Jatka Puchatka – recenzja filmu „Puchatek: Krew i miód”

Stanisław Sobczyk04 kwietnia 2023 15:00
Jatka Puchatka – recenzja filmu „Puchatek: Krew i miód”

W styczniu zeszłego roku, kultowa postać z serii książek dla dzieci, Kubuś Puchatek, przeszedł do domeny publicznej. Na efekty nie trzeba było czekać długo, bo już w maju 2022 mogliśmy zobaczyć pierwsze zdjęcia z horroru Puchatek: Krew i miód, który miał opowiedzieć o tytułowym misiu jako brutalnym mordercy. Produkcja wzbudziła sporo kontrowersji i dyskutowało się o niej długo przed premierą. Teraz, prawie rok później, film trafił na wielkie ekrany. Czy ma do zaoferowania cokolwiek poza żerowaniem na popularnej postaci?

Gdy Krzyś opuszcza swoich zwierzęcych przyjaciół, by wyjechać na studia, ci powoli popadają w szaleństwo i zostają brutalnymi mordercami. Gdy po kilku latach do Stumilowego Lasu przyjeżdża grupa młodych dziewczyn, będą musiały zmierzyć się z Puchatkiem i Prosiaczkiem.

fot. Puchatek: Krew i miód, reż. Rhys Frake-Waterfield, dystrybucja Monolith Films

W zasadzie najciekawszym elementem filmu jest jego pierwsze 15 minut. W tym czasie poznajemy zamkniętą, prostą historię. Opuszczeni przez Krzysia mieszkańcy ze Stumilowego Lasu tracą zmysły, a kiedy chłopiec wraca, postanawiają się na nim zemścić. Nie jest to może nic szczególnie odkrywczego, ale wydaje być się niezłym pomysłem na ciekawy krótki metraż. Problem tylko w tym, że Puchatek: Krew i miód jest pełnometrażowym filmem i trwa 80 minut. Główny, intrygujący koncept szybko schodzi na drugi plan, a widzowie dostają do bólu schematyczny i nijaki slasher.

Główny problem filmu tkwi właśnie w tym, że ten nie ma żadnego konkretnego pomysłu na siebie. Poza wrzuceniem do określonej konwencji pewnej ikony popkultury, nie ma zupełnie nic do zaoferowania. Puchatek: Krew i miód, często w wręcz bezczelny sposób, odhacza wszystkie najbardziej ograne klisze gatunku. Mamy więc motyw final girl, która przeszła traumę, grupę maksymalnie stereotypowych bohaterek, trochę taniej erotyki i sceny gore kręcone w ciemności. Pewnie nie miałbym z tym większego problemu, gdyby było chociaż solidne. W końcu jest wiele slasherów, które nie są oryginalne, ale i tak potrafią dostarczyć podczas seansu sporo rozrywki (niech za przykład posłuży Moja krwawa walentynka z 1981 roku czy niektóre z sequeli oryginalnego Halloween). Natomiast Puchatek jest amatorski. Nie potrafi zupełnie budować napięcia, nie ma satysfakcjonującego gore i brakuje mu kreatywności przy ogrywaniu znanych schematów. Gdyby w filmie Rhysa Frake’a-Waterfielda, zamiast Puchatka i Prosiaczka mordowałby jakikolwiek losowy psychopata rodem z klasycznych slasherów, nic by się nie zmieniło, a produkcja prawdopodobnie przeszłaby bez echa, nie trafiając nawet na ekrany kin.

