Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Napoleon Bonaparte to jedna z najważniejszych postaci w historii ludzkości. O tym słynnym władcy powstał już szereg książek i filmów, na czele ze słynnym niemym Napoleonem Abla Gance’a z 1927 roku. W tym roku z historią francuskiego cesarza postanowił zmierzyć się Ridley Scott, którego ostatnimi dziełami są Ostatni pojedynek i Dom Gucci z 2021. Projekt, pierwotnie zatytułowany Kitbag, podobnie jak Czas krwawego księżyca Martina Scorsese, powstał dla Apple TV+, ale zanim trafi na platformę, można go oglądać w kinach na całym świecie. Przez kilka ostatnich miesięcy wokół Napoleona działo się naprawdę dużo. Zwiastuny i materiały promocyjne zapowiadały ambitny dramat historyczny w starym stylu, czyli coś, co Scott w swojej karierze wielokrotnie już kręcił (Gladiator, Królestwo niebieskie). Sporo zmieniły jednak pierwsze recenzje sugerujące, że film jest czymś zupełnie innym – niektórzy krytycy mówili o nim wręcz jako o komedii! Atmosferę podgrzewał sam reżyser, który dosadnie odpowiadał na krytykę, w wywiadach atakując historyków, widzów i Francuzów. Po całej tej burzy Napoleon trafia wreszcie do kin i wszyscy możemy się przekonać, jaki jest naprawdę.
Ridley Scott w swoim filmie przybliża nam postać Napoleona Bonaparte, pokazując w jaki sposób wojskowy kapitan wykorzystał panującą w państwie sytuację, by przejąć władzę i zostać największym przywódcą w historii Europy.
Pierwszy i największy problem Napoleona można zdiagnozować bardzo szybko. Film jest niezwykle skrótowy, prowadzi wszystkie wątki w chaotyczny sposób, nie pozwalając im wybrzmieć. Odpowiedź na pytanie „dlaczego się tak stało?” jest jasna, bo o tej kwestii mówiło się już na długo przed premierą. Ridley Scott chciał, żeby jego film trwał cztery godziny, by zmieścić w nim całą historię Bonaparte. Natomiast studio kazało mu skrócić produkcję na potrzeby kinowej dystrybucji. Tak więc zamiast zapowiadanych 4 godzin dostaliśmy zaledwie 160 minut, a pełna, reżyserska wersja pojawi się dopiero na Apple TV+. W efekcie tych zawirowań kinowy film to miszmasz, który zupełnie nie radzi sobie z prowadzeniem wątków.
Napoleon to narracyjny koszmar. Pełen uproszczeń, dziwnych przeskoków, czasowych zaburzeń. Scott wrzuca nas w środek historii, nigdy tak naprawdę nie pokazując, skąd wziął się główny bohater. Następnie pędzi przez tematy i sekwencje, odhaczając tylko kluczowe punkty z Wikipedii. Oglądamy więc bitwy, konflikty, rewolucje i małżeństwa, nie wiedząc tak naprawdę, skąd się biorą. Wystarczy spojrzeć na to, jak film portretuje wojny. Francja wchodzi w kolejne sojusze, rozpoczyna konflikty, ale Scott nigdy nam tego nie tłumaczy, nie przedstawia należycie politycznego krajobrazu. Musimy po prostu zaakceptować to, że Bonaparte raz walczy z Anglią, a raz z Rosją. Czasem film prowadzi narrację w sposób wręcz bezczelny. Zamiast naturalnych dialogów czy innej subtelnej ekspozycji, dostajemy czytane z off-u listy Napoleona do Józefiny, w których ten opisuje, co akurat przydarzyło się na świecie. Zabieg ten jest po prostu tandetny, ale też szybszy niż jakiekolwiek bardziej wyszukane rozwiązania. Wszystkie takie małe elementy sprawiają, że Napoleon wydaje się półproduktem. Przypomina na siłę sklejany w film skrót seriali, w którym nie ma miejsca na oddech. Trzeba tylko gnać od bitwy do bitwy, regularnie robiąc przeskoki w czasie o kilka lat.
