Fidelity, Bravery, Integrity – recenzja filmu „Reality”

Stanisław Sobczyk23 sierpnia 2023 20:00
Fidelity, Bravery, Integrity – recenzja filmu „Reality”

Chociaż na American Film Festival musimy poczekać jeszcze kilka miesięcy, już teraz w kinach pojawił się film, który z pewnością mógłby się znaleźć w jego program. Mowa o Reality, reżyserskim debiucie Tiny Satter, który premierował na ostatnim festiwalu Berlinale. Produkcja miała opowiedzieć prawdziwą historię Reality Winner. W głównej roli wystąpiła Sydney Sweeney, kojarzona przede wszystkim z serialu Euforia. Chociaż aktorka pokazała już, że jest utalentowana i ma na koncie sporo udanych ról, często gra w średnich, streamingowych filmach typu Nokturn, Kiedy nikt nie patrzy czy Nocne kły. Sweeney została już przypisana do pewnego typu ról, ale materiały promocyjne sugerowały, że w Reality będzie mogła pokazać coś nowego. Teraz, kiedy film wszedł już do kin, wiemy, że to nie tylko prawdziwy popis aktorki, ale i jeden z najciekawszych, amerykańskich filmów roku.

3 czerwca 2017 roku, 25-letnia Reality Winner wraca do domu, by zastać w nim grupę agentów FBI. Przez kolejne godziny będzie wypytywana o swoją pracę, poglądy oraz wyciek tajnych dokumentów, związanych z wyborami prezydenckimi z 2016 roku.

Już na początku filmu dowiadujemy się, że twórcy zdecydowali się na bardzo ciekawy zabieg. Reality nie jest bowiem adaptacją żadnej książki czy artykułu poświęconego historii tytułowej bohaterki, a samego przesłuchania FBI. Debiut Tiny Satter to dokładna rekonstrukcja wydarzeń z domu Winner, oparta na zapisie z taśm. Ta dość odważna decyzja sprawiła, że Reality wybija się spośród innych filmów poświęconych wewnętrznej polityce USA.

fot. Reality, reż. Tina Satter, dystrybucja M2 Films

O Reality najwięcej mówi się w kontekście drugiej połowy. W końcu to właśnie w niej dowiadujemy się, o co tak naprawdę chodzi w całej sprawie i jaki jest cel agentów FBI. Dopiero kiedy główna bohaterka zostaje zamknięta w pokoju i musi odpowiadać na kolejne pytania, wszystkie kropki zaczynają się łączyć. Osobiście uważam jednak, że dużo bardziej interesujący jest początek filmu, w którym FBI dopiero przygotowuje się do rozmowy z Reality. W końcu widzieliśmy w kinie już setki przesłuchań, ale rzadko kiedy reżyser decyduje się na to, żeby pokazać co dzieje się bezpośrednio przed nimi. Tymczasem w filmie Satter przez pierwsze 30 minut oglądamy kolejne procedury, które wykonują agenci. Pytania z formularza, sprawdzanie auta Reality oraz kolejnych pokojów w jej domu. Nikt nie mówi jeszcze konkretnie, o co chodzi, wszyscy przygotowują się dopiero rozpoczęcia śledztwa. Jest w tym wszystkim jakiś dziwny niepokój, od samego początku coś wisi w powietrzu. Teoretycznie nie oglądamy nic złego – agenci są bardzo mili, kulturalni, a Reality reaguje na całą sytuację spokojnie. Chociaż grupa rządowych urzędników przetrząsa jej dom, ta odpowiada tylko uprzejmie na ich pytania, niekiedy wręcz sobie z nimi żartując. Tina Satter potrafi rewelacyjnie budować napięcie, z pozoru nie pokazując nic nadzwyczajnego. W pierwszym akcie Reality niepokój wzbudza każde małe zachowanie, każdy dziwny gest. Wszystko to jest tylko ciszą przed burzą, a my jako widzowie, tak jak główna bohaterka, możemy tylko niecierpliwie czekać aż agenci odkryją wszystkie karty.

