Kleks i produkt Macieja Biznesmena – recenzja filmu „Kleks i wynalazek Filipa Golarza”

Stanisław Sobczyk26 grudnia 2024 14:00
Kleks i produkt Macieja Biznesmena – recenzja filmu „Kleks i wynalazek Filipa Golarza”

Rok temu w kinach w całej Polsce rozpoczęły się pokazy Akademii Pana Kleksa. Nowa adaptacja kultowej książki dla dzieci okazała się wielkim sukcesem komercyjnym i sromotną artystyczną porażką. Podczas gdy do kina chodziły miliony Polaków, krytycy atakowali nieudaną realizację, zmiany podjęte względem oryginału oraz bezmyślne kopiowanie wzorców z Zachodu. O tym, że druga część Kleksa trafi na ekrany kin rok po pierwszej, wiadomo było już od dawna, szczególnie, że obydwa filmy realizowano równolegle. Ciężko więc było się łudzić, że Kleks i wynalazek Filipa Golarza poprawi którekolwiek błędy poprzednika.

Po wakacjach Ada Niezgódka wraca do magicznej akademii w świecie bajek. Stara się rozwikłać zagadkę pochodzenia swojego przyjaciela Alberta, który okazał się robotem. Podczas oględzin chłopca Ambroży Kleks odkrywa na nim symbol, który sugeruje, że ten może być wytworem jego dawnego przyjaciela. Wyrusza więc do świata realnego, by odnaleźć od lat niewidzianego Filipa Rakvelle.

Nikogo chyba nie zdziwię, stwierdzając, że Kleks i wynalazek Filipa Golarza jest równie nieudany co zeszłoroczny film. Nawet gdyby Kawulski chciał poprawić niektóre ze swoich błędów, zapewne nie znalazłby na to innego sposobu, niż przepisanie i nakręcenie całości od nowa. Chciałbym jednak zacząć od pewnych pozytywów, bo jest kilka rzeczy, które część druga robi lepiej niż poprzedniczka. Przede wszystkim mam tu na myśli strukturę historii. Podczas gdy w Akademii Pana Kleksa oglądaliśmy serię chaotycznych pomysłów spiętych przez napakowany akcją finał z wilkami, tutaj od początku dość konsekwentnie prowadzone są dwa wątki. W jednym Ada stara się uratować Alberta i zmienić go w prawdziwego chłopca, a w drugim Kleks podróżuje po świecie, by odkryć tajemnicę Filipa Rakvelle i Aleksa Niezgódki. Tutaj niestety pozytywy się kończą, bo choć pomysł na równoległe wątki jest dobry, wykonanie już nie do końca. Zawodzi dziwny montaż, dłużyzny i to, że finalnie Kawulski i tak nie doprowadza historii do końca. Reżyser po raz kolejny decyduje się na tandetne cliffhangery. Zamiast sensownie domknąć wątki, pozostawia tylko zapowiedzi kolejnych części cyklu.

fot. Kleks i wynalazek Filipa Golarza, reż. Maciej Kawulski, dystrybucja Next Film | recenzja
fot. Kleks i wynalazek Filipa Golarza, reż. Maciej Kawulski, dystrybucja Next Film

Jest jeszcze jeden element poprawiony względem Akademii Pana Kleksa, a mianowicie tytułowy bohater. Problem pierwszego filmu polegał między innymi na tym, że bardzo mało było w nim samego Kleksa. Profesor pojawiał się tylko raz na jakiś czas, a przy tym fabularnie był kompletnie bezużyteczny. Trudno w ogóle powiedzieć, żeby miał tam jakiś konkretny wątek. Inaczej jest w części drugiej, bo tutaj rzeczywiście można o nim mówić jako o postaci równoznacznej Adzie. Ambroży wreszcie ma coś do roboty i dowiadujemy się czegoś więcej o jego charakterze. To też o tyle dobre, że dzięki temu Tomasz Kot może wreszcie pokazać swoje aktorskie umiejętności.

