Nie drażnij olbrzyma – recenzja drugiego sezonu „Squid Game”

Filip Mańka26 grudnia 2024 09:00
Nie drażnij olbrzyma – recenzja drugiego sezonu „Squid Game”

Piekło ponownie otworzyło swoje wrota i zaprosiło graczy na kolejną, krwawą rozgrywkę. Na Netflixie po trzech latach zadebiutowała kontynuacja jednej z największych streamingowych produkcji w historii, czyli Squid Game. Czy jednak część dalsza była potrzebna? Zapraszamy do recenzji drugiego sezonu serialu.

O fenomenie Squid Game można pisać niezliczone artykuły, felietony czy książki, co zresztą już poczyniono. To prawdziwy, współczesny ewenement popkulturowy, który dzierży w sobie wszystkie składniki przepisane na globalny sukces. Choć mamy do czynienia z południowo-koreańską produkcją, tak liczne tematy podejmowane przez serial są jak najbardziej tożsame z problemami panującymi na szeroko pojętym Zachodzie i nie tylko. Produkcja złapała zeitgeist za nogi, sprowadziła go do parteru i wypuściła w formie, która wyróżnia się na tle jednolitych amerykańskich tytułów wyprodukowanych przez chociażby Netflixa. To pokłosie panującego na świecie kryzysu wiary w kapitalistyczny system, pogłębiających się różnic społecznych, wyzysku czy polaryzacji społeczeństwa. Serial Hwang Dong-hyuka rzecz jasna nie jest pierwszą produkcją, która otwiera oczy odbiorcom na te problemy i nawet lepszym przykładem jest inna koreańska produkcja, czyli Parasite. Także w Hollywood podejmowano w ostatnich latach tego typu refleksje, lecz Squid Game, chciałoby się powiedzieć, zostało wręcz wykalkulowanie opracowane, aby podbić świat.

W zasadzie o serialu trzeba dyskutować w dwóch odmianach. O Squid Game jako tekście per se, historii przedstawionej na łamach serialu oraz Squid Game jako dziecku kapitalistycznej machiny platformy i jej globalnym efekcie. To „wyjątkowy” dla systemu paradoks, gdzie produkcja obnażająca liczne problemy panujące w kapitalistycznym systemie, de facto napędza całą machinę. Wpisuje się to w opisany przez Marka Fishera system adopcyjny kapitalizmu, gdzie coś, co miało być sprzeciwem wobec systemu, w zasadzie stało się częścią jego logiki. Squid Game to doskonały przykład tego modelu. Mimo wielopoziomowego i niekiedy trafnego wypunktowania licznych patologii systemu, serial wciąż jest bardzo asekuracyjny, stwarzając liczne ścieżki pod neutralizację tej krytyki. Forma samych „igrzysk śmierci”, atrakcyjna stylistyka, widowiskowe zadania – to wszystko w pewnym sensie tworzy powłokę wokół krytyki, nawet jeśli te środki wyrazu stanowią część podejmowanej przez twórców problematyki. Oczywiście nikt nie spodziewał się, że Hwang Dong-hyuk poskromi olbrzyma swoim serialem czy wszcznie kulturową rewolucję. Tego typu myślenie jest błędne, wręcz niedorzeczne, szczególnie, że to olbrzym stoi nad nim, finansuje go i to on w gruncie rzeczy kontroluje przekaz. Ten paradoks to wynik układu między twórcą a korporacją, tworzący ostatecznie rozrywkowy serial, balansujący między uniwersalnym komentarzem społecznym a komercyjnym produktem, mającym wszelkie narzędzia, aby sprzedać go i skapitalizować niemal na całym globie. Bo w końcu lepszy taki układ niż jego brak, prawda?

Squid Game, sezon 2, dys. Netflix | recenzja
fot. Squid Game, sezon 2, dys. Netflix

I dzisiaj po 3 latach ponownie spotykamy się na arenie. Serial wkradł się do popkultury i mainstreamu szturmem. Netflix zdążył skapitalizować Squid Game jak żadną inną swoją produkcję, a największy internetowy twórca na świecie, czyli Mr. Beast, stworzył swoją własną wersję igrzysk na konkurencyjnej platformie streamingowej, która zadebiutowała chwilę przed premierą drugiego sezonu serialu. U Mr. Beasta co prawda nie sypie się śrut z karabinów, więc wszystko jest moralnie w porządku, zgadza się? Jestem ciekaw, co Hwang Dong-hyuk miałby na ten temat do powiedzenia, bo reakcje części uczestników w serialu Beasta są naprawdę straszne, szokujące, a to wszystko opakowane zostało w brainrotowy montaż i przemykający co rusz na ekranie wielki uśmiech YouTubera. Wybaczcie za ten mały przerywnik, lecz ten przykład pokazuje prawdziwą skalę zepsucia tego fenomenu, kuli śnieżnej, która porwała ze sobą również inne korporacje, które z przyjemnością dołączyły się do tej rozgrywki. Nie dziwi w tym wszystkim sceptyczna postawa twórcy serialu wobec kolejnych sezonów, lecz kuszony przez czerwoną platformę Dong-hyuk, zdecydował się napisać kolejne dwa sezony. Nawet jeśli pierwsza odsłona kosztowała go utratę paru zębów.