Chaos panujący w filmie Scotta można próbować obronić, mówiąc, że przecież wszystko to zostanie naprawione w wersji reżyserskiej na Apple TV+. Może rzeczywiście czterogodzinny Napoleon będzie lepszy, jednak nawet wydłużenie metrażu nie sprawi, że wszystkie problemy znikną. Bolączka filmu tkwi bowiem już w jego podstawach. Napoleon nie wie, o czym tak naprawdę chce opowiadać. To dzieło kompletnie chaotyczne, które w wielu momentach zmienia założenia i pomysł na siebie. Momentami Scott celuje w komediową karykaturę władcy, czasem decyduje się na jego portret psychologiczny, a jeszcze kiedy indziej chce być epickim kinem historycznym, pełnym wielkich bitew.
Dodatkowo reżyser średnio radzi sobie z przedstawieniem tytułowego bohatera. Kiedy poznajemy Bonaparte, nie wiemy o nim właściwie nic. Jest postacią koszmarnie nijaką. Potem ze sceny na scenę zostaje cesarzem, a my nadal nie widzimy w nim żadnej charyzmy. Film pokazuje dojście do władzy Napoleona tak, jakby było ono właściwie zbiegiem okoliczności. Jakby bohater przypadkiem stanął we właściwym miejscu. Dopiero pod koniec seansu władca Francji zaczyna się stawać rzeczywiście interesującą postacią. Jest człowiekiem z niezwykle kruchym ego i ciekawie patrzy się na to, jak opowiada o swoich sukcesach. Ciężko jednak ocenić, czy to bardziej zasługa scenariusza, czy raczej wcielającego się w rolę Phoenixa. Szkoda, że ten wątek z początku jest tak dziwnie poprowadzony i karykaturalny, a Bonaparte zaczyna się robić trochę bardziej wielowymiarowy dopiero w drugiej połowie filmu.
Ridley Scott spory nacisk stawia również na relację między Napoleonem a Józefiną. To właściwie w jego filmie jedyny wątek skupiony na osobistym życiu protagonisty. Niestety i on wypada kiepsko, jest prowadzony niekonsekwentnie i nigdy nie dostaje adekwatnej puenty. Z początku romans portretowany jest intrygująco. Napoleon to upojony miłością dziwak, stale zalecający się do żony, która jest z nim jedynie dla korzyści, równocześnie zdradzając go na prawo i lewo. Niestety, wszystko to jest bardzo grubymi nićmi szyte i ciężko brać ten wątek na poważnie. Żarty przeważnie nie trafiają, a dialogi między parą mogą przyprawiać o ciarki żenady. Jeszcze dziwniej zaczyna się robić później, gdy obraz relacji zaczyna się nagle zmieniać. Napoleon dalej jest wyjątkowo toksycznym mężem, ale Józefina się do niego przywiązuje. Wszystko to kompletnie gryzie się z założeniami i wydźwiękiem filmu. Ten wątek wygląda tak, jakby ktoś wyciął z niego kilkadziesiąt minut. W efekcie romans po prostu nie działa, ogranicza się do kilku średnio śmiesznych scen i ckliwego finału.
Aktorsko film Scotta wypada całkiem nieźle. Joaquin Phoenix w roli Napoleona sprawdził się po prostu dobrze. Bardzo podoba mi się w jaki sposób gra samą mimiką i małymi gestami, spore znaczenie ma także jego postura. Udaje mu się dobrze oddać zakompleksionego generała z kruchym ego, który musi dowartościowywać się na każdym kroku. Radzi sobie świetnie w spokojniejszych, luźniejszych scenach, ale wnosi także sporo charakteru do sekwencji bitew, chodząc wśród żołnierzy z poważną miną. Niestety, scenariusz nie dał Phoenixowi wiele miejsca do popisu. Brakuje mu dobrych dialogów, scen, w których Napoleon mógłby wyrzucić z siebie głęboko skrywane emocje.