Poza tymi dwoma elementami, przy których rzeczywiście widać progres, Kleks i wynalazek Filipa Golarza jest równie zły, a czasem nawet gorszy niż część pierwsza. Scenariuszowo znowu spotyka nas kompletny chaos. Wciśnięty gdzieś w tło, żenujący wątek ptaka Mateusza, który wieńczy teledysk rapowy w Nowym Jorku, kilka losowych cameo i wreszcie finał, w którym muszą się pojawić absolutnie wszyscy, włącznie z trzecioplanowymi bohaterami pierwszej części. Irytuje też to, jak wiele elementów fabularnych film powtarza po Akademii Pana Kleksa. Cały trzeci akt jest rozegrany bardzo podobnie i bazuje na identycznej strukturze. Do tego wątek Alberta i jego relacji z Filipem też już widzieliśmy, ale w postaci wewnętrznego konfliktu Serdel związanego z jej wilczą tożsamością. Kawulski znowu okazuje się niezwykle leniwy i nawet nie próbuje zaskoczyć widza. Po raz kolejny pragnie zrobić z Kleksa polskiego Harry’ego Pottera i kopiuje te same schematy co w zeszłorocznej produkcji.

Jednak największym problemem nie jest sam scenariusz. Fabularną sztampę i głupie pomysły dałoby się jeszcze obronić, gdyby za filmem stał jaki prawdziwy, zdolny reżyser. Tymczasem jego autorem jest Kawulski, a problem z nim polega na tym, że nie umie zrealizować czegokolwiek, co by nie miało struktury teledysku. Każda scena w jego Kleksie jest chaotyczna, ignoruje jakiekolwiek zasady montażu filmowego i ma podkład muzyczny, który wychodzi na pierwszy plan. Już po kilku tego typu sekwencjach pod rząd, miałem absolutnie dość. Kręcenie w teledyskowym stylu może być ciekawym urozmaiceniem, ale nie jeśli wykorzystuje się te zabiegi w każdej, nawet najprostszej scenie. Do tego dochodzi fakt, że Kawulski nie ma żadnego wyczucia. Humor w jego wydaniu jest czerstwy. W dużym stopniu dlatego, że przeciąga humorystyczne akcenty do granic możliwości. Poza tym nie radzi sobie również z emocjonalnymi momentami. Zamiast oddać przestrzeń aktorom, decyduje się na patos, podniosłą muzykę i dynamiczny montaż, który zasłania to, co istotne. To, co ma być inspiracją hollywoodzkimi blockbusterami, wygląda jak ich parodia. Dążę tu do tego, że Kawulski w ogóle nie ma reżyserskiego zmysłu. On po prostu nie radzi sobie z opowiadaniem historii, a ponad nią zawsze przedkłada efekciarstwo. Świetnie odnajduje się jako producent, w końcu większość filmów, za którymi stał, odniosła ogromny sukces, ale do reżyserii najwidoczniej się jeszcze nie nadaje. A najdobitniejszym tego dowodem jest właśnie Kleks i wynalazek Filipa Golarza, w którym większość scen przypomina montowane pod muzykę TikToki.

Całkiem interesujący jest też morał filmu, głównie ze względu na to, że gryzie się on z wieloma elementami promocji Akademii Pana Kleksa. Celem Filipa Golarza bowiem jest kontrolowanie umysłów dzieci na całym świecie za pomocą stworzonej przez niego aplikacji. „Po co komu wyobraźnia, kiedy są aplikacje” – mówi w pewnym momencie antagonista. Jest też smutna scena, w której Kleks trafia do realnego świata, a wszyscy młodzi ludzie wokół niego korzystają z telefonów. Cały ten morał, nie dość, że populistyczny, to jeszcze kuriozalny w kontekście podejścia twórców do marki. Kawulski z jednej strony portretuje Filipa jako złego koniunkturalistę, chcącego ogłupiać dzieci technologią i niszczącego bajki dla własnego zysku, z drugiej zaś nie ma żadnego problemu z promowaniem Kleksa za pomocą NFT czy powstającej obecnie gry. Warto też zaznaczyć, że reżyser po raz kolejny traktuje Kleksa jedynie jako produkt. Nachalny product placement jest obecny od pierwszych scen. Najwidoczniej wciskanie reklam dzieciom jest jak najbardziej w porządku, ale telefony to już problem.

fot. Kleks i wynalazek Filipa Golarza, reż. Maciej Kawulski, dystrybucja Next Film | recenzja
fot. Kleks i wynalazek Filipa Golarza, reż. Maciej Kawulski, dystrybucja Next Film

