Za tydzień o tej porze będziemy o wiele bardziej szczęśliwi, ale trochę też zmęczeni. Już niedługo rozpoczynają się Nowe Horyzonty, największy i naszym zdaniem najważniejszy festiwal kina artystycznego w Polsce. Jeżeli jakimś cudem jeszcze nie macie zapełnionego swojego harmonogramu seansów, spieszymy z poleceniem kilku perełek, które spędzają nam sen z powiek.
Jeżeli miałbym wybrać pięć filmów, na które najbardziej nie mogę się doczekać, to na takiej liście z pewnością znalazłyby się:
Tak się składa, że inny z moich dobrych znajomych jest ogromnym fanem powstającego w Indiach kina. Długo przed ogłoszeniem retrospektywy Satyajita Raya nasłuchałem się już dużo na temat reżysera Wielkiego miasta. I tak z ogromną przyjemnością obejrzałem najpierw Trylogię Apu, a potem Idola (czyli najciekawszą z reinkarnacji Zbyszka Cybulskiego). Zakochałem się w tym szczerym, inteligentnie przedstawionym oraz mistrzowsko uchwyconym świecie. Mam nadzieję, że Wielkie miasto będzie nie tylko powtórką z rozrywki, ale kolejnym czarujących pejzażem filmowych Indii. Subtelność i wnikliwość Raya nie tyle uspokajają co do potencjalnej jakości filmu, ale mocno rozgrzewają i sprawiają, że po prostu nie mogę się doczekać. Niech pamięć o Satyajitcie Rayu trwa!
Jean-Luc Godard i wszystko jasne. Stwierdzenie, że to jedno z największych (a może i największe?) nazwisko w historii kina jest jednak moim zdaniem niesprawiedliwe. Jean-Luc Godard to nie tylko nazwisko, to dziesiątki doskonałych filmów, setki wybitnie zrealizowanych scen oraz niezwykle ważny dla historii kina bunt, w którym trudno się nie zakochać. Nie ważne, czy akurat realizuje 15-sekundową reklamę dla Nike, czy też reinterpretuje historię narodzin Jezusa, Godard zawsze potrafił mnie zaskoczyć. Żyć własnym życiem, Alphaville, Szalony Piotruś wiążą się w moim przypadku z pięknymi wspomnieniami. Seans ostatniego (?) filmu ojca Francuskiej Nowej Fali będzie wzruszającym pożegnaniem z mistrzem. Nie ma innej opcji.
Najnowsze dwuczęściowe dzieło portugalskiego reżysera, które zostało nagrodzone Srebrnym Niedźwiedziem na tegorocznym Berlinale. Wiele ciepłych słów na temat Canijo słyszałem już od moich znajomych, którzy mieli okazję obejrzeć ten film właśnie w Berlinie. Nieco zainspirowany wielkimi pochwałami postanowiłem skonfrontować się z rzekomym arcymistrzem. Najlepszym zwiastunem Mal Viver okazał się jeden z poprzednich filmów Canijo, W mroku nocy (Noite Escura) z 2004 roku. To hybryda schematów antycznej tragedii połączona z realiami współczesnej, opanowanej przez rosyjską mafię portugalskiej prowincji. Nieunikniona, nadciągająca tragedia buduje niebywałe pokłady pesymizmu. Niespieszna, melodramatyczna narracja połączona z operatorską odwagą i intensywnymi kolorami tworzy niezwykle ciężki świat, z którego tak trudno się wyrwać. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Mal Viver/Viver Mal będzie nie tylko powtórką z rozrywki, ale dojrzałym dziełem spokojnie aspirującym o miano najlepszego filmu roku.
Moi redakcyjni koledzy również jednak mają na oku kilka potencjalnych perełek. Filip z kolei bardzo czeka na:
Wim Wenders wrócił i pokazał, że ma się dobrze. A do tego w 3D. Wyświetlany w Cannes dokument jest portretem niemieckiego artysty Anselma Kiefera. Jeżeli wierzyć doniesieniom z Lazurowego Wybrzeża, nowy film twórcy Nieba nad Berlinem jest immersyjnym filmowym doświadczeniem. Zrealizowane w technice 3D zdjęcia w pracowni rzeźbiarza przyprawiają nas (fanatyków Avatara) o szybsze bicie serca. Liczymy na prawdziwą wizualną ucztę.
