Powrót do otchłani – recenzja filmu „Naznaczony: Czerwone drzwi”

Stanisław Sobczyk10 lipca 2023 18:00
Powrót do otchłani – recenzja filmu „Naznaczony: Czerwone drzwi”

Naznaczony to dziś już lekko zapomniana seria horrorów. Film składający się z pięciu części może nie był nigdy szczególnie pozytywnie oceniany czy głośny, ale pozwolił wkroczyć w świat kina grozy kilku bardzo rozpoznawalnym twórcom. Za reżyserię dwóch pierwszych części odpowiadał James Wan, na początku wieku kojarzony głównie z serią Piła. Dopiero po sukcesie Naznaczonego reżyser nakręcił Obecność, która utworzyła uniwersum horrorów, rozwijające się do dziś (we wrześniu czeka nas premiera Zakonnicy II). Kolejnym twórcą związanym z Naznaczonym jest Leigh Whannell. Napisał on wszystkie części serii, zagrał w nich, a Naznaczony: rozdział 3 był dla niego reżyserskim debiutem. Chociaż film do dziś jest uważany za jeden z najmniej udanych w serii, pozwolił on Whannellowi rozpocząć reżyserską twórczość i nakręcić już znacznie lepiej przyjęty Upgrade oraz Niewidzialnego człowieka. Dodatkowo Naznaczony to jeden z pierwszych większych sukcesów studia Blumhouse, które z czasem znacząco się rozwinęło i wykreowało tak rozpoznawalne w świecie horroru produkcje jak cała seria Noc oczyszczenia, Uciekaj! Jordana Peele’a czy ostatnia trylogia Halloween. Tak więc Naznaczony, dziś już mało pamiętany, pozwolił rozwinąć się wielu interesującym twórcom.

W tym roku, po ponad 5 latach od premiery filmu Naznaczony: Ostatni klucz, do kin trafił Naznaczony: Czerwone drzwi, który zamyka całą serię. Dwie pierwsze części Naznaczonego (obydwa wyreżyserowane jeszcze przez Jamesa Wana) tworzą w zasadzie zamkniętą całość i opowiadały historię rodziny Lambertów, która musiała mierzyć się z duchami, opętaniami oraz wymiarem astralnym. Jako, że kontynuowanie ich losów nie miało żadnego sensu, trzeci i czwarty Naznaczony to tak naprawdę prequele filmów skupione na Elise, drugoplanowej postaci serii. Teraz jednak, przy piątej części, twórcy postanowili wrócić do oryginalnych założeń serii. Czerwone drzwi są więc kontynuacją dwójki i powracają do rodziny Lambertów po 9 latach. Czy taka decyzja miała sens?

fot. Naznaczony, reż. James Wan, dystrybucja Vision Film Distribution

Po 9 latach od koszmaru jaki przeżyli, Lambertowie po raz kolejny zaczynają doświadczać tajemniczych wizji. Josh, ojciec rodziny, próbuje odbudować relację ze swoim synem Daltonem, który właśnie jedzie na studia. Obydwaj mężczyźni będą musieli przypomnieć sobie straszliwe wydarzenia i zmierzyć się z demonami przyszłości.

Rozpoczęcie Czerwonych drzwi to całkiem pozytywne zaskoczenie. Jest tak przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że spotykamy bohaterów w nowej, ciekawej sytuacji i oglądanie ich próby radzenia sobie z codziennością jest angażujące. Po drugie, pozytywnym zaskoczeniem jest reżyseria. Za kamerą filmu stanął Patrick Wilson, aktor, który od początku serii wcielał się w postać Josha, a przy okazji jest znany z występów w cyklu Obecność czy choćby Aquamanie (gdzie wcielił się w antagonistę). Wilson nigdy wcześniej nie zajmował się reżyserią, więc piąty Naznaczony jest dla niego debiutem. Trzeba oddać mu, że radzi sobie całkiem nieźle. Ma dobre wyczucie przestrzeni, a w pierwszych kilkunastu minutach filmu pokazuje, że potrafi budować napięcie bez korzystania z najoczywistszych rozwiązań. To wszystko niestety zmienia się po pierwszym akcie.

Fabularnie trzeba oddać filmowi, że ma sporo niezłych pomysłów. Osadzenie akcji w college’u ma sens, a demony i duchy, jakie widzi Dalton można odbierać jako metaforę alienacji i nieradzenia sobie z przeszłością. Warto też docenić postać Josha, w pierwszych częściach dość płaską, która teraz nabiera kolorytu i dostaje niezły wątek dramatyczny. Mężczyzna, który zupełnie nie radzi sobie z tym, co mu się przytrafiło, nie jest w stanie wrócić do normalności i odbudować relację z wkraczającym w dorosłość synem.