Nieco gorzej, choć nadal nieźle wypadła partnerująca mu Vanessa Kirby, która zagrała Józefinę, wymieniając w tej roli Jodie Comer, której finalnie nie udało się wystąpić w Napoleonie. Kirby z pewnością ma dużo charyzmy i można uwierzyć w to, że uwiodła Bonaparte. Niestety, również w tym przypadku aktorce na drodze stanęły kiepskie dialogi i scenariusz, który nie robi z postacią Józefiny nic ciekawego. Od pewnego momentu bohaterka tylko pojawia się raz na jakiś czas na ekranie, nie mając już właściwie żadnego, sensownego wątku.
Jeśli coś w Napoleonie rzeczywiście jest zrealizowane bez zarzutu, to są to bitwy. Scott zawsze dostarczał pod tym względem wysokiej jakości rozrywkę i także tutaj starcia między wojskami ogląda się naprawdę dobrze. Reżyser potrafi świetnie pokazywać dużą skalę walk, równoważy chaos z właściwym ukazaniem strategicznego geniuszu bohaterów. Zdecydowanie najlepiej wypada bitwa pod Austerlitz. Jest angażująca, sprawnie poprowadzona, a finalny efekt jest zwyczajnie epicki. Bardzo dobrze wypada także spokojniejsze i wolniejsze Waterloo – ostatnia bitwa wielkiego wodza. Trzeba docenić Scotta za to, jak portretuje w swoim filmie wojenną brutalność – coś, co wyszło mu już świetnie w Ostatnim pojedynku. Podczas Napoleona wielokrotnie oglądamy sceny, w których kule armatnie rozrywają żołnierzy na strzępy w akompaniamencie krzyków ofiar i latających w powietrzu kończyn.
Jeśli chodzi o realizację: jest dobrze, chociaż też nie ma mowy o przesadnym zachwycie. Najlepiej wyglądają oczywiście wspomniane już bitwy, które wypada oglądać na wielkim ekranie IMAX. Kostiumy i scenografia są bardzo dobre, w tej kwestii ciężko się do czegoś przyczepić. Także zdjęcia Dariusza Wolskiego trzymają poziom. Najlepiej nakręcona jest akcja, ale i spokojniejsze sceny, chociaż niczym nie zaskakują, wyglądają w porządku. Narzekać mogę jedynie na color grading, który w niektórych scenach jest nieco dziwny. Czasem kolory są aż zbytnio przytłumione, a czasem niespodziewanie zbyt ciepłe. Dla przykładu jedna z pierwszych scen romantycznych między Napoleonem a Józefiną ma nałożony intensywny, żółty filtr, który sprawia, że wygląda tak, jakby rozgrywała się w Egipcie.
Napoleon to artystyczna porażka. Film, który miał być wielkim, ambitnym projektem, a okazał się w najlepszym przypadku przeciętny. To dla Ridleya Scotta jego własne, reżyserskie Waterloo. Produkcja przede wszystkim jest kompletnie niekonsekwentna, poszatkowana. Oglądając kolejne, przedstawiane na szybko wydarzenia z życia Napoleona Bonaparte, ma się wrażenie, że ogląda się zmontowany niechlujnie skrót serialu, zapowiedź czegoś większego, pełniejszego. Reżyser miał wiele interesujących pomysłów, ale nie udało mu się odpowiednio ich zrealizować. Niektóre nie wypaliły przez skrócenie filmu, inne wypadły karykaturalnie, zupełnie nie zgrały się z resztą filmu. Na papierze mogło wydawać się, że Ridley Scott to świetny kandydat do nakręcenia biografii Napoleona. Niestety, wszystko złożyło się nie po jego myśli, a w efekcie dostaliśmy dziwny, pokraczny projekt, któremu daleko do pełnoprawnego filmu ze związkiem przyczynowo-skutkowym i konsekwentnie poprowadzonymi wątkami. Wielki reżyser poniósł przykrą porażkę.