Filmy nagrodzone Złotym Lwem w Gdyni nie dostają raczej sequeli. W końcu tę nagrodę otrzymują raczej spełnione artystycznie projekty, będące zamkniętymi historiami. Zaś kontynuacje kojarzone są raczej z kinem rozrywkowym. Ta niepisana zasada została jednak złamana w tym roku, kiedy okazało się, że Jan Kidawa-Błoński nakręcił Różyczkę 2, sequel do swojego historycznego dramatu, który zdobył główną nagrodę na festiwalu w Gdyni w 2010. Może na historię rzeczywiście był jakiś pomysł, a może reżyser, mający ostatnio bardzo kiepską passę, postanowił powrócić do tytułu, który przyniósł mu największy sukces w karierze. Niezależnie od odpowiedzi, Różyczka 2 i tak od samego początku budziła wątpliwości. Jaki sens ma kręcenie kontynuacji filmu, który rozgrywał się w latach 60. i osadzenie go w teraźniejszości? Dodatkowo zwiastun pokazywał, że Kidawa-Błoński chce, żeby produkcja była kinem politycznym i nietrudno było się domyślić, jakimi prawdziwymi osobami były inspirowane niektóre z postaci. Teraz kiedy film zadebiutował na festiwalu w Gdyni, należy przyznać, że ci, którzy niepokoili się poziomem Różyczki 2, mieli rację.
Joanna Warczewska, córka głównej bohaterki pierwszej części, jest odnoszącą międzynarodowe sukcesy europosłanką. Gdy mąż kobiety ginie w ataku terrorystycznym, jej życie wywraca się do góry nogami. W przypływie emocji Joanna atakuje uchodźców i islamistów w świetle telewizyjnych kamer. Po tym incydencie zgłasza się do niej prezes Marczuk z prawicowej partii. Chce, by to właśnie Warczewska wystartowała w wyborach prezydenckich.
Kiedy idzie się do kina na film z dwójką w tytule, naturalne wydaje się, że przed seansem warto by nadrobić poprzednią część. Inaczej jest jednak tym razem. Albowiem znajomość pierwszej Różyczki może przeszkadzać w oglądaniu drugiej. Intryga prowadzona przez cały film nie jest żadną zagadką, jeśli wie się, co działo się w poprzedniej odsłonie. Wszystkie zwroty akcji są oczywiste już po pierwszych pięciu minutach. Od razu wiemy, kto jest zły, kto dobry i o jakich sekretach w swojej rodzinie dowie się Joanna. Nie byłoby to problemem, gdyby Kidawa-Błoński rozwiązał wszystkie te kwestie już w pierwszym akcie. Jednak reżyser ciągnie je przez cały film, tylko na nich opierając intrygę.
Tutaj dochodzimy do podstawowego problemu Różyczki 2. Jest ona koszmarnie przeciągnięta. Wątki, które rzeczywiście wydają się ciekawe, są traktowane po macoszemu. Tymczasem reżyser woli roztrząsać te mniej interesujące motywy, niekiedy zalewając nas potokiem takich samych scen. Kidawa-Błoński, jak gdyby nie wierzył w inteligencję widza, musi mu pokazać kilkanaście razy, że Joanna jest smutna albo szantażowana. Z filmu spokojnie dałoby się wyciąć kilkadziesiąt minut i wszystkim wyszłoby to na dobre.
Scenariusz filmu jest słaby już u samych podstaw. Historia stawia główną bohaterkę w bardzo ciekawym położeniu. W końcu zaraz będzie ona musiała rozpocząć kampanię wyborczą. Niestety, kiedy tylko ten wątek się pojawia, reżyser porzuca go na rzecz historii rodziny Joanny, która jest przecież doskonale znana każdemu, kto widział oryginalną Różyczkę. Zresztą w filmie pojawiają się nic niewnoszące retrospekcje z lat 70., a nawet fragmenty pierwszej części! Naprawdę dawno nie było w polskim kinie równie nudnego, nieumiejętnie poprowadzonego thrillera.
