W scenie otwierającej Rocket Girl, pełnometrażowy debiut dokumentalny polskiej artystki wizualnej Agnieszki Swiercz, kamera umieszczona na modelu rakiety porusza się razem z nim w stronę prażącego, kalifornijskiego słońca. Najpierw z niesamowitą prędkością wzlatuje do góry, by chwilę potem rozpocząć dostojne opadanie ze spadochronem. Na pustyni Mojave kolejni uczniowie amerykańskich szkół mają jeden cel – zbudować rakietę idealną.
Pośród tłumu chłopców nietrudno nie zauważyć Eleni, nastoletnią dziewczynkę, która pieczołowicie pracuje nad złożeniem własnego modelu. Rakieta musi być stabilna i odpowiednio wyważona. Musi wzbić się wysoko, ale nie za wysoko, lot musi być odpowiednio długi, ale nie za długi, a umieszczone w środku modelu kurze jaja muszą powrócić na ziemię w nienagannym stanie. Oprócz właściwej budowy w grę wchodzą jeszcze warunki pogodowe (zbyt silny wiatr to praktycznie gwarancja porażki) i środowiskowe (opadające części rakiety mogą, nie daj Boże, zahaczyć o okoliczne drzewa czy wpaść w mokradła. Potencjał na porażkę jest ogromny, a Eleni zna jej smak aż za dobrze. Gdyby nie inherentny pierwiastek nieprzewidywalności przy każdym wystrzale, można by uznać, że kolejne nieudane loty jej rakiet są wręcz reżyserowane. Zawsze jest już tak blisko perfekcji, jednak co rusz wpływ innego czynnika kończy się gorzką klęską.
Rocket Girl jest więc historią łączącą ogromną ambicję i parcie do przodu z godzeniem się z niepowodzeniem. Każdy nieudany lot jest przecież lekcją, którą Eleni może zaaplikować do kolejnej próby – widać jednak, że jest już sfrustrowana liczbą tych cennych nauk. Swiercz opiera narrację swojego dokumentu na praktycznie podręcznikowej drodze bohatera: Eleni zostaje na start wrzucona do nowego środowiska, przeprowadzając się z Kalifornii do Wirginii, gdzie czeka ją koszmar każdego licealisty – ostatni rok. Na horyzoncie majaczą studia i fundament każdego filmu o amerykańskich nastolatkach, czyli bal wieńczący cztery lata ich nauki. To dla Eleni ostatnia szansa, by zakwalifikować się do American Rocketry Challenge, największego konkursu dla uczniów budujących modele rakiet. Czasu jest niewiele, presja na Eleni – szczególnie odczuwalna w interakcjach z jej matką – ogromna, a kolejne próby wykonywane przed oficjalnym lotem kwalifikującym do ARC nie napawają optymizmem.

Chociaż film Swiercz jest dokumentem raczej zachowawczym, trzymającym się sprawdzonej formuły i rezygnującym z formalnej czy narracyjnej eksperymentacji, to sam magnetyzm Eleni jako głównej bohaterki jest wystarczający silny, by zagwarantować sobie pełną uwagę widza przez całą godzinę trwania Rocket Girl. Minimalna ingerencja twórczyni pozwala obrać razem z nią pozycję niezależnego obserwatora, który towarzyszy Eleni w próbach wywalczenia dla siebie jak najlepszej możliwej przyszłości. W znacznie zdominowanym przez mężczyzn środowisku nauk ścisłych (widać to nie tylko wśród konkurencji Eleni, ale też w tym, że każdy mentor jej rakietowej drużyny to starszy, biały facet) bohaterka niesie podwójny ciężar: nie tylko musi udowodnić swoje inżynieryjne umiejętności, ale też cały czas być reprezentantką grupy mniejszościowej. Podczas gdy inni po prostu budują modele rakiet, w tak patriarchalnym środowisku Eleni musi oprócz tego bez przerwy mierzyć się z oczekiwaniami związanymi z jej płcią. Myśl o pokazaniu, że zasługuje na zwycięstwo, wydaje się dręczyć ją równie mocno, co perspektywa potencjalnej porażki.
