Dlaczego to nie wyszło? – recenzja filmu „W nich cała nadzieja”

Filip Mańka01 grudnia 2023 14:58
Dlaczego to nie wyszło? – recenzja filmu „W nich cała nadzieja”

W zeszły piątek do kin wszedł film pt. W nich cała nadzieja, głośno sygnowany pierwszym polskim filmem science-fiction dotykającym kwestii katastrofy klimatycznej. Tytuł zebrał uznanie wielu widzów na różnych festiwalach, w tym na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Czy pierwsza polska próba kina postapo jest warta uwagi? Jeśli nie jesteście tegorocznymi maturzystami to niekoniecznie.

Od dawna ubolewam nad tym, że polskie kino nie stara się brnąć w kierunku science-fiction, już nie mówiąc o szeroko pojętej gatunkowości, której u nas w przestrzeni filmowej jest nadal jak na lekarstwo. Raz na jakiś czas pojawi się jakaś próba wejścia z butami w kino bardziej gatunkowe, co z reguły nie jest próbą wyjątkowo udaną. Na pierwszy od dawna pełnoprawny polski projekt science-fiction czekałem od lat. Znając doskonale ograniczenia budżetowe oraz produkcyjne, których zwyczajnie nie przeskoczymy, z tyłu głowy miałem to, że nie otrzymamy czegoś na wzór amerykańskich filmów. Zresztą nikomu to nie było potrzebne. Kino science-fiction od dekad ujawnia, że nie trzeba wielkich budżetów czy spektakularnych efektów specjalnych, aby zrealizować za pomocą materii filmowej kino utożsamiane z fantastyką naukową, które nie zna granic tematycznych. A w Polsce, kraju Europy Środkowej oraz części byłego bloku wschodniego, od pokoleń w naszym regionie tkwi wyjątkowy potencjał, aby zgłębiać różnorakie historie z tego gatunku, co odzwierciedlają pozycje z okresu Zimnej Wojny. Dzisiaj, w świecie wielkich przemian, gdzie nasz region odgrywa na światowej szachownicy pierwsze skrzypce, ponownie rodzi się morze możliwości, które idzie w parze z rozwojem techniki filmowej w naszym kraju.

Po tym wyjątkowo długim i nie na temat wstępie przejdźmy do W nich cała nadzieja, który głosem populizmu jest utożsamiany z filmem wizjonerskim, błyskotliwym oraz ważnym. Tym ostatnim być może i jest, bo w kinie nie tylko polskim, ale i światowym jest zapotrzebowanie na historie zgłębiające kryzys ekologiczny, a co innego, jak nie sztuka filmowa jest lepszym sposobem z wyjściem do odbiorcy z tym jakże istotnym globalnym problemem. Natomiast fakt bycia filmem ważnym z perspektywy humanizmu, nie czyni z niego automatycznie dobrego, czy idąc dalej wizjonerskiego. Bo tak nie jest, a W nich cała nadzieja to projekt wyjątkowo durny, topornie dydaktyczny oraz w swej prostocie wadliwy w podstawowych założeniach opowiedzenia angażującej czy poruszającej historii. A tym u swoich podstaw miał być film, który zgłębia losy Ewy (Magdalena Wieczorek) w domyśle ostatniej kobiety na ziemi wyniszczonej wojną oraz klimatem niezezwalającym do normalnego funkcjonowania. Towarzyszy jej robot patrolujący – Artur (Jacek Beler), który w pewnym momencie filmu sprawia jej figla.

Magadelana Wieczorek w filmie W nich cała nadzieja, reż. Piotr Biedroń, dys. Galapagos
fot. W nich cała nadzieja, reż. Piotr Biedroń, dys. Galapagos Films

Takiego figla sprawili nam twórcy, bo po kampanii, która umiejętnie nam reklamowała film, jako ambitne podejście do tematu postapo, po seansie pozostaje uczucie sporego niedosytu oraz zwyczajnego rozczarowania. Film nie jawi się jako odkrywczy czy tym bardziej wizjonerski, bo wizja świata przedstawionego kojarząca się od razu z Mad Maxem, nie jest przez twórców w ogóle eksplorowana czy do końca wiarygodna. Co jakiś czas twórcy rzucają pewne wskazówki odnośnie otaczającego świata, natomiast wzrok widza ucieka ku rzeczom, które mogłyby z punktu historii w ciekawy sposób rozbudować całość, która jednak jest względnie pusta oraz pod pewnym kątem naiwna. Oszczędność środków wyrazu w pewnym sensie stanowi o sile produkcji oraz z punktu widzenia producenckiego – pomysłowo gospodaruje budżetem. Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że całość trąci fałszem, mimo wizualnie wiarygodnej wizualnie wykreowanej głównej lokacji. Choć wraz z tym, jak fabuła się rozwija maska niewiary oraz naszej świadomości obcowania z filmem postapo spada i zamienia się ona na maskę znużenia.