Co więcej można było powiedzieć w tym temacie? Jak nie zatracić się jako twórca? Czy może odejść z nagrodą i zapomnieć o tym wszystkim? Myślę, że te pytania i wiele innych przemknęło po głowie Hwang Dong-hyuka. Moje pytanie ze wstępu, czy dalsza część była potrzebna, było trochę prowokacyjne, bo wszystko podpowiada, że nie, nie była. Odkładając na bok finansowe czynniki, pierwszy sezon zdawał się opróżnić worek tematów, nie wpadając przy tym w pustosłowie, choć zdarzało mu się ledwie prześlizgać po różnych tematach. Drugi sezon jednak zabiera nas trzy lata po wydarzeniach z pierwszej odsłony. Seong Gi-hun po zrezygnowaniu z wejścia na pokład samolotu, zdecydował poświęcić swoje życie odnalezieniu lidera i zakończeniu krwawych rozgrywek. Rekrutuje więc ludzi, którzy pomagają mu odnaleźć człowieka rozdającego zaproszenia, a w międzyczasie dołącza do niego detektyw, mający lukę w głowie po wydarzeniach z końca pierwszego sezonu.

Nie ukrywam, że nie wierzyłem w ten sezon. Myślałem, że serial szybko ponownie wrzuci nas w wir głównej atrakcji produkcji – samych igrzysk, lecz Hwang Dong-hyuk nieco inaczej prowadzi narrację. Niemal od początku twórca zaznacza meta-tekstualny charakter opowieści na przykładzie głównego bohatera, który pragnąc zakończyć grę, w nieco innej formie oraz na znacznie mniejszą skalę kreuje podobną rzeczywistość do tego, co widzieliśmy na arenie, zaogniając wyścig szczurów i rywalizację o pieniądze między bohaterami. Otworzyło to od razu drzwi na pogląd drugiego sezonu, będącego w zasadzie kapitalistyczną wypadkową „antykapitalistycznego” przesłania. Główny bohater, osadzony między dwoma rzeczywistościami, pragnie zakończyć te krwawe rozgrywki, lecz podświadomie wiemy, że cała idealistyczna misja to walka z wiatrakami.

Squid Game, sezon 2, dys. Netflix | recenzja
fot. Squid Game, sezon 2, dys. Netflix

Squid Game 2 rozpoczyna się bardzo obiecująco i niewinnie. Serialowi udaje się wejść w psychologię głównych bohaterów po wydarzeniach z ostatniego sezonu, pokazując obsesję i poświęcenie dla wyższego oraz ważniejszego celu, powoli rozkładając relacje między poszczególnymi postaciami i wprowadzając nowych graczy. Ponownie znakomity w roli powracającego Sprzedawcy jest Gong Yoo, który swoją drogą jest bohaterem najlepszych scen w drugim sezonie. Początek nowej odsłony dał mi nadzieję, że Hwang Dong-hyuk pójdzie innym torem, niż zakładamy. Stworzy anty-widowisko, zdekonstruuje schemat meta-gry, w którą my wszyscy gramy i nie nakarmi olbrzyma. To było złudne myślenie, choć w pamięci wciąż mam Jokera: Folie à Deux, który w przewrotny sposób podszedł do kontynuacji filmu z 2019 roku, pokazując odwrotny skutek rewolucji oraz przesłania, które narodziło się w tej dziwnej korelacji dwóch filmów. Oczywiście nie mówię, że Squid Game zostało błędnie zinterpretowane. Wręcz przeciwnie. Uważam, że ten wyżej przytoczony układ dał podstawę do dyskusji o wielu tematach w Korei Południowej, ale również na innych szerokościach graficznych. Mam na myśli wspomniany fenomen serialu, który zaczął żyć własnym życiem w oderwaniu od serialu, funkcjonować na własnych zasadach, a i być może prześcignął nawet swoją „oryginalną materię”.