To wszystko na papierze nie wygląda źle, ale na ekranie nie jest już tak kolorowo. Wątki postaci rzeczywiście są ciekawe, ale ciężko się w nie zaangażować, kiedy film zamiast konsekwentnie je prowadzić, woli bombardować widza kolejnymi, męczącymi straszakami. Poza tym widzów, którzy widzieli poprzednie części cyklu, nic w Czerwonych drzwiach nie zaskoczy. Bohaterowie odkrywają kolejne karty odsłaniając przeszłość, która może i dla nich jest nowością, ale dla nas to tylko fabuła, którą znamy już z pierwszego i drugiego rozdziału Naznaczonego. Jaki sens ma pokazywanie już po raz kolejny w serii tych samych zasad działania świata? Dodatkowo film wprowadza kilka nowych konceptów do serii, które wypadają po prostu głupio. Sposób w jaki bohaterowie finalnie pokonują tytułowe czerwone drzwi, jest tak kuriozalny, że u wielu widzów może wzbudzić śmiech.

fot. Naznaczony: Czerwone drzwi, reż. Patrick Wilson, dystrybucja UIP

O ile nowy Naznaczony może intrygować jako dramat, zupełnie nie sprawdza się jako horror. Cały cykl już od początku istnienia kojarzony był z jumpscarami. Pierwsza część mogła nawet imponować tym aspektem, a niektóre straszaki z niej przeszły już do historii horroru. W końcu kto z nas nie kojarzy charakterystycznego ujęcia, w którym za nieświadomym niczego Patrickiem Wilsonem pojawia się złowieszczy demon. Z czasem jumpscary w serii stawały się coraz gorsze, a trzeci i czwarty Naznaczony są już na tyle leniwe i sztampowe, że można je stawiać w jednym szeregu z najmniej udanymi filmami z uniwersum Obecności, takimi jak Annabelle czy Zakonnica. W nowej części niestety jest równie źle. Patrick Wilson nie radzi sobie ze scenami grozy. Czasem potrafi skutecznie budować napięcie, ale zwieńczeniem każdego straszaka musi być wyskakujący na środek ekranu duch i głośny dźwięk. Ruch kamery i muzyka przy jumpscarach są tak oczywiste, że każdy widz, nawet jeśli nie jest wielkim fanem horrorów, domyśli kiedy i co dokładnie ma się stać.

Zawodem jest też antagonista. W nowym filmie do serii wrócił demon, który terroryzował rodzinę Lambertów już w pierwszym filmie. Co ciekawe istota przypominająca wizerunkiem diabła nigdy nie dostała oficjalnego imienia i od samego początku nie wiedzieliśmy o nim prawie nic. Miał być straszny, niepokojący, a sceny z nim w pierwszym Naznaczonym rzeczywiście mogły robić wrażenie. Niestety w piątej części cyklu istota nie zostaje nijak rozwinięta. Na jej miejscu mógłby być każdy inny duch, a sceny z nią są jednymi z najnudniejszych w całym filmie. Wydaje się, że na demona nie było żadnego scenariuszowego pomysłu i od początku miał on być tylko elementem kampanii marketingowej.

Naznaczony: Czerwone drzwi ma pewne elementy sugerujące, że mógł być ciekawym, w pewnym stopniu nawet udanym filmem. Na wątki dramatyczne był pomysł, zdarzają się sceny, które budują napięcie nieźle, a oddania reżyserii Patrickowi Wilsonowi wbrew pozorom miało sens. Niestety film poza ciekawymi elementami, ma masę banalnych rozwiązań, słabych jumpscarów i, kiedy zamiast rozwijać bohaterów, chce straszyć, jest fatalny. To z pewnością nie najgorszy część cyklu, bo na to miano nadal zasługuje najbardziej generyczna i nudna trójka, ale Czerwone drzwi to nadal kiepski horror. O ile cykl Naznaczony rzeczywiście pozwolił się rozwinąć kilku utalentowanym twórcom, tak filmy wchodzące w jego skład nigdy nie trzymały szczególnie wysokiego poziomu. Ta seria powinna umrzeć śmiercią naturalną i dobrze, że sam Jason Blum zdaje sobie z tego sprawę, bo w jednym z ostatnich wywiadów podkreślił, że piątka to już ostatnia część.