Prawdę mówiąc, jeszcze całkiem niedawno nazwisko Lisandro Alonso nic mi nie mówiło. Zainspirowany pozytywnymi emocjami skierowanymi w stronę Eureki, sięgnąłem po Jauja z 2014 roku. No i co tu mówić, szczerze zakochałem się w filmowych światach Alonso. Niebezpieczna przyroda będąca więzieniem dla zagubionych bohaterów w połączeniu z powściągliwym aktorstwem i wizualną symetrią stworzyły surrealistyczną podróż. Eureka z kolei zapowiada się nie tylko na sprawną kontynuację tego, co najlepsze w poprzednim filmie Alonso, ale także intrygującą żonglerką filmowymi gatunkami.
Gdyby opisany wyżej Anselm Kiefer robił filmy, byłyby to filmy podobne do tych Scotta Barley’a. Pełnometrażowy filmowy debiut brytyjskiego artysty wizualnego wydaje się zawieszony między apokalipsą a snem. Eksperymentalne podejście do pytania o rolę człowieka w zderzeniu z naturą połączone z ręcznie malowanymi kadrami zapowiada film, o którym długo nie będziemy mogli zapomnieć. Pozycja obowiązkowa.
Nie mogę się także opędzić od Pawła, który ciągle opowiada mi, że bardzo czeka na:
Jak dobrze wiecie z naszych canneńskich vlogów, przez oszustwo Stanisława S., Pawłowi nie udało się obejrzeć najnowszego filmu Ceylana w Cannes. Przypominamy, że w naszej recenzji wspomniany Stanisław pisał już o tym filmie tak: „About Dry Grasses pozwala nam dostrzec w Samecie samego siebie. Zadaje nam pytanie o to, jakie czyny jesteśmy gotowi popełnić pod wpływem emocji i co może nas zmotywować do działania. W pewnym momencie z ust głównego bohatera słyszymy, że to ludzie są tytułową suchą trawą. Oczekując na sukces, na zmianę w życiu, usychają, nie orientując się, kiedy wszystko przepływa im przez palce. Równocześnie realnie nie zrobią nic, żeby do tej zmiany doszło, woląc liczyć na opaczność losu i szczęście.” Pełna recenzja znajduje się pod tym linkiem.
Festiwalowy opis grzmi, porównując Disco Boy’a z twórczością Leosa Caraxa i Krzysztofa Kieślowskiego. A tak się składa, że Paweł bardzo ceni obu panów. Opowieść o wstępującym do Legii Cudzoziemskiej Aleksieju każe spodziewać się wszystkiego. Od gościnnego występu Jacka Murańskiego, przez wizualną agresję, po szczerą filmową melancholię. A do tego w głównej roli Franz Rogowski.
Zwycięzca prestiżowego konkursu Un Certain Regard to najnowsza produkcja A24. Krytyka z dumą ogłasza How to Have Sex jednym z najlepszych brytyjskich debiutów ostatnich lat. Na papierze wszystko wygląda znakomicie: dynamiczne i poruszające coming of age, które zapewne skradnie nasze serca.
Na ten film z kolei bardzo czeka Łukasz. Najnowszy film reżysera To nie jest film oraz Na spalonym to zapis partyzanckiej walki z irańskim reżimem. Jako oręż Panahi nie wybiera jednak populistycznych frazesów ani agresji. Reżyser ma serce po dobrej stronie, po stronie kina. Dokumentalny zapis trudności swojej profesji w tak nieprzystępnych realiach to autorefleksywne rozliczenie się Panahiego z jego własnym dorobkiem. Liczymy na mądry traktat na temat możliwości i różnic kina niefikcjonalnego i fabularnych opowieści.