Warto zwrócić uwagę na szereg scenariuszowych problemów, które dobrze pokazują jak leniwy jest Puchatek: Krew i miód. Pomijając pierwsze 15 minut, w których czuć idącą za projektem ideę, zostajemy od razu wrzuceni w wir morderstw i okazuje się, że film nie daje nam nawet czasu na poznanie postaci. W filmie pojawia się aż 8 kobiet, które atakują mordercy ze Stumilowego Lasu. Jedna z nich to do bólu typowa final girl, której wątek jest poprowadzony niezwykle skrótowo. Poza tym dostajemy postaci, których cała charakterystyka sprowadza się przeważnie do jednej cechy: popularna dziewczyna z dużym biustem, kujonka nosząca okulary, żona jednej z postaci czy wreszcie lesbijki. Żadna z bohaterek nie ma prominentnego, konsekwentnie poprowadzonego wątku. Wszystkie są do bólu nijakie, giną szybko, a widzom z pewnością problem sprawi samo rozróżnienie ich na ekranie. Z ludzkich bohaterów jakkolwiek ciekawy wydaje się być tylko Krzyś, bo rzeczywiście łączy go z Puchatkiem jakaś historia i w pewnym stopniu da się zrozumieć jego motywację.  Natomiast nawet jego nie jest w filmie za dużo, a jego rola ogranicza się do chodzenia i krzyczenia.

fot. Puchatek: Krew i miód, reż. Rhys Frake-Waterfield, dystrybucja Monolith Films

Paradoksalnie ze wszystkich postaci pojawiających się w filmie, najwięcej głębi psychologicznej ma Puchatek. Widać, że twórcy nie chcieli, żeby tytułowy miś był tylko bezmyślną maszyną do zabijania. Poza scenami, w których wykańcza kolejnych ludzi, pojawiają się też takie, w których mamy widzieć jego emocje, w pewnym momencie nawet łzy. Kubuś ma być do pewnego stopnia bohaterem tragicznym, waha się przed niektórymi zbrodniami, widzimy retrospekcje z jego perspektywy, a w finale nawet w pewien sposób wyrzuca Krzysiowi, że ten go opuścił. Problem tkwi tylko w tym, że ten wątek, choć na papierze może się wydawać intrygujący, w samym filmie jest po prostu karykaturalny i śmieszny. Ciężko nie reagować śmiechem widząc przebranego w tandetny strój misia aktora, który smaruje sobie twarz miodem.

Oczywiście nie oczekiwałem, że Puchatek: Krew i miód będzie jakkolwiek dobrym filmem, ale liczyłem, że dostarczy mi chociaż prostej, krwawej rozrywki. Niestety sam film jest na tyle amatorsko nakręcony i słabo wyreżyserowany, że nie potrafi działać nawet jako proste gore. Rhys Frake-Waterfield zupełnie nie potrafi budować napięcia, wszystkie jumpscary mają słabe tempo i są przewidywalne. Także same starcia z mieszkańcami Stumilowego Lasu są średnio satysfakcjonujące. Pomysły na niektóre morderstwa były całkiem niezłe. Przejechanie głowy autem, uderzenia wielkim młotem, obcinanie głowy czy wreszcie zmielenie jednej z bohaterek. Natomiast wszystkie nakręcone są zupełnie nijako i ciemne, tak, żeby przypadkiem widzowie nie zwrócili uwagi na niedomagające efekty specjalne. Znalazło się również miejsce na tak angażujące sceny jak pościg w basenie czy uderzanie łańcuchem o wodę. Ciężko też odczuć zagrożenie, kiedy mordercami są po prostu aktorzy w kiczowatych maskach, a film nie próbuje nawet udawać, że jest amatorski.

Puchatek: Krew i miód to przede wszystkim film zupełnie nieciekawy. Za wszystkimi kontrowersjami dotyczącymi wykorzystania kultowego misia i opartą na tym kampanią promocyjną, stoi wyjątkowo bezpłciowy, amatorski slasher. Produkcja nie oferuje ani satysfakcjonującej krwawej rozrywki, ani interesujących bohaterów, ani choćby interesującej alternatywnej historii o Puchatku. W ostatnich latach do kin wracają slashery, często podejmując przy tym odważne decyzje. Przewrotna Śmierć nadejdzie dziś, uwspółcześniona Laleczka z 2019, komentujący obecny stan popkultury Krzyk z 2022, intrygujące X czy nawet nieszablonowe Halloween Ends. Przy wszystkich tych produkcjach Puchatek wypada blado i okazuje się po prostu nudny. Niestety promocja zadziałała, o filmie zrobiło się głośno, a Rhys Frake-Waterfield planuje już nie tylko jego kontynuację, ale i horror o Piotrusiu Panie zatytułowany Peter Pan’s Neverland Nightmare.