Zamknięcie historii w jednej lokacji dosyć szybko odbija się czkawką, bo na wierzch wychodzą problemy scenariuszowe, takie jak główny konflikt, który za grosz nie ma sensu, a chęć zgłębienia relacji na linii człowiek-maszyna tkwi w irytującej pętli, przy tym fabularnie przecząc stojącym za tym przekazie. Postać Ewy, którą reżyser maluje nam, jako postać zaradną, odważną, ale i też co godne podkreślenia lekko znudzoną, podejmuje decyzje skrajnie nielogiczne, mało inteligentne oraz nietożsame z tym, co twórcy próbowali na etapie ekspozycji opowiedzieć nam o tej postaci. Główna oś fabularna szybko zamienia się w komedię pomyłek oraz narrację, która u swoich podstaw jest skazana na porażkę. Pewna logika i angażująca fabuła są zamienione na obieranie tego samego schematu bez rozwinięcia głównej bohaterki lub na wyjątkowo toporne zobrazowanie tematu uchodźczego, który w ramach tej konkretnej historii mógłby być czymś ciekawym, lecz w samym filmie wyszło to co najmniej niezręcznie oraz mało inteligentnie.

Twórcy stosują wiele elips, które w niewytłumaczalny dla widza sposób burzą narrację czy rozwój bohaterki. Istnieje w mojej głowie jedna forma obrony tej taktyki. To, że twórcy za sprawą jej nielogicznych oraz letargicznych działań chcieli zobrazować ludzką mentalność, która sprowadziła na ziemię zagładę. Jednak jej postawa nie jest krytykowana, poddawana pod wątpliwość, a w scenach, które momentami są przedramatyzowane, twórcy w nieudolny sposób chcą nawiązać między nami a Ewą więź empatii czy współczucia, a ta niestety po prostu nie istnieje. To byłby ciekawy punkt tematyczny, gdyby Piotr Biedroń zdecydował się na tę strukturę opowieści, natomiast wyszła ona trochę przypadkiem, lecz i tak jest zaburzona przez banalne i z góry postawione tezy.

Artur (Jacek Beler) w filmie W nich cała nadzieja, reż. Piotr Biedroń, dys. Galapagos Films
fot. W nich cała nadzieja, reż. Piotr Biedroń, dys. Galapagos Films

I trochę takie jest W nich cała nadzieja, które rzuca przed widza tezami, które nie są w żadną stronę pociągnięte, rozwinięte, a całość zamyka się w ramach historii nadzwyczaj hermetycznie populistycznej. Zadaje sobie pytanie, czy tylko na tyle nas stać? Na tak banalną oraz wręcz godząca w widza fabułę obudowaną całkiem udanym wizualnym przedstawieniem postapokaliptycznego świata? Czego my się wstydzimy lub co nas hamuje? Z jednej strony budżet — z tym się wszyscy zgodzimy. Choć i w samym filmie znajdują się sceny, które albo są niepotrzebne, jak zbędny narracyjnie prolog albo w pełni niewykorzystane, jak pewna podróż w trakcie filmu. W ramach tego dałoby się zrobić coś znacznie lepszego, ciekawszego oraz po prostu odważniejszego, co na poziomie mentalności nie uderza o mielizny. A my naprawdę mamy warunki do tego, aby zrobić science-fiction na przyzwoitym poziomie, które intelektualnie nie będzie produktem wyspecjalizowanym pod dydaktyczne rozważania (bo takich rozważań nawet tutaj nie ma). Natomiast czy potrafimy? Tego nie wiem, a jako wielki fan science-fiction trzymam kciuki za to, aby projektów opatrzonych literami sci-fi było u nas więcej, a wraz z tym, jak w Polsce rozwija się infrastruktura filmowa, takich niewątpliwe może być sporo w przyszłości. Chciałbym jednak zobaczyć projekty, które realnie przedstawią pewne zjawiska, problemy w ciekawy sposób, zachowując przy tym zgodność i poszanowanie dla narracji filmowej nie wstydząc się przy tym, czego co sami filozoficznie oraz duchowo mamy do przekazania na temat świata.