„Propozycja dżentelmena. Bridgertonowie”, czyli marna kopia Kopciuszka

Laura Zarzyńska15 października 2024 17:52
„Propozycja dżentelmena. Bridgertonowie”, czyli marna kopia Kopciuszka

Bridgertonowie to serial, który na całym świecie zebrał już miliony fanów. Wielu z nas z niecierpliwością wyczekuje nowego sezonu, który przybliży nam losy już czwartej pociechy rodu. W czwartym sezonie zobaczymy rozwój relacji Benedicta Bridgertona, którego gra Luke Thompson; natomiast Sophie Beckett zagra Yerin Ha. Premiera czwartego sezonu została zapowiedziana na 2026 rok, chwilowo cały czas trwa praca na planie zdjęciowym, a fani dostają przedsmak, tego, co nas czeka, w postaci zdjęć, wywiadów czy ujęć z planu.

Jednak nim porozmawiamy o samej książce, warto wspomnieć co nieco o jej twórczyni. Autorka powieści romantycznych ze świata londyńskiej socjety, Julia Quinn, stworzyła serię, która opowiada o losach spadkobierców Violet i Edmunda Bridgertonów. Jako że małżeństwo doczekało się sporej gromadki dzieci, to możemy pozostać w ich świecie na długie godziny. Rodzeństwo jest ze sobą bardzo zżyte, nie boi się szokować i stawiać czoła najgorszym członkom londyńskiej arystokracji. Jak się domyślacie, owe historie są skierowane głównie do kobiecej widowni. Mają pozwolić poczuć nam się, jakbyśmy same brały udział w owych wydarzeniach. Ważnym elementem tych książek jest postać Lady Whistledown, która komentuje dla nas najnowsze plotki i doniesienia ze świata socjety.

Propozycja dżentelmena to już trzecia część serii, którą niestety przeczytałam. I nie będę nawet udawać, że jest to w jakikolwiek sposób dobrze napisana historia. Przybliżmy sobie może naszych głównych bohaterów i fabułę. Cała książka ma nam przypominać adaptację Kopciuszka, ale w wydaniu londyńskiej arystokracji w XIX wieku. Naszym księciem z bajki jest Benedict Bridgerton, drugi z rodzeństwa, urodzony w bogatej rodzinie, wychowany w miłości i bez trosk. Od zawsze świadomy, że nie będzie miał tylu obowiązków co jego starszy brat, przez co mógł skupić się na swoich pasjach i codziennych rozrywkach, jakie czekają na młodego kawalera w Londynie. Jednak postać Sophie Beckett to zupełnie inna para kaloszy. Dziewczyna jest bękarcią córką Richarda Gunningwortha, który w pewnym momencie umiera, więc dziewczyna zostaje skazana na życie ze swoją macochą i jej dwiema córkami.

Przeczytaj też: „It Ends with Us” – czy druga część była potrzebna?

Sophie przejmuje dużą część domowych obowiązków, przez co jej życie opiera się jedynie na usługiwaniu i sprzątaniu. Marzeniem młodej dziewczyny jest przeżyć chociaż jeden wieczór, jedno wyjście, które pozwoli jej zaspokoić ciekawość i chęć zabawy. Nadarza się ku temu idealna okazja, na horyzoncie pojawia się wydarzenie całego sezonu towarzyskiego. Bal maskowy, który organizuje sama matrona rodu Bridgertonów. Dziewczynie udaje się wymknąć z domu i idzie na bal, a dzięki maskom nikt nie jest w stanie rozpoznać tajemniczej piękności.

fot. Bridgertonowie, dys. Netflix, 2020
fot. Bridgertonowie, dys. Netflix, 2020

Niestety, na jej drodze staje Benedict, który jest zauroczony nieznajomą i za wszelką cenę chce spędzić z nią jak najwięcej czasu. Sophie ma czas na zabawę tylko do północy, dlatego porzuca swoją sympatię i ucieka, pozostawiając mu tylko rękawiczkę. Benedict zakochuje się w tajemniczej kobiecie i poprzysięga, że ją odnajdzie i poślubi. Jednak mimo rozległych poszukiwań wśród socjety, nie udaje mu się jej odszukać. Mężczyzna zdaje się tracić nadzieję na odnalezienie swojej ukochanej. Jednak los sprowadza ją w jego ramiona w dość niespodziewanym momencie. Mimo poznanej powyżej bazy historii, jej dalszy bieg, a przede wszystkim zachowania bohaterów, są bardzo dalekie od tak, dobrze nam znanej romantycznej historii.

Moim głównym zarzutem jest to, że Benedict został tak koszmarnie opisany. Mogłoby się wydawać, że skoro autorka stara się podkreślić, jakim to on nie jest artystą, wrażliwym na sztukę i ludzką krzywdę, to nie powinien być tak egoistycznym człowiekiem. Jednak Bridgerton usilnie stara się pokazać nam, jak nie zachowuje się prawdziwy dżentelmen.

