Nikt nie usłyszy twojego płaczu – recenzja filmu „The Royal Hotel”

Jakub Marciniak18 czerwca 2024 18:46
Nikt nie usłyszy twojego płaczu – recenzja filmu „The Royal Hotel”

Serce pustyni. Dokoła, jak okiem sięgnąć, nieprzebyta równina, tu i ówdzie urozmaicona małym zagajnikiem, porośniętym znajdującymi się na granicy absolutnego uschnięcia drzewami. W tle, na widnokręgu, majaczą nieprzebyte góry. W takim miejscu tylko czasami trafi się jakaś wioska, kilka chat, małe gospodarstwo. Lub bar. Brudny, zagracony, ponury. Stanowiący jedyną namiastkę cywilizacji w promieniu dziesiątek kilometrów. Do takiego baru zaprasza nas reżyserka Kitty Green. Witajcie w The Royal Hotel.

Kitty Green to twórczyni ciągle mało znana mainstreamowemu widzowi, mimo że swój ślad w świecie kina autorskiego już pozostawiła. Najlepszym tego przykładem jest na pewno Asystentka z 2019 roku, która przyniosła reżyserce nominacje do prestiżowej nagrody Gotham. Kolejne lata to współpraca z Apple TV+ przy serialu Servant, który wywołał wśród widowni niemałe poruszenie: jednocześnie dzieląc krytyków na tych, których formuła produkcji zupełnie odrzuciła i na tych, którzy dali się uwieść jej tajemnicy. Praca dla giganta streamingowego pozwoliła Green w zeszłym roku pokazać światu nowy, autorski projekt, The Royal Hotel.

Jest to historia, jakich wiele. Dwie dziewczyny, Hanna i Liv, ścigane przez problemy, z jakimi muszą się mierzyć w rodzinnej Kanadzie, wybierają się w podróż życia. Ucieczka, nowy początek, ale również młodzieńcza potrzeba przeżycia prawdziwej przygody – to wszystko zaprowadziło je aż do Australii. W poszukiwaniu zarobku kobiety podejmują się pracy w znajdującym się pośrodku niczego barze. Jest to miejsce mało przyjemne, oddalone od cywilizacji, ale bardzo istotne w życiu lokalnej społeczności, na którą składa się przede wszystkim grupa nieprzyjaznych, niebezpiecznych mężczyzn. Ludzie tutaj żyją na pół dziko, codziennie zmagając się z trudami rzeczywistości, w jakiej przyszło im egzystować. Są samotni, zmęczeni, wycofani. Mogą cieszyć się nielicznymi przyjemnościami, a ich formą ucieczki jest spotykanie się co wieczór w tym samym barze, gdzie we względnym spokoju mogą żłopać ciągle to samo piwo, żartować ze znajomymi czy próbować, do skutku, zaliczyć nowe kelnerki – te bowiem wymieniają się notorycznie, mało kto jest w stanie wytrzymać w takim środowisku zbyt długo.

The Royal Hotel od początku do niemalże samego końca wydaje się być filmem z tajemnicą. Sekretem, skrywanym pod samą powierzchnią. Wstępem do folklorystycznego horroru? Czymś, co zamieni się w rasowy dreszczowiec? Kitty Green bawi się gatunkowymi tropami, ale przede wszystkim przyzwyczajeniami współczesnego widza, który zdążył nauczyć się, że mieszanina: charakterystyczna lokacja, temat społeczny i dwie młode bohaterki, zazwyczaj skutkuje przynajmniej konkretnym horrorem. Reżyserka wyprowadza widza w pole, co jednym na pewno się spodoba, a innych może rozczarować. Film pod koniec wydaje się wręcz zbyt spokojny, stonowany, pozbawiony pazura.

Powiedzenie z dużej chmury mały deszcz do The Royal Hotel pasuje tak bardzo, jak bardzo jest mylne. Intencją Green nie było w końcu stworzenie żadnego dreszczowca, a zamiast tego prosta wiwisekcja najbardziej podstawowych form męskiej przemocy. Przemocy głównie werbalnej lub tej bardzo zdradliwej – pojawiającej się w momencie wykucia pewnej formy zaufania, opuszczenia własnych wewnętrznych i zewnętrznych blokad. Bohaterki w żadnym momencie nie muszą walczyć o życie, co nie oznacza, że są bezpieczne. Zagrożenie, któremu stawiają czoło, jest im jednak dobrze znane, bo mierzą się z nim całe życie. Jest przypisane do nich, podąża za nimi, gdzie nie pójdą, bo są kobietami. A na kobietę wszędzie będzie czekał ten sam mężczyzna. Mężczyzna, którego przewinienia zostaną zbyte machnięciem ręki lub komentarzem z cyklu: słoneczko, rozluźnij się. Czy to Australia, czy Kanada, czy jakiekolwiek inne miejsce na świecie. Green praktycznie szydzi z uwielbienia widowni do masakry i terroru, starając się non stop zadać jej pytanie: czy naprawdę tego nie widzicie?

