Pamiątki z cudzego życia – recenzja filmu „Treasure”. Mastercard OFF Camera 2024

Stanisław Sobczyk09 maja 2024 18:00
Pamiątki z cudzego życia – recenzja filmu „Treasure”. Mastercard OFF Camera 2024

Festiwal Mastercard OFF Camera ma to do siebie, że poza pokazywaniem kina niezależnego z całego świata jego twórcy zawsze starają się sprowadzić do Krakowa różnego rodzaju gwiazdy filmowe. W zeszłym roku na przykład miasto odwiedzili John Malkovich oraz Jesse Eisenberg, którego reżyserski debiut, You Hurt My Feelings, otwierał ubiegłoroczną edycję. W tym roku Polskę odwiedzili Patrick Wilson i Stephen Fry. Film z udziałem tego drugiego był pokazywany na rozpoczęcie całego wydarzenia. Mowa o Treasure, nowym dziele Julii von Heinz, które zadebiutowało podczas tegorocznego Berlinale. OFF Camera to drugi na świecie festiwal, na którym pokazywano film, a trzecim będzie dopiero czerwcowa Tribeca. Jak wypadł projekt, którego akcja w całości rozgrywa się w Polsce?

Akcja Treasure rozgrywa się w roku 1991. Do Warszawy przylatuje Ruth wraz ze swoim ojcem, Edkiem, który urodził i wychował się w Polsce. Mężczyzna spędził część życia w obozie koncentracyjnym Auschwitz, więc do wycieczki podchodzi sceptycznie. Tymczasem Ruth koniecznie chce poznać swoje korzenie i dowiedzieć się jak najwięcej o przeszłości rodziny.

Julia von Heinz poruszała już w swojej twórczości temat rozliczenia z trudną przeszłością. W swoim wcześniejszym filmie, pokazywanym w konkursie głównym festiwalu w Wenecji A jutro cały świat, opowiadała o rozwijających się w Niemczech lat 90. ruchach faszystowskich. Tym razem sięga po temat dużo spokojniejszy, skupiając się na bardziej osobistej perspektywie konkretnej rodziny poszkodowanej przez Holocaust. Treasure to produkcja, można by rzec, sundance’owa. Spokojne, wyważone kino drogi łączące trudne tematy z humorem. Widzieliśmy już w kinie wiele tego typu podróży do przeszłości rodziny, choćby Nebraskę Alexandra Payne’a, czy, w temacie Holocaustu, bardzo ciekawe Wszystkie odloty Cheyenne’a Paolo Sorrentino. Czy na tle tych produkcji film Julii von Heinz ma do zaoferowania coś oryginalnego?

Najbardziej interesującym elementem Treasure jest wątek Ruth, córki Edka. Kobieta wydaje się być dużo bardziej niejednoznaczną, złożoną postacią niż jej ojciec. Edek nieświadomie przekazał córce część swoich traum i problemów. Kobieta zmaga się z zaburzeniami odżywiania, zapewne odziedziczonymi właśnie po rodzicach, którzy w obozie przeżyli piekło. Ruth czuje silną potrzebę identyfikacji. Chociaż urodziła się i zawsze żyła w Nowym Jorku, nie czuje się Amerykanką. Koniecznie chce poznać swoje korzenie, w czym nie pomaga to, że ani ojciec, ani matka (kiedy ta jeszcze żyła) nie byli skorzy do opowiadania o swojej przeszłości. Właśnie dlatego kobiecie tak zależy, żeby wrócić do kraju przodków – by zobaczyć miejsca, w których Edek się wychował. Interesujące jest jednak to, że Julia von Heinz nie gloryfikuje postawy Ruth. Jej naturalna fascynacja przeszłością rodu skręca często w niepokojącym kierunku. Dochodzimy bowiem do momentu, w którym kobieta zaczyna zbierać pamiątki z życia ojca wbrew jego woli. Płaci Polakom zamieszkującym dawne mieszkanie Edka za stare naczynia, a finalnie myśli nawet o zabraniu cegły z jednego z baraków obozu zagłady. Kilkukrotnie przypadkowo przywołuje traumy ojca, o których ten od lat usiłuje zapomnieć. Ponadto w kilku scenach widzimy, że Ruth tatuuje sobie na nodze numer, tożsamy z tymi, które mają więźniowe obozów koncentracyjnych. To świadczy już o naprawdę toksycznej potrzebie identyfikacji.

