Kung Fu Panda 4 po cichu pojawiła się na ekranach polskich kin w ramach pokazów przedpremierowych. Cała promocja najnowszego hitu Dreamworksa także wydawała się stonowana, by nie powiedzieć przesadnie dyskretna. Embargo na recenzje zostało ustanowione dopiero na środę poprzedzającą szeroką premierę. Co więc skrywa się za drzwiami Jadeitowego Pałacu? Odpowiedzi niestety nietrudno się domyślić – najnowszy film o przygodach Smoczego Wojownika to najgorszy tytuł z całej serii. Brakuje dawnej kreatywności, pomysłu na temat rozwiniętego przeciwnika oraz ciekawego podejścia do ukochanego Po. A miało być tak pięknie!
Swoje żale wylewam z perspektywy olbrzymiego fana serii. Pierwsze dwa filmy o Pandzie Po to arcydzieła współczesnej animacji, które nie tylko sprawiają wiele radości i są przyjemną rozrywką, ale także w niezwykle ciekawy sposób są wyrazem amerykańskiego spojrzenia na chińską kulturę. Szlachetna tradycja Kung Fu została przetłumaczona na bardziej atrakcyjny język. W gronie fanów serii Kung Fu Panda znalazł się przecież także Slavoj Žižek, który celnie podkreślał, że film zarówno wyśmiewa, jak i oddaje należyty szacunek przedstawianym systemom wartości. Schematy amerykańskiego kina stały się perfekcyjnym opakowaniem kultury i tradycji Państwa Środka.
Czwarta część serii to poszukiwania następcy Smoczego Wojownika. Zapowiadało się na nieco dojrzalszego Po (czyli takiego, który zachwycał nas w trzecich aktach całej dotychczasowej trylogii), który musi znaleźć równowagę między opychaniem się kluskami i spuszczaniem łomotu w Kung Fu a medytacją i duchową opieką nad Doliną. Na jego drodze pojawiają się jednak nowe postacie – lisica Zhen będąca drobną złodziejką, która okaże się niezbędną pomocą w odnalezieniu złowrogiej Kameleony.
Od razu nasuwa się pytanie o Potężną Piątkę. Ukochanych bohaterów nie znajdziemy ani na plakacie, ani w zwiastunach filmu, choć twórcy zapewniali, że pojawią się na ekranie. Nie skłamali, choć chyba lepiej byłoby się nie odzywać. Potężnej Piątki de facto nie ma – mają inne zajęcia i pojawiają się jedynie na napisach końcowych, gdzie nic nie mówią, a jedynie trenują Kung Fu. Wyzbycie się obecnych na przestrzeni całej serii bohaterów drugoplanowych to niezbyt satysfakcjonujący pomysł, ale nie spisuje on filmu od razu na porażkę, To mogłaby być odważna decyzja, która pcha serię do przodu i stawia na nowych, ciekawszych bohaterów. Problem w tym, że nie do końca tak jest. Z jednej strony Kung Fu Panda 4 wygrywa nową, znakomitą i niezwykle sympatyczną postacią Zhen, z drugiej pozostawia Po z niczym ciekawym, a jeszcze z innej bez pomysłu sięga po Tai Lunga, generała Kaia i lorda Shena. To potworny bałagan.
Jasne, prosta historia to nic złego w przypadku takiego gatunku. Poprzednie odsłony też nie opierały się przecież na skomplikowanych historiach. Prosta fabułka tym razem nie idzie jednak w parze z ciekawym tematem. Nie znajdziecie tu pięknej historii o tajnym składniku czy poszukiwaniu własnej tożsamości, a po prostu banalną opowieść o wygranej dobra i przyjaźni nad złem. Nic ciekawego.
Nawet główny bohater, nasz umiłowany Po został potraktowany jako smutna powinność. Główny bohater przechodzi banalną i przewidywalną drogę, a charakterologicznie pozostaje płaski. To nie jest ten samo Po, którego pokochaliśmy. To ten sam model postaci, pod której futrem zostało niewiele. Nic dobrego nie można także powiedzieć o nowej przeciwniczce Po, Kameleonie, która pozostaje tylko atrakcyjnym konceptem. Jej motywacje oraz cele to banał, za który wstydziłoby się nawet Marvel Cinematic Universe. Powrót Tai Lunga to natomiast dziwaczna decyzja, która okazała się tanim chwytem marketingowym. To puste narzędzie fabularne, które przy okazji zostało ograbione z dawnej bezwzględności. Trudno sobie wyobrazić nagłą charakterologiczną przemianę tej bezwzględnej pantery śnieżnej, która bez skrupułów niszczyła całą Doliną oraz dawnego mistrza. A jednak Tai Lung akceptuje Po jako Smoczego Wojownika, nie mając przy tym żadnego specjalnego powodu.
Słaby reżyser zrobił słaby film – kto by się spodziewał. Czwartą filmową przygodę Po reżyseruje Mike Mitchell, twórca Lego Przygody 2 oraz Shreka Forever, dwóch potwornie rozczarowujących kontynuacji genialnych animowanych franczyz. Jego niezbyt fachową rękę widać w Kung Fu Pandzie 4, niegdyś kreatywna seria stała się banalną, niezbyt wymagającą animacją. Pamiętacie ten genialny montażowy żart z pierwszej części, kiedy Po wali w drzwi Jadeitowego Pałacu, a rytm jego desperackich błagań przechodzi w bębny wewnątrz? Takich niepozornych perełek już nie doświadczymy. Zostały za to żarty z pierdzenia z zerowym wykorzystaniem możliwości formy filmowej.
Wizualnie to bardzo specyficzny film. O ile modele postaci wyglądają bardzo dobrze – szczególnie ojciec Po, którego siwiejące futro jest majstersztykiem, tak częste powielanie modeli w przypadku postaci drugoplanowych (każdy królik i gekon wyglądają tak samo) staje się męczące. O ile na plus wypada Kameleona, której transformacje ograne są w interesujący sposób przy użyciu tekstury łusek, tak wielkim minusem jest sam świat. To bardzo wygładzone oraz pozbawione głębi przestrzenie, które szybko przytłaczają i męczą. Czasem aż trudno uwierzyć, że to rzeczywiście film, a nie wspomnienia do animacji oglądanej kilka lat temu na Nickelodeon.
Niezbyt lotna i nieciekawa przygoda Po przedstawia co prawda nową i ciekawą bohaterkę z potencjałem na dalsze części, jednak zmęczenie, jakie wywołał czwarty film poddaje wszystko w wątpliwość. Zamiast męczyć się na czwórce, obejrzyjcie jeszcze raz pierwsze dwie odsłony cyklu. Gwarantuje, że dalej są tak samo znakomite.