Realizacyjnie Kleks i wynalazek Filipa Golarza podziela wszystkie problemy poprzednika. Po raz kolejny dostaliśmy dobitny dowód na to, że wysoki budżet nie oznacza automatycznie dobrze wyglądającego filmu. Magiczny świat znów wieje tandetą, szczególnie kiedy bohaterowie trafiają do bajki o Pinokiu, a jedynym wizualnym pomysłem na jej przedstawienie jest dziwna, żółta kolorystyka. Mnóstwo jest też czerpania z hollywoodzkich produkcji, a w efekcie dostajemy generyczne fantasy i brzydkie elementy science fiction powiązane z postacią Filipa. Z tego, jak wygląda choćby odgrywana przez Monikę Brodkę Xela, wszyscy śmiali się jeszcze przed seansem. Jednak kilka elementów muszę mimo wszystko pochwalić. Czarne charaktery z bajek, które pojawiają się w trzecim akcie, prezentują się całkiem nieźle. Dodatkowo podoba mi się tym razem wykorzystanie muzyki. Nowe aranżacje klasycznych piosenek są wykonane dobrze i różnorodnie, a przy tym rzeczywiście sprawdzają się jako tło dla konkretnych scen. Wyjątkiem jest tu tylko dziwaczny rap ptaka Mateusza.

Jeśli chodzi o obsadę, trudno o Kleksie i wynalazku Filipa Golarza powiedzieć coś nowego, bo większość występów po prostu powtarza się po poprzedniej części. Obsada dziecięca nadal radzi sobie nieźle, pomimo rzucanych przez scenariusz kłód pod nogi. Musząc wypowiadać tak kiepskie dialogi (wystarczy wspomnieć, że w jednej ze scen wraca używany już w Akademii Pana Kleksa „dzban”), aktorzy wcale nie są najgorsi. Radzi sobie też Tomasz Kot, szczególnie że tym razem dostaje dużo więcej czasu ekranowego. Nadal lubię jego Kleksa i uważam go za jeden z jaśniejszych punktów adaptacji Kawulskiego. Nowym nabytkiem w obsadzie jest Janusz Chabior wcielający się w tytułowego Filipa Rakvelle. Nie wypada może źle, ale nie jest to też występ, który bym jakkolwiek wspominał. Jego rola w większości ogranicza się do słabo napisanych, wygłaszanych z pełną powagą monologów typowego złola. Widać, że na postać golarza nie było żadnego pomysłu, ale za tak przeciętny efekt obwiniałbym raczej twórców, a nie Chabiora.

Absolutnie najgorszy w całym filmie jest jednak ptak Mateusz, odgrywany przez Sebastiana Stankiewicza. To bohater, którego ma się ochotę wyciąć z historii za każdym razem, kiedy tylko pojawi się na ekranie. O ile w pierwszym filmie miał jeszcze jakąś rolę w fabule, tak tutaj jest już tylko żenującym comic reliefem uprzykrzającym życie i bohaterom filmu, i widzom. Poza główną obsadą jest też dużo niewielkich ról i cameo znanych osób. Wraca choćby raper Alberto w roli Aladyna, a wśród nowych gwiazd jest Katarzyna Nosowska, Katarzyna Figura czy wreszcie Monika Brodka w stroju androida, przez który jest nie do poznania. Moim osobistym faworytem jest jednak pojawiający się znikąd na jedną scenę Marcin Najman w swojej ikonicznej, niebieskiej kurtce – cameo, które rzeczywiście mnie zaskoczyło i rozbawiło.

Kleks i wynalazek Filipa Golarza to dokładnie ten sam przypadek co nowa Akademia Pana Kleksa. Chaotyczne, źle napisane i jeszcze gorzej wyreżyserowane fantasy i próba wykreowania polskiej marki blockbusterów. Nikt tu nie dba o to, żeby powstał chociaż przyzwoity film, liczy się tylko sprzedanie produktu. Może i są drobne poprawy względem pierwszej części, szczególnie w kontekście struktury, ale nadal nie jest dobrze. Cały film przypomina długi, skrojony pod TikToka teledysk. Braki pojawiają się już w absolutnych podstawach, a najprostsze reżyserskie i montażowe błędy są tu na porządku dziennym. Najgorsze jest to, że mimo wszystkich tych wad i szerokiej krytyki karawana jedzie dalej. Filmy zarabiają ogromne pieniądze, już wiadomo, że powstanie trzecia odsłona cyklu, Dziedzictwo Kleksa, a sklepowe półki zaraz zaleją zabawki, zeszyty i napoje z uśmiechniętą twarzą Tomasza Kota. Maciej Kawulski jest w końcu przede wszystkim biznesmenem. Dzieci mają kupować Kleksa i tyle, nie ma tu miejsca na sztukę, jest produkt – niestety wadliwy.

Kleks i wynalazek Filipa Golarza trafi do regularnej dystrybucji 10 stycznia 2025. Już teraz w kinach w całej Polsce odbywają się pokazy przedpremierowe filmu.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to