Tu właśnie pojawia się problem z tym wątkiem, który jest zarazem symptomem największej bolączki całego filmu. Chociaż von Heinz wprowadza tak ciekawy, niejednoznaczny wątek, finalnie zupełnie go ignoruje. Zamiast pociągnąć dalej temat niepokojących tendencji Ruth, woli sprowadzić całość do prostego, cukierkowego happy endu. Tutaj wyłania się na wierzch to, co ciągnie Treasure w dół i sprawia, że mimo całego swojego potencjału film pozostaje tylko poprawny. Dziwna potrzeba pozytywności i zostania w bezpiecznej bańce rodzinnego feel good movie. Niektórych problemów nie da się rozwiązać prostą rozmową ojca z córką czy przytulasem i nie rozumiem, czemu reżyserce tak bardzo zależy, żeby było inaczej. Może gdyby film od samego początku podążał tak płytką drogą, takie zakończenie nie zwracałoby większej uwagi. Jednak Treasure rozpoczyna się naprawdę obiecująco i wplata w historię dużo fascynujących, złożonych motywów, więc kiedy wszystko to zostaje zaprzepaszczone, a niektóre z wątków dosłownie ucięte, rozczarowanie jest ogromne.

Jednak pomijając już to, że Treasure nie realizuje w pełni swojego potencjału, trzeba mu oddać, że jako sundance’owy komediodramat wypada raczej solidnie, a seans będzie przyjemny dla większości widzów. Humor jest niezły, oparty przede wszystkim na urokliwej relacji między ojcem a córką. Reżyserce nie udałoby się osiągnąć takiego efektu, gdyby nie występ Stephena Fry’a, który wcielił się w postać Edka. To rola urokliwa, ciepła, bardzo naturalna. Aktor samą swoją charyzmą ciągnie cały film. Fry nie jest może wyjątkowo oryginalny, widzieliśmy już w kinie tego typu role, czasem bardziej złożone i wielowymiarowe. Jednak ten występ idealnie wpisuje się w konwencję Treasure, jest w nim zarówno rodzinne ciepło, jak i ukryta głębiej tragedia. Przy okazji miło zobaczyć aktora w jakiejś większej, pierwszoplanowej roli.

Treasure to przy okazji portret Polski lat 90., która dopiero co wyszła z epoki PRL-u. Twórcom udało się solidnie przedstawić smutną, szarą rzeczywistość, ilustrując boleśnie nijaką Warszawę i jeszcze brzydszą Łódź, która wygląda tak, jakby wojna zakończyła się w niej dopiero przed chwilą, a szkód jeszcze nie udało się naprawić. Było w Polsce dużo filmów, które portretowały te czasy ciekawiej, ale trzeba przyznać, że von Heinz też wyszło to solidnie. Dobrym pomysłem było również zatrudnienie do filmu polskich aktorów. Zbigniew Zamachowski jak zwykle sprawdził się bardzo dobrze w komediowej roli, ale także Tomasz Włosok i Sandra Drzymalska wypadli nieźle w mniejszych epizodach. Warto także wspomnieć, że Treasure portretuje Polaków w dość niejednoznaczny sposób. Bo chociaż z jednej strony Ruth i Edek poznają wielu ludzi pomocnych, nieco swojskich, z drugiej również sporo tych, którzy chcą ich wykorzystać. Ich pierwszą myślą, kiedy widzą przyjeżdżających do Polski Amerykanów wydających dolary na prawo i lewo, jest w jaki sposób mogą na nich trochę zarobić.

Treasure to solidny feel good movie, który w konwencję rodzinnego kina drogi całkiem sprawnie wplata temat Holocaustu. To film, który mógł być o wiele lepszy, gdyby reżyserka skupiła się na najciekawszych, najbardziej niejednoznacznych aspektach historii, a nie na humorze i cukierkowym zakończeniu. W efekcie powstała produkcja, która z jednej strony jest po prostu przyjemna, oparta głównie na świetnym występie Stephena Fry’a, a z drugiej szybko zginie gdzieś w gąszczu dzieł, które podobną tematykę podejmują dużo ciekawiej, rzeczywiście mając do zaoferowania bardziej wielowymiarowe spojrzenie na sprawę.