Nikt nie usłyszy twojego płaczu — recenzja filmu "The Royal Hotel"
fot. Hugo Weaving w filmie The Royal Hotel reż. Kitty Green (Galapagos Films).

Niestety, ciekawe podejście nie sprawia automatycznie, że The Royal Hotel jest filmem w pełni udanym. Cały czas czuć bowiem, że są to początki reżyserki i ona sama ciągle filmowego fachu się uczy. Widać to szczególnie w budowaniu napięcia czy reżyserii kluczowych scen, które często się nieco rozłażą w szwach i wychodzą w efekcie dość przeciętnie. Szczególnie cierpi na tym jeden dłuższy moment barowej konfrontacji z udziałem starszego małżeństwa, która pomimo bardzo ciekawego rozstawienia pionków na planszy, okazuje się przeciągnięta i bardziej męcząca niż intrygująca.

Film niespecjalnie interesuje również swoim językiem wizualnym. Zdjęcia są zaledwie poprawne. Australia nieszczególnie sprawdza się też jako bohaterka filmu. Z całego tego wyjątkowego miejsca wyciągnięto jedynie fakt, że jest odległe od wszystkiego i znaleźć tam możemy węże. A tak, wiele by nie zmieniło w historii, gdybyśmy przenieśli ją gdziekolwiek indziej. Szkoda, bo trudno o bardziej charakterystyczne miejsce.

Aktorsko również jest różnie. Wyraźną protagonistką jest tutaj Hanna grana przez Julię Garner (aktorkę, która nie tak dawno otrzymała główną rolę w intrygującym Weapons Zacha Creggera). Mam z tą rolą mały problem, ale raczej jego źródła nie leżą w samej kreacji, a w scenariuszu. Hanna jest zwyczajnie mało interesująca. Jasne, wszystkie jej motywacje są jak najbardziej sensowne, a Green w niezły sposób komplikuje jej charakter, tym samym pogłębiając znaczenie kilku nieprzyjemnych scen, ale to nadal za mało, by komuś takiemu kibicować. A film bardzo ową sympatię do antypatycznej bohaterki chciałby wzbudzić i tym samym wdaje się w konflikt sam ze sobą, stojąc w rozkroku, niepewny, w którą stronę iść.

Znacznie lepsza jest natomiast Jessica Henwick. Znowu w nieco innej roli niż do tej pory, energicznej i wieloznacznej. Jej Liv prezentuje interesujące spektrum ofiar męskiej przemocy, wnosząc kilka ciekawych motywów i nieco innego podejścia. Liv to bohaterka akceptująca pewne rzeczy takie, jakimi są, umiejąca się dostosować oraz trzeźwo dostrzec pewne granice, które czasem uciekają Hannie. Chociaż film koniec końców obiera jedną stronę tego sporu (słuszną, w mojej ocenie), to w paru momentach tworzy zarys czegoś, co mogłoby być ciekawszą dyskusją ideologiczną. To kolejny przykład niezłego pomysłu, szybko zmarnowanego przez znacznie gorszą realizację.

Na drugim planie mamy natomiast jeden, naprawdę dobry motyw. To historia prowadzącego bar małżeństwa, Carol i Billy’ego. Ich wątek prowadzony jest na dalszym planie i zbudowany prawie w zupełności z niedopowiedzeń, małych gestów i subtelnych detali. Reżyserka udanie bawi się z widzem, sugerując mu czasem, w którą stronę całość może pójść, tylko po to, by go ostatecznie zaskoczyć zupełnie odmiennym wyborem. Działa to świetnie. To subtelna, szczera relacja niełatwej (ale na pewno prawdziwej) miłości, która istnieje w swoim własnym, niezależnym świecie – bardzo zamkniętym i intymnym, do którego nikt nie ma wstępu, pomimo tego, że Billy i Carol dla lokalnej społeczności są czymś na kształt rodziców, przy których domowym palenisku zbierają się noc w noc porzucone dusze.

The Royal Hotel to film niezły, ciekawy, który mógłby w świetny sposób pokazać traumę i męską przemoc bez uciekania się do chwytów rasowego thrillera czy horroru. Film, który udowodniłby, że jesteśmy w stanie opowiadać efektywnie o wielu sprawach bez uciekania się do alegorii. Ostatecznie jednak zbyt często zawodzi i wydaje się przede wszystkim niedopracowany, może za bardzo ograniczany. Ogląda się go jednak nadal bardzo sprawnie, jest angażujący i na pojedynczych wątkach bardzo zyskuje. A finał… cóż, nawet jeśli całość momentami będzie Was irytować, to ciężko na ostatniej scenie się nie uśmiechnąć i nie mruknąć do siebie cichego: good for them.

The Royal Hotel wejdzie na ekrany polskich kin 28 czerwca, dzięki Galapagos Films.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to