W listopadzie 2021 roku Riot Games i Fortiche wstrząsnęli medium animacji i adaptacjami gier wideo, zachwycając widzów na całym świecie pierwszym serialowym projektem osadzonym w uniwersum League of Legends. Trzy lata później artyści zwieńczyli opowieść o siostrach Vi i Jinx, które znalazły się po dwóch stronach barykady w konflikcie miast Piltover i Zaun. Oceniamy drugi, finałowy sezon Arcane.
W dramatycznym finale pierwszej serii rakieta wystrzelona w kierunku rady Górnego Miasta przez przepełnioną żalem i traumą niebieskowłosą Jinx ostatecznie naruszyła delikatną granicę, dzielącą Zaun i Piltover od wszczęcia otwartej wojny. Drugi sezon ujawnia bezpośrednie następstwa wyrzutu gniewu Zaun, skumulowanego w pojedynczym akcie desperacji. Vi przyłącza się do Caitlyn w ramach misji neutralizacji wszelkiej spuścizny po Silco. Kierowana własnymi motywacji Ambessa Medarda, przekonuje społeczeństwo Piltover do przejścia do ofensywy, a w Dolnym Mieście trwa próba wytyczenia nowego kierunku dla wciąż pozbawionego niepodległości społeczeństwa. Wszystko zmierza w stronę nieuchronnej eskalacji, w ramach której wykute podczas podróży międzyludzkie więzy ponownie zostaną wystawione na próbę.
Scenarzyści prowadzeni przez showrunnerów Christiana Linke i Alexa Yee od samego początku finałowej serii precyzyjnie zarządzają czasem ekranowym poszczególnych bohaterów, prowadząc ich wątki do wspólnej konkluzji w poszczególnych aktach. Struktura drugiego sezonu Arcane to kunsztownie rozplanowana trylogia trzech małych opowieści, wchodzących w skład sensownej większej całości. Składają się one finalnie na wzruszającą historię o odkupieniu i pojednaniu, cenie postępu i dążenia do perfekcji, międzypokoleniowym powtarzaniu podobnych błędów, drodze do piekła wybrukowanej dobrymi chęciami, rodzinnych więzach utraconych przez zakorzenioną w ludziach hipokryzję i skłonność do przemocy, niepozornych decyzjach czy przypadkowych nieporozumieniach skutkujących katastrofalnymi konsekwencjami. Twórcy raz jeszcze znakomicie żonglują podejmowanymi tematami oraz problemami, nie tracąc z oczu zarówno szerszego obrazu konfliktu klasowego i ciągot do prowadzenia konfliktów, jak i personalnych rozterek konkretnych postaci.
Napędzanej autodestrukcyjnymi zachowaniami Jinx, która może przejrzeć się w młodszej wersji samej siebie, zrozumieć presję figurowania w roli starszej siostry i zawalczyć o wybudzenie drzemiącej w niej dziecięcej potrzeby heroizmu. Przekraczającego granice człowieczeństwa i pozbawionego złudzeń na temat jego istoty Viktora, którego wykręcone idealistyczne postulaty mogą wyprzeć ludzki pierwiastek. Skonfrontowanego z odpowiedzialnością za własną ambicję Jayce’a. Napędzani przez emocjonalne i subtelne występy głosowe Elli Purnell, Harry’ego Lloyda czy Kevina Alejandro Czempioni pozostają do samego końca duszą serialu. Arcane opowiada o nich z wyjątkową empatią i uwagą, pozostawiając widza z melancholijną potrzebą pochylenia się nad ich złożonymi osobowościami, popełnianymi w dobrych intencjach błędami, licznymi obawami i skrytymi nadziejami. W natłoku zdarzeń nie ginie ostateczna myśl serialu, by w huraganie toczonych sporów i naukowych pościgów nie przespać teraźniejszości, zaakceptować naszą wrodzoną niedoskonałość i nie przeoczyć szans na zbudowanie głębokich, nawet jeśli skomplikowanych relacji z otaczającymi nas ludźmi.