W tym wszystkim Różyczka 2 to także kino polityczne. Chciałoby się wręcz rzec POlityczne, bo Kidawa-Błoński zupełnie nie ukrywa swoich sympatii. Przy tym jednak jest wyjątkowo bezpieczny czy wręcz cyniczny. Zamiast wprost uderzyć w PiS i władze, czy spojrzeć na Polskę z szerszej perspektywy, jak to ostatnio zrobiła Agnieszka Holland w Zielonej granicy, woli zasłaniać się niedopowiedzeniami i kabaretowymi rozwiązaniami. Tak więc, chociaż w filmie nie padają żadne konkretne nazwiska czy nazwy, absolutnie każdy Polak zorientuje się, o co konkretnie chodzi i kto jest kim. Janusz Gajos w Różyczce 2 gra Jarosława Kaczyńskiego. Jest bez przerwy nazywany prezesem, kręcony celowo tak, aby wydawał się niski, a przy tym reprezentuje wszystkie typowo prawicowe wartości. Choć taki zabieg od razu przywodzi na myśl Politykę Patryka Vegi, można było jeszcze na jego podstawie zbudować coś ciekawego. Niestety, tak się nie stało. Prezes „Marczuk” jest uosobieniem zła, współczesnym ubekiem, ale przy okazji film nie daje mu żadnego wątku.
Tak jest z każdym politycznym wątkiem w Różyczce 2. Kidawa-Błoński rzuca modne hasła w postaci krótkich scenek. Tradycja, imigranci, albo marsze równości. Nigdy jednak nie próbuje wejść w żaden z tych tematów głębiej. Jest powierzchowny i do bólu toporny. Chce powiedzieć tylko „władza zła”, nie oferując przy tym żadnych oficjalnych rozwiązań i unikając mówienia o PiS-ie wprost. Już po seansie zupełnie nie dziwi mnie, że pierwotnie Różyczka 2 miała trafić do kin we wrześniu, jeszcze przed wyborami. Podczas gdy banda prawicowych krzykaczy oburza się o Zieloną granicę, której w ogóle nie widziała, swoją premierę ma dużo gorszy i politycznie bardziej siermiężny film.
Mimo wszystko warto jednak oddać Kidawie-Błońskiemu, że zakończył film w odpowiednim momencie. Nie starał się kończyć wszystkich wątków dobitnie, zostawiając miejsce na choć kilka niedopowiedzeń. Dlatego to ostatnia scena Różyczki 2 jest tą najlepszą. Nie ma w niej ciągłego przeciągania i niepotrzebnych banałów. Kiedy Joanna ma się wypowiedzieć na wiecu wyborczym, z jej ust nie pada długi monolog na temat Polski i PiS-u, a jedynie kilka słów, które dobrze korespondują z głównym wątkiem filmu i zamykają historię w przyzwoity sposób, pozostawiając widzowi jakiekolwiek pole do interpretacji.
Przy okazji Różyczka 2, mimo naprawdę dobrej obsady, okazała się zaskakująco kiepska aktorsko. Magdalena Boczarska nie sprawdza się w roli głównej. Jest sztywna, pozbawiona prawdziwych emocji. W każdej z poważniejszych scen wydawała się sztuczna. Dodatkowo ciężko zrozumieć jej postać. Joanna regularnie podejmuje niezrozumiałe decyzje, idzie tam, gdzie akurat potrzebuje jej scenariusz. Janusz Gajos nie jest może zły, ale po prostu nudny. Wbrew temu, co sugeruje plakat, nie ma go w filmie dużo, a cała jego rola ogranicza się do bycia złym, podstępnym prezesem. Podobnie jest z Robertem Więckiewiczem, który ma w Różyczce 2 w zasadzie jedną scenę. Wypada w niej dość nijako, a jego bohater, w pierwszej części portretowany raczej negatywnie, nagle zostaje dziwnie wybielony. Nie jest dobrze także na dalszym planie. Sztuczna Maria Seweryn, zachowawczy Jacek Braciak i maksymalnie nijaki Mateusz Banasiuk.
Różyczka 2 to film, który powstał w zasadzie po nic. To kontynuacja, o którą nikt nie prosił, o której żaden widz po obejrzeniu pierwszej części nawet by nie pomyślał. Jan Kidawa-Błoński chciał, by jego produkcja działała i jako rozrywka, i ważny manifest, ale niestety nie jest szczególnie dobrym reżyserem, więc efekt jest marny. Dostaliśmy thriller pozbawiony tajemnicy oraz kino polityczne spod znaku ośmiu gwiazdek, w którym nie da się znaleźć ani błyskotliwości, ani pogłębienia jakiegokolwiek z poruszanych tematów. Teraz pozostaje nam liczyć, że reżyserowi nigdy więcej nie wpadnie już do głowy pomysł nakręcenia tak głupiego sequela i nie dostaniemy Różyczki 3, Skazanego na bluesa 2 czy innego równie kuriozalnego filmu.