Pominę już sam bal i przejdę do scen, kiedy ich los znowu się łączy. Benedict jakże romantycznie ratuje służącą z rąk pijanych mężczyzn i zabiera do swojego domu. Mężczyzna nie zdaje sobie sprawy, że tą służącą jest właśnie Sophie, jego tajemnicza miłość z balu. Dziewczyna opuściła Londyn, aby uciec od toksycznej macochy i od emocji, które czuła od balu. Bridgerton zaczyna odczuwać coraz to większą sympatię do dziewczyny i chce pomóc jej znaleźć nową pracę u swojej rodzicielki. Tutaj dobre zachowania naszego bohatera zaczynają się kończyć. Byłabym w stanie zrozumieć, że poczucie sympatii do kobiety, która pochodzi z niższej warstwy społecznej, może przysporzyć pewnych nieprzyjemności oraz niepewności. Mężczyzna zaproponował Sophie, aby została jego kochanką w Londynie. Kiedy dziewczyna mu odmówiła, nawet nie próbował zrozumieć jej decyzji, jedynie poczuł się odrzucony. Jednak Benedict nawet przez moment nie pomyślał o tym, co czuje ta biedna dziewczyna. Jego egoistyczne zachowanie było tragiczne. Jeśli myślicie sobie, że na pewno odpuścił sobie dalsze zaloty, to jesteście w ogromnym błędzie. Druga połowa książki skupia się na jego zalotach i na tym, jak trudno Sophie jest mu w kółko odmawiać. Nie jestem w stanie pojąć, jak można było tak zniszczyć adaptację Kopciuszka. Uważam, że cała fabuła jest bezmyślna i nie mogę wręcz uwierzyć, jak okropnie jest przedstawiony „rozwój” ich relacji.

Osobiście obrzydziła mnie scena, kiedy dziewczyna w końcu ulega pożądaniu i zgadza się przespać z Benedictem, a on obraża się, gdy po spędzeniu upojnych chwil kobieta nadal nie chce zostać jego kochanką. Nie wyobrażam, sobie jak można być, tak wręcz okrutnym człowiekiem, aby oczekiwać od osoby o ewidentnie gorszej pozycji, że ulegnie marzeniom głupiutkiego chłopaka. A kiedy mówi, że przecież dbałby o nią i ewentualne bękarcie potomstwo, czytelnik wręcz woła o pomstę do nieba. Całym sensem tej książki jest tożsamość Sophie. Dziewczyna zdaje sobie sprawę, że przez jej pochodzenie nigdy nie będzie traktowana z należytym szacunkiem i nie chce skończyć jak jej własna matka. Beckett chce poczuć się kochana i pożądana, lecz nie jako kochanka, a jako żona. Bridgerton nie jest w stanie jej tego zapewnić, przez co zaczynają się unikać.

fot. Bridgertonowie, dys. Netflix, 2020
fot. Bridgertonowie, dys. Netflix, 2020

Co do samego wielkiego finału, kiedy to Benedict w końcu pojmuje, że Sophie to jego tajemnicza piękność z balu: nie byłam w stanie zrozumieć, tego, co się dzieje w głowie młodego Bridgertona. Usilnie twierdził, że czuje pożądanie i jakieś uczucia do służącej, jednak jego serce było zajęte przez zamaskowaną kobietę. Nie rozumiem, czemu zmienia to coś w tym, jak Bridgerton widzi swoją przyszłość z Sophie, jednak nagle małżeństwo z nią staje się możliwe i wręcz ekscytujące. Kwestia zaręczyn w tych książkach jest zawsze dość niecodzienna, ale tutaj wręcz dostajemy lekki absurd. Nie chcę wam psuć samodzielnego czytania lub seansu, natomiast żadna kobieta nie chciałaby w taki sposób zostać poproszona o rękę. Gwarantuję to wam.

Netflixowa adaptacja zawsze stara się wybielać mniej udane sceny z książek, żeby fani mogli w pełni poczuć kwitnące przed nimi uczucie. Niestety, w tej książce coś takiego nie istnieje. Domyślam się, że scenarzyści i reżyserzy będą robić, co mogą, aby ta historia była wspaniała, jednak problemem jest tutaj sama autorka, która nie była w stanie stworzyć normalnych postaci i wątku romantycznego. Moja frustracja wzrastała z każdym przeczytanym zdaniem, a moja opinia o Benedictcie spadła gdzieś na dno dna. Nie jestem w stanie już na niego patrzeć inaczej, niż jak na rozpuszczonego, egoistycznego chłopca z wyższych sfer. Żadna kobieta nie zasłużyła na przeżycie czegoś takiego i wątpię, aby realna kobieta mogła się zakochać w kimś takim.

Jeśli liczycie, że to będzie dobra adaptacja wątku Kopciuszka albo chociaż ciekawy romans, to możecie już przestać mieć nadzieję. Ta książka to pusta wydmuszka, która stara się ukryć swoje wady pod warstwą falbanek i uniesień. Żaden z poruszonych w tej książce wątków nie jest dobrze poprowadzony ani dobrze zakończony. Czuję ogromny żal, że nie mogliśmy dostać czegoś lepszego. Uważam, że już sam tytuł jest infantylny: ani owa propozycja, ani dżentelmen nie byli godni tych słów. Tytuł jest równie pusty i smutny jak cała treść książki. Trzeba mieć już naprawdę spory talent, aby zniszczyć tak kultową już historię miłosną. Wystarczyło trzymać się prostych i utartych schematów, aby ta relacja mogła lepiej wybrzmieć.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to