Nie byłoby to zajęcie tak atrakcyjne, gdyby nie kusząca zachęta w postaci animowanej maestrii, dokonanej ponownie przez studio Fortiche. Francuzi na potrzeby drugiego sezonu wrzucili szósty bieg, popuścili wodze fantazji i zarządzili jeszcze bardziej wystawną niż ostatnio ucztę dla oka. Na zastawionym stole znalazły się: doprowadzone do perfekcji przywiązanie do wizualnych detali, idące w dziesiątkach, niemal niedostrzegalne mikroekspresje, które wynoszą mowę ciała postaci na zupełnie nowy poziom. To też zwalające z nóg eksperymenty formalne obrazujące stany mentalne bohaterów czy zrealizowane na granicy przebodźcowania dynamicznie zmontowane, ale zawsze czytelne sceny akcji, podkreślające relacje i charaktery konkretnych wojowników. Wśród bogactwa wizualnych zainteresowań animatorów znajdują się akwarele, pastele, komiks, szkice, neony i plany astralne. Eklektyczna forma do samego końca pozostaje niezwykle spójna i precyzyjna w swojej zachwycającej różnorodności. Wspomagani przez przepastną ścieżkę dźwiękową artyści wyciągają maksimum z potencjału emocjonalnego poszczególnych scen. Nihilistycznie rozliczeniowe “Sucker”, sięgające do lepszych czasów melancholijne “Remember Me”, żegnające dotychczasowe życie “The Line”, tragiczne w swojej marzycielskości “Ma Meilleure Ennemie” – szwadron muzyków zaserwował piosenki na tyle językowo odmienne, dźwiękowo zapamiętywalne i przemyślane fabularnie, że ich częstotliwość nie drażni, lecz pozwala wyjątkowym scenom żyć w pamięci jeszcze na długo po seansie.
Kierunek artystyczny Fortiche i Riotu może skłaniać do potencjalnej krytyki ich efekciarskiej popisówy i zastrzeżeń wobec teledyskowych ciągot, ale w ramach gatunkowej historii, której celem wydaje się wyciągnięcie “punka” ze steampunka, świadczy on raczej o potrzebie zaznaczenia odrębnej tożsamości tego zakątka świata Runeterry. Największe wątpliwości w drugim sezonie budzi natomiast jego tempo. Z jednej strony zawrotne, nie zawsze dające wystarczająco dużo miejsca na oddech i rozwój bohaterów oraz okazjonalnie nieco umniejszające wagę prezentowanych wydarzeń, z drugiej niepozwalające na dłużyzny i fabularną watę. Słowną ekspozycję często zastępują (wybitnie zrealizowane) otwierające odcinki montaże, zmianę postępowania bohaterów nieraz należy wyczytać z uważnej obserwacji niuansów w spojrzeniach i gestykulacji, a rzekomą sprzeczność ich zachowań na przestrzeni kolejnych epizodów można potraktować jako element ułomnej ludzkiej natury, tak empatycznie tematyzowanej przez pełne 18 odcinków serialu. Twórcom na szczęście udaje się wybronić wydźwięk emocjonalny najważniejszych punktów fabularnych, klarownie i satysfakcjonująco prowadząc wątki poszczególnych graczy aż do epickiego, dewastującego finału. W historii Arcane najlepiej odnajdą się osoby, których zaangażowanie wobec prezentowanych wydarzeń wzrasta wprost proporcjonalnie do pędu narracji, liczby kreatywnych pomysłów na minutę i wylewającej się z ekranu pasji do kreowania niezapomnianych obrazów i dźwięków.
Trzy lata temu Arcane po raz pierwszy wytyczyło nowy kierunek dla odnoszących sukcesy adaptacji gier wideo, wyprzedzając pod tym względem The Last of Us czy Fallouta. Dziś stawia kropkę nad “i”, żegnając się wyjątkowo szybko, ale zapowiadając jednocześnie nadejście kolejnych opowieści osadzonych w świecie wykreowanym przez Riot Games. Podejmując na ekranie temat różnych oblicz naukowego i życiowego postępu, twórcy dołożyli jeszcze swój — artystyczny. Lekko potykając się po drodze o własne ambicje, które nie zawsze szły pod rękę z rytmem opowieści, do samego końca pozostali wierni dowiezieniu ustalonej lata temu historii o rodzinie i przyjaciołach podzielonych przez świat, który dał im jeszcze jedną szansę na znalezienie się z powrotem. Dziedzictwem ich miłości do świata Runeterry i realizacji nieograniczonej wizji kreatywnej nie okazały się na szczęście bronie masowego rażenia ani ewolucyjne wyparcie emocji, lecz popkulturowa nieśmiertelność i zagnieżdżenie w sercach widzów trudnej do wytłumaczenia nostalgii do dopiero co zakończonego projektu. Cóż, witamy w Lidze Legend.