikami przypominają niesławną Wielką Wojnę Emu.

Czy są zatem jakieś mocne strony tego filmu? Można je tu znaleźć, ale do ich wyliczenia wystarczą palce u jednej ręki. Najbardziej imponująca jest praca osób tworzących makiety do filmu. Wyglądają one bardzo realistycznie, przez co, kiedy biegają po nich króliki, można zapomnieć, że są one jedynie makietami. Z kolei nie wiem, co sądzić o obsadzie. Z jednej strony aktorzy wypadają tu poprawnie, ale przez scenariusz ich występy wyglądają jak ostatnie podrygi podstarzałych gwiazd. I o ile sam film nie jest straszny, tak na pewno jest ciekawym przeżyciem, a oglądanie skaczących morderców jest niesamowicie wciągające.

Night of the Lepus po latach

Wcześniej padło tu pytanie „co łączy western, uniwersum Star Trek, nominowaną do Oscara Janet Leigh i The Matrix (a także film Hell Comes to Frogtown)”. Na większość tych elementów padła już odpowiedź, ale dalej pozostaje kwestia tego, co z filmem sióstr Wachowskich.

Przeczytaj również: Diuna: Część trzecia – co nas czeka w filmie?

Otóż może Was to zdziwić, ale większość z Was już widziała film Night of the Lepus (a przynajmniej jego urywek). Urywek ten można dostrzec właśnie w legendarnym już filmie The Matrix sióstr Wachowskich. Jest on pokazywany na telewizorze w mieszkaniu Wyroczni, którą odwiedza Neo. Muzyka z tego filmu również pojawia się w napisach końcowych.

Co ciekawe, również siostry Wachowskie podczas jednego z Q&A z okazji premiery filmu nawiązały do Night of the Lepus. Na pytanie, czy uważają, że The Matrix osiągnie w nadchodzących latach status kultowego, odpowiedziały:

Mamy nadzieję, że będzie on tak duży jak [status] Night of the Lepus.
kadr z filmu The Matrix
fot. The Matrix, reż. Lana Wachowski, Lilly Wachowski

Night of the Lepus jest idealnym przykładem, jak absurdalne potrafią być projekty celujące w odnoszące sukces kino gatunkowe, jednak tworzone przez całkowicie obcych dla niego twórców i studio nierozumiejące materiału źródłowego i natury jego sukcesu. Gwiazdorska obsada, zamiast ratować ten projekt, sprawia tylko, że jest on dla widza jeszcze bardziej kuriozalny. To, co nie udało się w Night of the Lepus, udało się trzy lata później w Monty Python and the Holy Grail. Obraz zabójczego królika w końcu trafił do mainstreamu, tym razem jednak razem z okalającym go intencjonalnym humorem.