W pewnym momencie serialu następuje jednak tąpnięcie i całość osiada na mieliźnie. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że historia jest rozerwana między trzema różnymi ścieżkami. Drogą komercyjną i czysto rozrywkową, fundującą widzom nowe atrakcje rozgrywek i zadania, których wcześniej nie było. Z drugiej strony kontruje to komentarzem społecznym, prawdziwym paliwem tej historii. Jednak trzecią, nową wartością dodaną jest próba dekonstrukcji i chęć zburzenia tego kolosa. Ten wariant z czasem coraz bardziej zanika, osuwa się w ciemność tak szybko, jak tylko lądujemy ponownie w kolorowym piekle. Balans, całkiem nieźle funkcjonujący w pierwszym sezonie, tutaj już nie działa tak dobrze. Dong-hyukowi zabrakło paliwa w trakcie sezonu i ze scenariopisarskiego punktu, Squid Game 2 ma naprawdę sporo problemów. Wiele ważnych wątków zarysowanych na początku historii w trakcie blednieje lub całkowicie zanika. Struktura odcinków staje się bardzo przewidywalna, wręcz asekuracyjna, a im dalej serial prze przed siebie, tak mocniej odczuwamy kajdany na rękach twórców.

Pierwszy sezon to narracyjnie zbita i domknięta opowieść. W drugim sezonie nie brakuje waty w środku, przeciągnięcia i niezdarnego budowania fundamentów pod trzeci sezon. Nie mogłem nie odnieść wrażenia, że być może ten jeden, dodatkowy sezon wystarczyłby w całości na domknięcie opowieści (już i tak treściowo wyczerpanej po 1. serii). Inny, trzysezonowy serial Netflixa, czyli Dark, umiejętnie i sprawnie żonglował wątkami na kartach narracji, uzasadniając tym samym konieczność powstania trzech rozdziałów tej ponadczasowej opowieści. Squid Game nie potrafi tego uargumentować. Jakby w trakcie opowiadanej historii ktoś celowo wypuszczał z dłoni kartki z tekstem, aby przedłużyć swój czas na scenie.

W wyniku szeregu niuansów i przypadków nasz główny bohater ponownie ląduje na arenie. Jesteśmy w butach Seong Gi-huna, zwycięzcy igrzysk, który zakłada ponownie kurtkę z numerem 456, lecz tym razem pod innym pretekstem. Tylko on może wyprowadzić z piekła zbłąkane dusze, omamione wizją odkupienia siebie oraz spłacenia licznych długów i kredytów, których się nabyli. Poznajemy więc nowe postacie spragnione wizją zostawienia starego-ja za sobą i rozpoczęcia życia na nowo. Serial ponownie całkiem nieźle rysuje przekrój postaci i choć wszystko jest grubymi nićmi szyte, tak każdy z tych bohaterów lub bohaterek jest na swój sposób charakterystyczny. Mamy więc świrniętego rapera Thanosa; matkę i syna, którzy przypadkiem się tam znaleźli; scamera YouTubera; dziewczynę w ciąży czy ex-wojskowych. Postaci jest znacznie więcej, być może za dużo, ale stwarza to plejadę postaci i konfliktów, które śledzi się z łatwością.

Squid Game, sezon 2, dys. Netflix | recenzja
fot. Squid Game, sezon 2, dys. Netflix

Pośrodku znajduje się nasz Gi-hun. W oczach wielu szaleniec, oszust, który pragnie z całego serca zakończyć tą krwawą grę. Staje się głosem i symbolem buntu. Mimo jego słów pochodzących z własnych doświadczeń, gracze prą do przodu, a święcąca u góry skarbonka tylko bardziej oddala ich od własnego człowieczeństwa. Nie wie on jednak, że diabeł skrupulatnie się mu przygląda i śledzi jego każdy krok. Zaczyna budować swój własny pomnik u boku naszego bohatera. Z uwagi na spore detale fabularne nie będę się w to zagłębiał, ale jest to jeden z nielicznych i naprawdę ciekawych wątków w serialu. W tym miejscu trzecia ścieżka, o której wcześniej wspomniałem, mimo wszystko zatrzymuje się w miejscu. Można to uzasadniać fabułą, ale przez cały czas była przestrzeń, aby złamać skrypt, pójść odwrotną stroną, niż byśmy się spodziewali. Jesteśmy karmieni sugestiami, że już za moment, już za chwilę całość legnie w gruzach, podąży w innym kierunku, lecz tak się ostatecznie nie dzieje.

Zaczynamy tkwić na tym rozdrożu, a twórcy za bardzo nie wiedzą, co więcej można dodać do tej puli tematów z pierwszego sezonu. To Squid Game bis, a niewielkie odstępstwa od tej formuły nie przysłaniają tego, że w gruncie rzeczy to bardzo bezpieczny projekt. Dong-hyuk nawiązuje jednak do oszustw krypto (co też jest meta-odniesieniem do scamerskiej kryptowaluty SQUID), czy tym razem bardziej skupia się na procesie demokracji, jej nieścisłościach i pogłębiającej się przez to polaryzacji. Jest to o tyle ciekawe, że wbija się w ten sposób w intensywny moment dla Korei Południowej, gdzie demokracja i wolność zostały mocno zachwiane po nieudanym puczu prezydenta. Te tematy pozostają jednak wciąż otwarte, bo serial kończy się klasycznym cliffhangerem, który zdaje się wchodzić w relację z tą trzecią drogą.