Reality to nie tylko bardzo dobry, polityczny thriller, ale i jeden z najciekawszych, współczesnych portretów FBI. Kultura przez lata wpajała nam specyficzny obraz agentów rządowych. Kolejne filmy i seriale przedstawiały ich jako przystojnych mężczyzn, którzy w pięknych garniturach walczą z całym złem tego świata. Amerykanie kochają widzieć FBI czy CIA jako zbawców, współczesnych herosów, którzy raz za razem ryzykują własnym życiem, by bronić obywateli. Reality już w pierwszych scenach brutalnie burzy tę wizję. Przedstawieni w filmie agenci niczym się nie wyróżniają, są do bólu przeciętni. Chodzą w typowych, biurowych koszulach, wyglądają jak każdy inny mieszkaniec amerykańskich przedmieść i daleko im do jakkolwiek wyjątkowych jednostek. Im dłużej film trwa, tym bardziej jako widzowie orientujemy się, że nie są oni w domu Reality, żeby spełniać jakąkolwiek misję, a jedynie wykonują swoją pracę. Oczywiście są przebiegli, ale nie ma powodu, by sądzić, że ta przebiegłość wynika z ich charakteru. To raczej zbiór wyuczonych zachowań i procedur, których muszą się trzymać. Film dobitnie pokazuje, że Fidelity, Bravery, Integrity (wierność, odwaga, uczciwość), motto, jakim kieruje się FBI, nijak ma się do rzeczywistości. Z drugiej strony warto zauważyć, że to nie tak, że reżyserka próbuje jakkolwiek demonizować agentów. Nigdy nie robią oni nic niewłaściwego, a jedynie wykonują rozkazy. Problem tkwi w samej instytucji tym, jak jest postrzegana i do czego jest wykorzystywana, a nie konkretnych osobach, które w niej pracują.

Niestety Reality ma też swoje bolączki. Film stylistycznie stoi w dość dziwnym rozkroku. Z jednej strony chce on być bardzo dokładną rekonstrukcją przesłuchania – ma sceny, które inni twórcy z pewnością wycięliby uznając je za zbyt nudne czy zbędne. Momentami całość stylizowana jest wręcz na dokument czy wizję lokalną. W pierwszej połowie pełno jest statycznych ujęć, nie ma muzyki czy zbliżeń na twarze postaci. Tymczasem w drugiej połowie film zaczyna zmieniać tę konsekwencję. Pojawiają się sceny pokazane z perspektywy głównej bohaterki, subiektywizacje czy bardzo dynamiczne ujęcia, które mogą przywodzić na myśl sekwencje wizji z Oppenheimera. Zupełnie nie wiem po co Tina Satter zdecydowała się na takie zabiegi. Gryzą się one z konwencją filmu, są toporne i stylistyczne niespójne z całą resztą. Może to dlatego, że debiutantka nie wiedziała, czy da radę bez nich zbudować napięcie w bardzo długiej scenie przesłuchania. Nie jest to może coś, co rujnuje film, ale z całą pewnością odbiera mu pewną oryginalność.

fot. Reality, reż. Tina Satter, dystrybucja M2 Films

Nie da się mówić o Reality bez wspomnienia o rewelacyjnej roli Sydney Sweeney. Gwiazda Euforii wreszcie mogła w pełni pokazać swój talent i wcielić się w postać, której bardzo daleko do typu ról, w których przeważnie jest obsadzana. Jej Reality to bardzo niejednoznaczna postać. Z jednej strony zupełnie niewinna, w kontakcie z agentami wręcz uległa, zachowująca się, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co właśnie dzieje się wokół niej. Z drugiej naprawdę silna, pewna swoich słów, nawet, kiedy kłamie. Reality wymyka się wszystkim stereotypom. To bohaterka, która umie robić dobrą minę do złej gry i wykorzystywać to, jak jest postrzegana przez innych. Sweeney fantastycznie buduje swoją postać, nigdy nie popadając w karykaturę. Stwierdzenie, że rola w Reality jest najlepszą w jej dorobku nie będzie żadną przesadą.

Chociaż z oczywistych powodów to o Sweeney najwięcej mówi się w kontekście filmu, warto docenić także drugoplanowych aktorów. Josh Hamilton grający Garricka, jednego z agentów FBI, wypadł świetnie. Jego bohater z jednej strony jest maksymalnie przeciętny, ale z drugiej ma w sobie dużo przebiegłości. Często zagaduje Reality i, chociaż jest sympatyczny, od razu widać, że ma ukryte intencje. Aktorowi dobrze udało się oddać dziwny rodzaj niepokoju, jaki budzi jego bohater. Bardzo dobrze wypadł również jego ekranowy partner, Taylor, w którego wcielił się Marchánt Davis. Ten bohater budzi już znacznie więcej sympatii, ale nadal w wielu scenach zdaje się osaczać główną bohaterkę i coraz mocniej przyciskać ją do ściany. Oglądając go na ekranie, bez problemu można uwierzyć, że jest agentem FBI.

Reality to prawdziwa perełka amerykańskiego kina niezależnego i świetny debiut Tiny Sutter. Chociaż film jest relatywnie krótki i dzieje się w jednym miejscu, można w nim znaleźć zaskakująco dużo interesujących tropów oraz tematów. Produkcja sprawdza się zarówno jako aktualne, mocne kino polityczne, jak i sprawnie poprowadzony thriller, w którym poczucie niepokoju udaje się osiągnąć oszczędnymi środkami.