Szczególnie imponuje więc fakt, że budowanie rakiet nie jest jedyną osią, wokół której obraca się życie Eleni. Stale widzimy jej interakcje z paczką przyjaciół, towarzyszymy jej podczas treningów kajakarstwa czy gry na skrzypcach i obserwujemy, jak z grupą koleżanek ze stowarzyszenia wspierającego młode kobiety w dziedzinach STEM wystawia się na targach. Aż dziwne, że natłok obowiązków, które mają zaowocować dostaniem się do jak najlepszego college’u w żadnym momencie nie przytłacza dziewczyny – a nawet jeśli tak się dzieje, to Swiercz decyduje się, by tego nie pokazywać. Nie oznacza to jednak, że Eleni pokazywana jest jako nadczłowiek, który przewyższa wszystkich swoich rówieśników i osiąga jedynie wzorowe wyniki. To też, koniec końców, nastolatka. Młodziutka, niedoświadczona, mająca problemy z godzeniem się z porażką, nierzadko projektująca swoje frustracje na najbliższych, gdy kolejny test modelu rakiety okazuje się fiaskiem.
Pozycja biernego obserwatora wyzbywa obiektyw kamery z jakiejkolwiek oceny zachowania Eleni czy jej nierzadko emocjonalnie oschłej matki (gdy pod koniec filmu Eleni wybiera się na wyjazd, kobieta żegna ją boleśnie kłującym w swojej pozornej niewinności poleceniem, by “zwracała uwagę na to, co je”). Obiektywność punktu widzenia burzą jedynie rozmieszczone na przestrzeni Rocket Girl segmenty narracyjne, w których czytającej scenariusz Eleni towarzyszą symulacje umierających gwiazd czy nagrania zaćmień słonecznych. Ich nagłe wtrącenia w naturalność historii wydają się zbyt sztuczną, reżyserowaną ingerencją, która łatwo burzy immersję. Całość dokumentu raczej z nich nie korzysta i ośmielę się założyć, że Rocket Girl byłoby równie (jeśli i nie bardziej) spójne bez nich. Zwłaszcza, że wspomniana już swoboda Eleni w staniu przed kamerą mówi nam o jej celach, marzeniach, stratach, wadach i zaletach o wiele więcej, niż połowicznie symboliczne monologi o gwiazdach i kosmosie. Metafora rakiety wzbijającej się w górę jest już wystarczająco dosadna, akompaniament raczej niepotrzebnie spoetyzowanych narracji z offu zaburza jedynie jej stały rytm.

Może i w Rocket Girl rozchodzi się o wygranie konkursu stanowiącego dla Eleni choćby i częściowo gwarancję lukratywnej kariery w przyszłości, ale utrzymywany przez Swiercz dystans uwydatnia przede wszystkim wszelkie turbulencje dojrzewania. Kłopoty Eleni w znalezieniu “właściwego” sposobu na performowanie swojej płci, gdy najbardziej interesuje ją to, co w patriarchalnym społeczeństwie uznawane jest za domenę niewystarczająco kobiecą, krzyżują się z burzą nastoletnich hormonów, sugestiami rodzących się uczuć i przede wszystkim przytłaczającą presją osiągania akademickich sukcesów. Najbardziej intrygujące momenty Rocket Girl to te, w których technikalia budowy modeli rakiet schodzą na drugi plan, ustępując wyjątkowo czułemu i szczeremu portretowi dorastającej dziewczyny, która wciąż formuje swoją tożsamość. Momentami liczyłem na nawet większy nacisk na właśnie ten aspekt historii, Swiercz jednak nigdy nie pozwala mu wybrzmieć zbyt mocno. Być może to właściwa decyzja, bo dziejąc się, de facto, w tle opowieści, jako nigdy bezpośrednio niezaadresowana zjawa nawiedzająca bohaterkę, paradoksalnie zwiększa siłę swojego wpływu.
Mimo bycia raczej pozbawioną zaskoczeń historią o dążeniu do sukcesu, nie zważając na przeszkody, Rocket Girl ujmuje swoją zwięzłością i kompetencją w prowadzeniu opowieści. Momentami zresztą rzeczywistość wydawała się oddawać Agnieszce Swiercz ogromną przysługę. Trudno jednak uznać, czy to los zgotował tak filmową fabułę, czy to zasługa sprawnego montażu (aczkolwiek w tym drugim przypadku to jedynie kolejny powód do pogratulowania twórcom dokumentu). To, w bardzo dosłownym znaczeniu, seria upadków i wzlotów, która w zwartym metrażu dostarcza świetnie wyważoną dawkę ckliwości, niezręczności i wzruszeń. Z tego mogą być dumne i Eleni, i reżyserka.
Rocket Girl będziecie mogli zobaczyć już w ten weekend na 16. TAURON American Film Festival we Wrocławiu. Film trafił do sekcji Young Americans, której Immersja drugi rok z rzędu jest partnerem medialnym. Festiwal potrwa od 6 do 11 listopada, zaś sekcja online będzie dostępna do 23 listopada.