W tym miejscu wszystkie serialowe i pozaserialowe elementy łączą się. Nie można oddzielać poza-materialnego żywota produkcji od samego tekstu. Szczególnie w tak wrażliwie społecznym i, bądź co bądź, antysystemowym projekcie. Koniec drugiego sezonu nie jest czymś szokującym czy odkrywczym, a raczej podkreśla nam to, co doskonale wiedzieliśmy od pierwszych minut serialu. Rewolucja to zabawa, gra, w którą korporacje chętnie się włączą. Wyłożą pieniądze na nią, a przy okazji wydrukują koszulki z naszywkami, zrobią kubki czy inne gadżety z tym związane. Natomiast narysują wokół tego ogromny, czerwony kwadrat. Granice, do których można się poruszać. Krok za czerwoną linię automatycznie kończy tę zabawę. Squid Game delikatnie zdaje się drażnić ten horyzont, ale zasadniczo ucieka w bezpieczne miejsce z dala od tej granicy.

Squid Game 2 zostawia nas w półkroku w oczekiwaniu na trzeci sezon. To sezon pełen turbulencji. Pełno tu ciekawych momentów, cynicznej rozrywki, ale też niezdarnego balansowania między ambicjami twórcy, a oczekiwaniami korporacji czy masowego widza. Pragnąłem większej odwagi, próby dekonstrukcji, bo serial otwierał ku temu drzwi, ale w tajemniczy sposób zdążył je zamykać. Ponownie pod tą powłoką igrzysk śmierci tkwi smutna diagnoza na temat społeczeństwa kapitalistycznego. Pełnego nierówności, różnic i zanurzonego w tym marazmie nadziei na lepsze jutro, gdzie łatwo zatracić swoje człowieczeństwo. Myślę, że wiele fanów pierwszego sezonu i tu znajdzie coś dla siebie, bo drugi sezon w duchu odsłony z 2021 roku kreuje wiele momentów, które ciężko zapomnieć i z pewnością będą powielane w milionach odsłon na social mediach. Tyle, że znaczna część z tego była obecna już w pierwszym sezonie. Serial odchyla się czasem w innych kierunkach, chce uciec z tego paradygmatu, ale niewidzialna siła grawitacji nieustannie ciągnie nas w jedno miejsce.

Jung-Jae Lee jako Seong Gi-hun
fot. Squid Game, sezon 2, dys. Netflix

Tym razem w przeciąganiu liny nie było balansu, a twórcy zdążyli ją puścić w trakcie. Dzisiejsze Squid Game to zupełnie inne Squid Game niż to, które zadebiutowało 3 lata temu. Jest opakowane znacznie większym kontekstem, który głupotą byłoby odrzucić przy próbie zrozumienia serialu. Produkcji, która na pierwszy rzut oka wbija nóż w system, a w praktyce jest to ledwie drażnienie patykiem olbrzyma. Ten sezon można odczytywać jako adopcję krytyki przez kapitalizm, poruszania się po niewidzialnych liniach i rewolucji antykapitalistycznej jako de facto kolejnym produkcie. Natomiast patrząc na fenomen produkcji, to jak dzisiaj Squid Game odznacza się na samej marce, całość równie dobrze można odbierać w innych kategoriach. Jako przestrogę od korporacji, która głosi, że w tym miejscu kończy się zabawa. Te wszystkie tezy mielone przez twórców, słuszne czy niesłuszne, nie mają większego znaczenia dla firmy, do czasu przekroczenia pewnych granic. Korporacja daje zabawki do rewolucji, ale macha palcem niczym uważny rodzic i mówi, że nie możemy się bawić w dużym pokoju. Jest w tym coś strasznego, wręcz paskudnego, lecz patrząc na fakt, że Squid Game stało się czymś więcej niż tylko kolejnym hitem Netflixa, tego typu przesłanie samo się narzuca.

Czy trzeci sezon wywróci stół do góry nogami? Śmiem wątpić. Squid Game 2 miało wszelkie narzędzia do tego, a tak tkwimy w trochę martwym punkcie. To trochę cyniczne kończyć tego typu serial i sezon durnym cliffhangerem – największym narzędziem w obrębie serialowego doświadczenia, aby uwięzić odbiorcę na kolejne lata. Teraz trochę my jesteśmy tak zatrzymani w czasie i będziemy kolejny rok czekać na odpowiedź, którą być może już dobrze znamy. Teraz nic innego, jak wyczekiwać kolejnego reality-show ze świata Squid Game czy nowych odcinków Beast Game, gdzie jego twórcy nawet nie jest potrzebna maska lidera.

Drugi sezon Squid Game dostępny jest na Netflixie.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to